Bo życie było, jest i będzie niewyjaśnione. Każdy jego najmniejszy człon, element, komponent. Każdy pozostanie niedoszlifowany. Nie mamy wpływu na każdą sytuacje, sekundę. Myślę o tym, co było wchodząc ciągle w to, co jest. Próbuję to uchwycić. Zaraz nowość zabiera teraźniejszość. A potem? Potem nie wiem już kim jestem. Ciągle nowe miejsca, sytuacje, twarze. Ciągle w środku się uśmiecham. Wszystko zmienia się, migocze. Światło ustrojonych choinek w oknach domostw. Nieuchwytność.
Może właśnie to jest urok życia?
Może właśnie nie mamy nic dokańczać, niczego rozumieć? Może nie mamy łapać chwil, tylko je chłonąć? Może właśnie jeden uśmiech przyjęty od kogoś jest najpiękniejszym prezentem? Może powinniśmy płynąć nawet po ostrych krawędziach?
Otoczmy się teraźniejszą atmosferą, jak w ciepły kożuszek mając w głowie piękno z przeszłości a pozostałe strefy zapełniając nadzieją na dobre jutro.
***
Nigdzie świat nie wygląda tak pięknie jak z własnego okna.
*** Pierwszy chyba prawdziwy śnieg. Dużo mądrości przychodzącej. Odraczanie tęsknot. Mrugnięcie okiem. Ciepło innych. Zapach choinki. Nowe tęsknoty. Wiele niezrozumiałości. Kominek. Słodkości. Udane święta. Pełnia życia.
*** Warto zostawić komputer i blog na czas świąt. Warto!
Fenomenu miłości nie da się zrozumieć. Warto jednak go przyjąć. Warto przyjąć go w tylu odcieniach, w ilu istnieje. W nieskończoności. Mróz i serce przyspiesza. Otóż, tak. Niech przyspiesza.
Bo na zawsze chcę być jak skrzypek z Titanica. Bo jest zimno. Jest mrocznie. Tonę. Panika. Samobójstwa, skoki w ciemną toń, Nasza małość względem ogromu. Brak gibkości. Zamarzanie. Parujący oddech, drgawki. U nich nadzieja skonała. Trwam. Tłukące się talerze. Brak ucieczki. Poddają się naiwni. Szał. Zwierzęcość. Ja pośród żywiołu. Gram. Drgającymi rękoma trzymam skrzypce. Nie ważne, że w dół, ważne, że płynę. Chcę być skrzypkiem Titanica. Podtrzymywać nadzieję. Do końca.
W odpowiedzi na komentarz, który dostałam pod ostatnim postem, postanowiłam odpowiedzieć kolejnym, osobnym wpisem. Bardzo cieszy mnie, że ktoś zainteresował się tematem.
W ludziach najpiękniejsze jest to, że każdy widzi i czuje inaczej. Mój blog, moje rozumienie. Nie oznacza to jednak, że myślę, że jest to jedyne najtrafniejsze postrzeganie i każdy powinien myśleć jak ja.
Adwent...
Przedwcześnie ustrojone choinki w galeriach, listopadowe podrygi grudniowych świąt. Odpalanie coraz to nowszych żaróweczek, tworzenie klimatu. "Przygotowanie" do świąt. Jakich świąt? W sumie nie wiem. Mówią na to "gwiazdka". Nawet nie wiem jaką gwiazdkę mam świętować. Jakąś z nieba, czy z telewizji? W sklepach trzy razy więcej towaru niż zwykle. Przesyt mandarynek. Pięknie pachnie. Kolejki tak długie, że zdążę przesłuchać cały album czekając na wolną kasę. Mnóstwo promocji i kolorowych krasnali, których nazywają Mikołajami. Niektórzy nawet nazywają ich świętymi. Ciekawe czym się wsławili? Niektórzy twierdzą, że te święta to święta kościelne. Dlaczego zatem świętuje wszystko tylko nie kościół? Stare Miasto oświetlone, przepełnione singlami typu "Last Christmas". Nie wiem o czym oni śpiewają, ale zawsze w myślach łączę ten kawałek z "Kevinem samym w domu" puszczanym po raz setny w tle w telewizji. Ulice świętują. Galerie śpiewają. Telewizja gra. Radio śpiewa. A w kościołach chyba zapomnieli o żaróweczkach? Pewnie coś pomylili, bo oprócz normalnego oświetlenia, co niedziela zapalają jedną z dodatkowo ułożonych świec w dziwnym wieńcu. Jest ich cztery. Pierwsza z brzegu jest najniższa, najbardziej stopiona. Wygląda na to, że paliła się najdłużej. Druga stopiona trochę mniej. Trzecia jedynie nadpalona. Ostatnia jeszcze nie ruszona, ale coś przeczuwam, że ta ich nowa tradycja nakaże im zapalić czwartą w niedziele. Trochę tego wszystkiego nie rozumiem. To już są święta? Mówią o tym adwent, czyli chyba sprzątanie i gotowanie przed świętami. Hmm..
*** Warto nie dać się porwać takiemu myśleniu. Warto wejść głębiej.
Oczywiście, słyszymy i wiemy, że adwent to przygotowanie do świąt Bożego Narodzenia, ewentualnie, że to przygotowanie do przyjścia Zbawiciela.
Otóż nie tylko. Jak widzę to ja:
Adwent to taki piękny prezent dla ludzi. Pan Bóg lubi działać w ciszy i pokorze, więc nie trąbi o sobie w galerii. Daje jednak tak cudowny czas, nam, kruchym ludziom, by móc się do Niego zbliżyć. Adwent to czas łaski i Jego nieustannego przychodzenia. On po prostu chce, żebyśmy w te cztery tygodnie usiedli sobie kiedyś i pomyśleli o tym, że wszystko, co na co dzień robimy i co nas otacza, w każdej chwili może zniknąć. To niszczeje. On chce nasunąć ci myśl, że przecież zaraz może tutaj stanąć i popatrzeć Ci w oczy. On wie, że 25 grudnia będziesz śpiewał o Nim jako o małym dziecku, które urodziło się w stajni, żeby potem dorosnąć i zbawić świat. Tak, On wie. Oprócz tego, że wie, to chce, abyś to świętował, abyś ciągle w świadomości miał ten cud, że On już tu był, i że już jesteś zbawiony. Bardziej jednak chce, żebyś wiedział, że to nastąpi po raz kolejny. On już nie będzie małym dzieciątkiem. On już nie będzie cierpiał. Misja się zakończyła, a my trwamy w czasie, gdzie On wykorzystuje każdą sekundę by popchnąć nas swoim palcem na Jego drogę. Wiem, że już dawno mógłby tu przyjść i zabrać nas do siebie, bo strasznie tęskni i pragnie tego spotkania. Wie jednak, że gdyby zrobił do dotychczas, zbyt wiele z nas nie mogłoby pójść do Niego. On daje czas na przygotowanie. Na prostowanie Mu dróg.
Nie myśl, że robi to dla siebie. To jasne, że robi to dla ciebie. Aż drży na samą myśl, że mógłby powiedzieć: KONIEC, a Ty nie byłbyś gotowy.
Adwent więc, to czas cichego i radosnego oczekiwania na Jego przyjście, oraz naszego przygotowywania się i najintensywniejszego nawracania w roku. Tak. On daje takie możliwości podczas adwentu. Przysyła "swoich ludzi", próbuje do ciebie mówić w każdy możliwy sposób. Ciężko go usłyszeć, bo przecież na zewnątrz już trwają "święta"...
*** Wyobraź sobie, że cały rok próbujesz wrzucić piłkę do kosza, który ciągle jest za wysoko, a ty ciągle masz zbyt mało siły, żeby dorzucić. Bóg chce dodawać ci sił, ale ty nawet o tym nie myślisz, by go prosić. Chcesz sam, bo to TY przecież masz dorzucić. W końcu Pan Bóg widząc cały rok twoich starań nie doczeka się tego, aż przyjmiesz Jego siłę. Zarządza więc adwent i delikatnie odkręca śrubkę, by kosz obniżał się i obniżał i obniżał. Może kucasz teraz, wiążesz sznurowadło i patrzysz w podłogę, a kosz przecież już taki niski, że piłkę włożyłbyś do niego bez żadnego rzucania.
Tak, choć nigdy nie zrozumiem Boga, bo jestem nędznym człowiekiem, dziękuję Mu za ten cudowny czas. Ja myślami jestem wszędzie, tylko nie przy Nim a On i tak przychodzi z niespodziewanej strony.
*** To wszystko wydawać się może czczym gadaniem. Też pewnie pomyślałabym tak słuchając kogoś mówiącego w ten sposób. Nie lubię jednak mówić wyświechtanymi wyrażeniami, które obiją nam się tylko o uszy...
Ciężko to wszystko tu opisać, gdyż jest bardzo osobiste i codziennie nieco inne, jednak sama podczas adwentu czuję się jakoś lżej. Czuję się niesiona. Nie myślałam sobie: "O, niedługo zaczyna się adwent, muszę go dobrze przeżyć. Ciekawe, co będzie się działo!". Otóż nie, wcale tak nie myślałam i nie mówiłam. Zawsze żyję tu i teraz i pozwalam się zaskakiwać. Nagle w niedziele słyszę: "Dziś pierwsza niedziela adwentu". Myślę: "O! Nawet nie wiedziałam, że to ma się zacząć dziś". Od wtedy moje dni tak ładnie składają się w całość. Nowe odkrycia, genialne słuchowisko internetowe "Plaster miodu", cudowne głębokie rozmowy, jasność bijąca od ludzi, radość po obudzeniu się rano, chęć dziękowania Mu za wszystko, dostrzeganie Jego darów wszędzie, każda miłość jakaś mocniejsza. Chce się z Nim rozmawiać, często bez słów. Dostrzeganie Go w muzyce, czucie Jego wielkiej pieczy, którą ma nad nami, doświadczenie podążania według Jego planu i co najważniejsze: w głowie przekonanie, że ktoś ciągle jest ze mną i się uśmiecha. Nie widzę tej twarzy, nie wiem jak wygląda, ale czuję, że ciągle nachyla się nade mną i tak łagodnie się uśmiecha napełniając mnie pokojem. On nie chce żebyśmy się bali! On nie chce, żebyśmy uciekali! On nie chce żebyście "przygotowywali się" do świąt, które tylko upamiętniają Jego dawne przyjście, poprzez kupowanie niepotrzebnych rzeczy.
W Boże Narodzenie świętujemy Jego urodzenie się tam, dawno temu. Przy okazji świętujemy całe Jego życie ziemskie, które było dla nas nieskończonym, niewyobrażalnym darem. Cieszymy się z tego, że tak BYŁO, że to nastąpiło. I świetnie! I cieszmy się i świętujmy, tylko nie zapominajmy, że była to pierwsza połowa misji. On chce, żebyśmy mając na względzie pierwszą połowę, myśleli o drugiej i przygotowali się do niej, bo bez naszego przygotowania On nie może jej dopełnić i wreszcie się z nami zjednoczyć. My biegamy, On tęskni...
Może wszystko brzmi dziwnie i strasznie. Tak, dla mnie też. Jednak to, co sobie wyobrażamy o rzeczywistości, a to, co jest naprawdę, to dwa różne światy. Sama nie rozumiem nic z tego, co napisałam, ale jestem tylko człowiekiem próbującym wrzucić tę nieszczęsną, szarą piłkę życia do Jego kosza Miłości w wieczności. Siedzę i myślę z głową spuszczoną w dół, a On teraz luzuje zakrętki, odkręca śrubki i obniża kosz.
Bo w tym adwencie, to chyba o to chodzi, że musimy zorientować się, że mamy możliwość darmowego skorzystania z bezcennych prezentów. Chyba o to chodzi...
Pytasz: jak to przeżyć, co mam robić? Ja nie wiem... Ty nic nie rób, tylko powiedz Mu: Ty coś zrób.
Są ciemne dni, są zastoje. Są depresje, smutek, samotność, niepokój. Bywa ciemno. Zaniedbane jest wszystko, lecz jedno nigdy nie. W najgorszych bowiem sytuacjach najwyższa wartość wartością najwyższą pozostaje.
*** Magia na przy Zamku Królewskim. Magia światła. Dobrze chwile pobyć w bajce. Ciągle dziwię się, że tyle ludzi mieszka na świecie. Codziennie nowi i nowi i nowi. Każdy inny. A ja ciągle się temu dziwię. Ciągle podziwiam. Coraz bardziej kocham ludzi. Tak! Modna jest dziś nienawiść, rywalizacja i znieczulica. A ja pozostanę dziwna i nadal będę kochać! I szanować!
Tyle chciałabym Wam napisać, tyle się dzieje! Tak wiele zajęć, tysiące miejsc, tak mało czasu. Magia!
Uśmiechaj się właśnie. Nie chodzi tylko o uśmiech twarzy. Mięśnie też mają skończoną wytrzymałość. Uśmiechaj się duszą. Ja uśmiecham się duszą. Nawet jak jestem smutna to moja dusza mówi: ty! ej! weźże się nie tego... I tak ciągle jestem szczęśliwa. Jestem szczęśliwa pokojem, nadzieją, miłością, obecnością.
Zobaczcie. Mogę być samotna, ale zarazem szczęśliwa tym, że samotność ta uczy mnie jak bardzo kocham tych, co są daleko! Patrz na życie od tej lepszej strony. Ta zdepresjonowana jest już tak zużyta, tak wyświechtana. Przecież wszystko jest po coś! Przecież jesteś ważny! Przecież jest dla Ciebie plan! Przecież jesteś na najlepszym miejscu dla Ciebie!
Kochaj, tak bezwarunkowo, a to uszczęśliwia.
A ja lubię być szczęśliwa!!!
Lubię ADWENT. Co roku coraz bardziej go rozumiem.
Szkoda mi czasów, w którym go nie rozumiałam. Stracone czasy. A ludziom, którzy od listopada przeżywają święta (co za święta?), współczuję.
Wiedzieliście o tym, że spiętrzenie wszystkich możliwych emocji do granic wytrzymałości, ba, poza te granice, prowadzi jednocześnie do rozbudzenia kolejnych i wypalenia emocjonalnego na kilka kolejnych dni? Tak więc na razie trwam w "umarciu", ale rodzi się powoli trzy razy tyle nowych. Wracam po ocknięciu.
- A wiesz, że przez całe życie malujesz swój herb?
- Wiem. Jak dotąd nawet nie wiem, jaki kolor wybrać, by zabarwić tło... - Kochasz swoje życie? - Kocham. Od ukochanych trzeba wymagać. - A wiesz, że żeby wymagać od ukochanych, najpierw trzeba wymagać od siebie? - Wiem. Wiem, ale wiedza daleko stoi od uczuć. - Uczucia... jaki kolor mają uczucia? Niech one będą tłem herbu. - Jakąś zapadniętą tarczę ma ten herb... Kolory? Uczucia to coś więcej niż kolory. - Może zastanów się głębiej. Herb musi być namalowany. Reprezentuje ciebie. - Ciągle myślę i zastanawiam się... Każdy przecież zostawia swój herb. Chodzę, patrzę, widzę. Każdy pieczołowicie pracuje nad swoim wizerunkiem, a ja ciągle zagubiony. W CV mam szlaczki. W głowie miliard myśli. Tyle barw, zero planów, tyle uczuć, jeszcze więcej odzwierciedleń. Dlaczego jestem taki pogmatwany? I co z moim herbem po śmierci? Staną nad nim i wyklną mnie za to, że przez taki szmat życia nie zdążyłem nawet zostawić wizerunku... A w tym moim żywocie tyle uniesień, tyle przepełnionych tęsknotą myśli, tyle spotkań, również tych wyimaginowanych, tyle relacji, tyle dźwięków, tyle ścieżek... niektóre sam wydeptałem. Jak uchwycić na herbie to, co nieuchwytne? Coś ściska mnie w gardle. Kocham, cieszę się, wpadam w euforię tylko po to, by zaraz gorzko zapłakać. Tak kochana, tyle poezji, a konkrety z oddali. Co zostawię na swoim herbie? No co?! - Może po prostu zostaw herb pusty? Inni siedzą z dłutami, kreują coś, co już się wydarzyło, a przecież oni nadal żyją! Malują, biegają za farbami, szukają wzorów, zastanawiają się jak oddać rzeczywistość. Zobacz, oni żyjąc nadal, stoją jedną nogą w grobie, bo zastanawiają się, jaki wizerunek po sobie zostawić. Ty żyjesz naprawdę. Żyjesz całym ciałem i duszą. Pełną piersią. Kiedy przyjdzie na ciebie czas, oni przyjdą szukać herbu. Zobaczą jednak tylko stół rzemieślniczy, rozstawione materiały, rozrzucone narzędzia, niedomieszane farby i wiatr napełniający pomieszczenie świeżym powietrzem przez lufcik w oknie. Tam żyłeś, oddychałeś, tworzyłeś. - A wszyscy inni? - Oni uduszą się zapachem zamawianych na życzenie lakierów. Uduszą się cieczą własnego egoizmu.
- Tak. Racja jest właśnie tu... Wracam do żywych.
*** Dokąd prowadzi staranie? Właśnie. Zależy jakie. Staram się żyć. Dla życia samego.
*** Warkocz ciężkich obowiązków splecionych ze spełnianiem marzeń. Cóż za czasy... No i grudzień! To już grudzień! Adwent, fałszywe sklepowe święta, które skończą się trzy dni przed właściwymi. W wigilię będzie można kupić zajączki wielkanocne. Śnieg nie spadł jeszcze ostatecznie. Świecie, dokąd tak pędzisz?! Ja stawiam na oczekiwanie.
Czy na wszystko musisz mieć projekt? Czy każdy krok musi być zaplanowany? Dlaczego twoje serce bije zawsze jednostajnie? Dlaczego nigdy się nie wzdryga? Zostań...
Dlaczego nie rozciągniesz pola widzenia? Dlaczego widzisz tylko swój tor? Dlaczego żyjesz konkretami? Czy nigdy nie wpadasz w trans? Zostań...
Dokąd znaczenie mają daty? Czy widzisz poza zakręt?
Jesteś Bogiem? Dlaczego planujesz, choć nie masz wpływu? Dlaczego zamykasz? Dlaczego burzysz? Dlaczego gradujesz? Dlaczego unikasz? Dlaczego wątpisz? Zostań...
Dziś o innym podziale. Też tym z serca. Nie książkowym.
Utwory dzielą się na te: "Wow! Świetne!" (Melodyjne, dynamiczne, proste, w niektórych miejscach zaskakujące, zazwyczaj pop-owe, choć nie tylko. Radiowe single. Podobają się WSZYSTKIM i OD RAZU... Słuchasz tego "świetnego" utworu piąty raz i nagle zdajesz sobie sprawę, że jest o niczym. Potem, że tworzą go cztery proste dźwięki zmieszane ze sobą komputerowo i po dwóch tygodniach nie możesz go słuchać.)
Kolejny rodzaj utworów to takie, które na początku nie podobają się w ogóle, ale z czasem przyzwyczajamy się do nich i tolerujemy jako tło codziennych czynności, jako neutralne, przezroczyste.
Inne to takie, które podczas przesłuchania po raz pierwszy wydają się całkiem obce i niepasujące do naszego gustu, za drugim razem są już bardziej przyjazne, tak aż zaczynamy je lubić. Lubimy je tylko przez chwilę, potem szybko o nich zapominamy.
Ja kocham tę ostatnią kategorię. Najbardziej szlachetną. Taką właśnie reprezentuje zespół LemON. Jest naprawdę sporo takich zespołów, solistów, którzy w ten sposób tworzą. To sposób niesamowicie ambitny. Wszystko jest dobrane, ustalone. To ma brzmieć. Cały album ma tworzyć jedność, ma się spajać. Tu jest KONWENCJA. Takie utwory chwytają za serce podczas pierwszego przesłuchania, ale wtedy wcale ich nie kochasz. Nie znasz ich. Nie znasz, ale pobudzają one do wytrwałego poznawania ich i zakotwiczonego zakochiwania w nich. Prosto: Za pierwszym razem zawsze zauroczą, potem słuchasz ich w skupieniu. Odkrywasz. Odkrywasz nuta po nucie. Wczuwasz się w klimat. Układasz w głowie ich kształt. Słuchasz ich nocą i dniami. W słoneczne i pochmurne dni. Próbujesz je w każdych warunkach. I co? Okazuje się, że zawsze się sprawdzają. Wchodzisz w jeden i on zawsze swoim klimatem wplata się w klimat tego, co jest wokół ciebie. Pasują do smutku i do radości. Do samotności i wspólnych wieczorów. I co najważniejsze? One NIGDY się nie nudzą. Nigdy, bo zawsze odkrywasz w nich coś nowego. Magia?
*** Takież to refleksje podczas wsłuchiwania się w nową, tak oczekiwaną płytę, na tle poprzedniej, która nadal jest świeża, jakby tylko wczorajsza. Teksty tak inteligentne, tak zaskakujące, tak poetyckie, tak prawdziwe. Barwa pełna odcieni, ciągle ta sama, jedyna. Wyczucie tak idealne. A przecież nie wierzyłam w ideały... Polecam tak w pełni zakochać się. Polecam :)
*** Dziś zostawiam tu pustkę. Żadnej grafiki, żadnej muzyki. W pustce dobrze rozprzestrzeniają się rozmyślania...
Pomieszanie najlepszej muzyki na świecie z mięśniami z anatomii, zupek chińskich z prawdziwymi pysznościami, uniesień i zmartwień, spotkań i samotności, nowych odkryć i brodzenia w starościach.
CÓŻ ZA FUZJA!!!
Pierwszy śnieg, pierwsze zamarznięte stawy, nowe świeżości, czekanie na święta, czekanie na kogoś. Świeżość i radość. Jest dobrze, jest pięknie! Uśmiechaj się do obcych. Uśmiechaj się do wszystkich. Uśmiechaj się!
Noc daje taką drgającą przestrzeń.
Przestrzeń aerodynamiczną, obłą.
Myśli ślizgają się po jej ścianach, basy są głębsze, dźwięki płyną z taką lekkością.
Niebo jest na wyciągnięcie ręki. Niskie, miękkie, przyjazne.
W nocy nawet jeśli jesteś człowiekiem upadłym, możesz dotknąć nieba.
Dzień jest kanciasty.
Zegar tyka niemiłosiernie przenikająco.
Najbardziej szare i ostre są sekundy w szare dni.
Gdy słońce zapomina o ziemi, gdy wiesz, że w domu nikt na ciebie nie czeka.
Takie dni są szorstkie, dźwięki wytłumione.
Ludzie wszyscy tacy sami, oddechy płytkie.
Oby takich dni jak najmniej.
Bez takich jednak dni nie doceniłbyś nocy.
Noc ma obłe kształty.
Osoby przepełnione muzyką najlepiej czują się w nocy.
Znowu o tym, znowu o tym...
Nie dotykaj ścian! Nie dotykaj ścian!
Nie dotykaj ścian w dzień.
Obijesz się.
Diabeł tkwi w szczegółach.
Dlaczego nie robisz kroku?
Gdy stoisz w jednym miejscu, ugniatasz ślad w trawie.
Czyżbyś płakał, że się zapadasz?
Dynamizm, kroczenie... Tylko to pomaga wyplątywać się zgrabnie z szorstkich, kanciastych dni.
Zatykasz uszy na tykający zegar, nie myślisz o czasie. Prześlizgujesz się przez wieczór, który jest wigilią nocy.
Nadzieja. O to w tym wszystkim chodzi.
Czas nie istnieje. Ktoś go kiedyś wymyślił. Dlaczego mamy podlegać czyjejś fantazji?
Mam swoją. Lepszą. Własną. Cichą...
***
Pajęczyna, gdy stąpa po niej pająk lekko drży. Cień, który rzuca na ścianę potęguje wrażenie. Wydaje się, że to małe stworzenie porusza nią jakby zaraz miała się urwać.
Pajęczyna jednak to najtrwalszy materiał, jaki tworzy natura.
Nie wierz więc cieniom.
Nie wierz im lecz zachwycaj się nimi.
Nie ma tego czego chcesz wokół, to stwórz to sobie.
Kreuj!
***
Dlaczego niektórzy mają tak ciekawy wzrok. Takie patrzenie. Tyle o nich mówi.
Dlaczego tak uwzniośla patrzenie błędnym wzrokiem.
Uwielbiam patrzeć a nie widzieć. Tak na dłużej.
Pozostać w oknie z otwartymi oczami, a jakby z zamkniętymi...
Wszystko to zawiłość. Wszystko to zawiłość...
Kochaj tylko.
Na wykładzie dowiedziałam się, że charyzmy ostatecznie nie da się zdefiniować.
Czym jest, że tak trudno ją określić, a tak bardzo cenię ją w ludziach? Osobiście, definiuję ją od zawsze.
Człowiek charyzmatyczny to człowiek.
Człowiek niecharyzmatyczny to żaden człowiek.
Stoją dwa drzewa. Dwie starawe jabłonki w sadzie.
Bardzo podobne, zasadzone w tym samym czasie, żyjące w takich samych warunkach.
Bliźniacze rówieśniczki.
Biegnę pod jedną, wspinam się na nią, zachwycam się pięknem zielonej korony, która bezinteresownie ofiaruje mi parasol z zielonych liści. Jeszcze wiosną pozwalała mi zachwycić się wielością kwiatów, teraz dała mi pyszne owoce, które jem wśród jej gałęzi.
Druga jabłoń stała i patrzyła.
Zrobiło mi się jej żal. Dlaczego mam faworyzować pierwszą?
Zeskoczywszy z drzewa podchodzę do drugiego.
Cóż. Dziwne. Jakieś resztki liści, gałęzie złożone, nie zachęcają do wejścia.
Nie dam rady się wspiąć, drzewo jest dla mnie zamknięte.
Mimo wszystko próbuję. Stawiam stopę na pniu. Drzewo zawala się.
SPRÓCHNIAŁO. Gdzieniegdzie zgniłe w środku, w innych miejscach puste.
Co mi z takiego drzewa?
Patrzyło zazdrośnie na drzewo obok, jednak samo nie zachęcało niczym.
Ależ tak!
Jak ktoś może zachęcać do siebie, dać się lubić, być kimś, skoro jest pusty w środku?
Kora jeszcze błyszczy, pozoruje normalność...
Jeden kopniak p o w a l a całość.
Nie bądź spróchniałą jabłonią!
Jeśli zapełnisz dobrem i pozytywną energią swoje wnętrze, zaczniesz wydawać kwiaty, liście i owoce. Będziesz wyglądać, pachnieć, zachęcać. Będziesz po prostu prawdziwy.
To proste!
Liczy się wnętrze.
Znam dziesiątki ludzi bez charakteru, bez pasji, bez marzeń.
PYTAM: Jak tak można żyć?!?!
Jak można żyć ambicją rodziców?
Jak można żyć z dnia na dzień bez celów?
Jak można żyć bez zachwytu?
Jak można żyć bez duszy?
***
Łóżko.
Przytulne, ciepłe łóżko.
Półmrok za oknem, późna jesień, wczesny wieczór.
Cała rodzina wokół łóżka.
A w łóżku ja.
Umieram.
Mam przy sobie bliskich, żyłam ponad sto lat.
Wykształciłam się, pracowałam, byłam grzeczna i uprzejma.
Wychowałam dzieci, mam przy sobie męża.
Umieram w ciepłym łóżku, bo już czas. Umieram tak jak wielu chciałoby umierać.
Dlaczego nie czuję tej cholernej satysfakcji z życia, na którą przez cały czas pracowałam?
Przecież wszystko jest NA SWOIM MIEJSCU?!
No tak... Za młodości jeszcze zdążyłam wydrążyć swój miąższ, zdążyłam pozbyć się charyzmy, charakteru, poczucia szczęścia z małych rzeczy...
I teraz? Teraz wszystko jest na swoim miejscu. Książkowo. Encyklopedycznie.
Żadnych wpadek, skandali.
Brak prawdziwego przyjaciela, tylko grupka "dobrych znajomych", którym na studiach dawałam notatki, a później przez całe życie pożyczałam pieniądze. Tylko gdzie oni teraz są?
Kilkoro z nich przecież wciąż żyje, ale nie ma ich tu.
Nie ma przy mnie przyjaciela, który powie: to NASZE życie, to było coś!
Nie mam wspomnień.
Każdy dzień był taki sam, dlatego wszystkie dni zlewają mi się w jeden długi, taki sam, szary dzień.
Mąż małomówny. Twierdzi, że kocha.
Dzieci dobre, ułożone.
Umieram. Przecież ja nigdy nic nie czułam...
Dlaczego to wszystko nie miało duszy?!
Dlaczego w żadnej z ksiąg w mojej idealnej biblioteczce nie ma zasuszonych złotych liści?
Dlaczego każde zdjęcie jest pozowane?
Dlaczego każdy uśmiech był sztuczny?
Czy było w moim życiu coś prawdziwego?
Nie. Nie miałam osobowości.
Wszystko było na swoim miejscu...
Umieram.
Czy to miało sens?
***
To dziwne, ale od zawsze to czuję.
Po pierwszym spotkaniu z obcym człowiekiem czuję, czy ma siebie, czy nie.
Żal mi tych, co udają innych. Żal mi tych, którzy są po prostu mili.
Żal mi tych, którzy nie żyją.
Dobrze, że są jeszcze charyzmatyczni, charakterni, prawdziwi ludzie, który mają swoje zdanie i których można polubić i pokochać za to, że prawdziwie się z tobą pokłócą, że powiedzą prawdę prosto w twarz, że są szaleni, zwariowani, spontaniczni, pozytywni, potrafią płakać, urozmaicają codzienność, są prywatnymi do końca zaufanymi przystaniami.
Nie próchniejcie.
Najświeższe wspomnienie o dniu Wszystkich Świętych w blasku choinek i ozdób bożonarodzeniowych.
Tylko 24 godziny w dobie. Za mało.
Tylko miliony nazw do zapamiętania i zbyt dużo kilometrów do pokonania. Za dużo.
Niepodległość w blasku rac.
Droga w blasku pobocza.
Dzień w blasku nocy, noc w blasku dnia.
Wszystko się zlewa.
Ludzie mają takie same twarze.
Nie odróżniam zielonego od czerwonego, bo czerwone w blasku zielonego, a zielone w blasku czerwonego.
Iść zatem czy stać?
Wszystko wokół zamazane, spowolnione. Nagle przyspieszone.
Przyspieszenie w blasku spowolnienia, spowolnienie w blasku przyspieszenia.
Rzeczywistość jak akwarela. Niby nie pada, a bardzo rozwodniona.
Nie ma przypadków.
Zamaszyste i niedbałe ruchy pędzla kreślącego codzienność.
Impresjonizm...
Wschód w blasku zachodu i zachód w blasku wschodu.
Ostatnio jedno odbija się od drugiego.
Co się dzieje z rzeczywistością?
Życie jest piękne.
Życie jest piękne i straszne.
Mocniej piękne.
Spróbuję przechytrzyć czas i być tu ciągle.
Nie można w nowych obowiązkach zatracić siebie. Nie można...
***
Tak ciężko słuchać teraz czegokolwiek. Oczywiście słucham non stop, ale nie wyszukuję nowości.
Trochę pusto. Czuję się obca sama dla siebie.
O nie! Nie pozwolę na to, by zatracić najważniejszy pierwiastek siebie. Nie pozwolę!
***
Pani kazała mu liczyć na liczydle.
A on sam potrafił.
Mama kazała mu iść spać.
On leżał i marzył udając, że śpi.
Tata kazał mu interesować się mechaniką.
On lubił kosmos.
Życie kazało mu smucić się wiecznie.
On był przekorny. Jak zwykle. Uśmiechnął się do życia.
***
Jedna nowość w blasku zabiegania:
P.S. Czy ludzie naprawdę myślą, że jeśli zakleją swoimi twarzami pół miasta, to mieszkańcy na nich zagłosują?
Lubię stać z boku i śmiać się z infantylnych zachować DOROSŁYCH i POWAŻNYCH ludzi.
Ha! Lubię!
Lubicie zabawę w "zgadnij co to"? Wkładasz rękę do worka i za pomocą dotyku zgadujesz co jest w środku.
Życie to trochę taki worek. Gruby materiał, przez który nic nie widać i jakoś tak nie mogę odgadnąć co chwyciłam.
***
Czy żebranie to wstyd? Czy żebrać o miłość to to samo co żebrać o wódkę? Czy nie widzicie, że wszyscy jesteśmy żebrakami? Nie?
A jednak.
*** Nie wiedziałam, że doba może mieć tak mało godzin, że można być tak zmęczonym i że można chodzić spać przed 22.
Dobra taka równowaga. Lenistwo, praca. Homeostaza.
Może by tak kupić namiot i rozbić go na centralnym? Może spać w tramwaju? Wyjdzie w praniu :)
Tyle czekałam na nową płytę! Tyle nowości w twórczości. Wyczuwam pięęęękny czas. Do koncertu w Stodole pozostało troszkę ponad 3 tygodnie. Potem kuferek może przestać istnieć. Idę umrzeć z miłości!!!
Obgryza paznokcie, szuka dziury w całym, czasem szuka poklasku. Wybrzydza, chodzi zbyt wcześnie spać. Pyskuje. Twierdzi, że nie ma pasji. Zdziera plakaty ze ścian. Oddycha ciężko. Nie czyści butów. Potem nie lubi błota. Nie rozmawia z ludźmi. Jest samotna. Nie czyta. Mało wie. Nie patrzy. Mało widzi. Nie potrafi przyjmować. Nigdy nic nie daje. Krytykuje. Narzeka. Krytykuje. Marudzi.
Nagle staje przy oknie i zadaje sobie pytanie: Po co to wszystko?
Tak, bo tak to właśnie jest. Piękne sceny przepuszczone przez filtr, zero obowiązków, brak rutyny, wieczne słońce, tęcza bez deszczu, świat pisany ładną kursywą - to nie jest świat prawdziwy. Trzeba nam się z tym pogodzić. Po co?
A właśnie...
Jest to pewien schemat, który trzeba przyjąć, by móc cieszyć się tym prawdziwym życiem.
Najpierw musimy zdać sobie sprawę jaka jest rzeczywistość. Tak dosadnie. Najlepszą metodą poznawczą jest samo doświadczenie, przeżywanie, a zatem, musi minąć czas. Dobrze jest poznać życie od tej szorstkiej strony, przeżyć garść trudnych zdarzeń, by móc budować swój optymizm i szczęście w tym właśnie życiu prawdziwym.
O co chodzi?
Jestem pewna, że jeśli będziemy chcieli zamazywać w głowie to, co nam się nie podoba, pomijać to, to tylko stracimy czas.
Dobrze jest przeżyć proces, zdobyć kwalifikacje, by potrafić z szarości wydobywać kolory.
Nigdy nie zasypiemy burej codzienności kolorowym proszkiem, bo wiatr szybko go zdmuchnie.
Pamiętacie, że gdy zmieszamy wszystkie kolory plasteliny, to powstanie szara kula? Tyle w niej kolorów, a jednak jest szara. My musimy nauczyć się tego "niemożliwego" procesu, czyli wydobywania na powrót owych kolorów. Da się? Owszem, jednak musimy włożyć w to trud.
Każde zmaganie przynosi efekty.
Po pierwsze: "szczęśliwy" nie równa się "zawsze zadowolony".
Po co myśleć, że inni mają dobrze, fajnie, ciekawie, a my nudno, biernie.
Nigdy nie znamy całej sytuacji drugiej osoby, nie wiemy jak jej się żyje. Nie oceniajmy.
Sami jednak sprawiajmy, by to nasze życie nie było bierne.
ŻYCIE JEST JAK WAFEL.
Taki suchy, mdły wafel.
Życie nie jest słodką chałwową muffinką, nie jest gotowym wyrobem cukierniczym, który od początku przyciąga oko i łapie nas na haczyk. Nie.
Pamiętajmy jednak, że uniwersalny wafel jest idealnym materiałem do przetwarzania, a to już nasza kwestia.
Życie to nie pyszny, przekładany kakaowym kremem wafel z polewą.
To wafel do obrabiania!
Często nie ma wyjścia. Jest ciężko. Znasz to, prawda?
Brakuje masy, brakuje cukru, brakuje mleka, smaku.
Wafel jest tak pokarbowany, że aby go pokryć masą, potrzeba jej dużo.
Jest potrzeba, a jednak materiału brakuje. Co wtedy?
Gdy zamyka się drzwi, otwiera się okno.
Gdy brakuje składników, a wafel nie przyciąga oka, nie chce się żyć, zacznij robić coś innego. Kreatywność.
Nie możesz przełożyć wafla, czymś co nada mu smak, zacznij wiązać na nim kolorowe kokardki!
Może z kokardkami wafel chwilowo nie będzie nadawał się do pełnej konsumpcji, ale Ty przycupniesz obok i cierpliwie przeczekasz ten czas ciesząc oczy.
Nie wymagaj od życia. Samo nic nie da. Wymagaj od siebie.
W końcu przyjdzie czas, że będziesz mógł maczać swój wafel w miodzie i w pełni się nim delektować.
Jeśli teraz tak nie jest, wiąż kokardki...
***
Dziwnie tak wrócić do domu i czuć się nieswojo.
Dom jednak jest miejscem, które zawsze daje najwięcej pokoju.
Chcę tu zostać...
***
Jedziesz nocą i widzisz szpaler pięknych latarni ulicznych. Jest ciemno i mgła, więc widać same żarówki.
Jakie piękne. Jakby zawisły w powietrzu. Dają ciepłe światło, są cudowne. Chciałbyś mieć takie światełka tylko dla siebie.
Pamiętaj jednak, że utrzymują je stalowe, zimne słupy, w których płynie śmiercionośny prąd.
Nie zrywam kwiatów zbyt pochopnie. Być może są trujące.
Nie wszystko złoto, co się świeci.
***
Przerwa świąteczna i odkrywanie nowych uroków życia.
Dużo mgły.
50 tys. wyświetleń i dużo miłych słów.
Pyszna herbatka i ogrom miłości.
Niespodzianki.
Cudowność w trudach.
Dziś bez muzyki.
Było Wszystkich Świętych, naszych przyjaciół i pomocników.
Dziś słucham ciszy.
Cieszę się.
Przybyłam tu, by radzić sobie z wami, naiwne przeciwności.
Wy nigdy nie poradzicie sobie ze mną.
Przybyłam tu, by odkryć to, co jasne.
Ciemności tylko uwypuklą mi światło.
Przybyłam tu, by dotykać dobroci.
Zgrzyty są czarnym dla białego dobra.
Przybyłam tu, by zwyciężać was, przeszkody.
Wy nigdy nie zwyciężycie mnie.
Przybyłam tu i nie odejdę, dopóki...
***
Czy istnieją na świecie dwie takie same miłości? Czy istnieją na świecie dwie takie same relacje? Przyjaźnie?
Są barwniejsze niż tęcza! Całe życie pragnę je odkrywać, łapać, chować, pielęgnować i podziwiać.
Jak naukowiec ustawię je w witrynie i nazwę. Sfotografuję jak słonie na sawannie, jak stokrotki w trawie, jak dzieciaki na kolanach mamy. Wywołam, zarządzę wystawę. Zaproszę cię.
Chciałabym, by ludzie zapraszali mnie na swoje wystawy, przed swoje witryny.
Nie trzeba ich oświetlać, malować, poprawiać, reklamować.
Przyjdę bez reklamy.
Oczekuję świata pełnego witryn z miłością. Oczekuję twojej otwartości.
Oczekuję palety z różnorodnością ludzkiej delikatności, dobroci.
Kocham ludzi.
Dlaczego ludzie tak mało kochają?
***
Czego ostatnio dokonałeś w sobie? Zmieniłeś czas na zegarze, zmieniłeś opony na zimowe, pierwszy raz rozpaliłeś w kominku i poczułeś mróz wśród dłoni. Co zmieniłeś w sobie?
1. Założenie.
2. Misja.
3. Samozaparcie.
4. Trud.
5. Dokonanie.
6. Satysfakcja.
7. Wróć do punktu 1.
Zmieniam coś w sobie, bo nigdy nie jestem taka, jak wczoraj. Dziś jest inne od wczoraj. Dynamizm. Szerszy uśmiech. Pod górkę. Trochę smutku. Duża doza cierpliwości. Zaciśnięcie dłoni. Mocniejsze bicie serca. Zaciśnięcie zębów. Zachwyt. Szczęście. Obfitość.
DZIAŁANIE.
Pomyśl... działanie!
A może sama Twoja obecność jest dla kogoś nad wyraz ważna? Pomyśl... DZIAŁANIE!
Przykładam palec. Jest zimno, ale wyczuwam tętno.
Tętno dziś ulokowane jakby głębiej. Jest delikatne, ledwo wyczuwalne. Skóra jakaś chłodna, szorstka. Zapalono lekkie światło, morsko - zielonkawe. Świeci od dołu. Teraz coś widać. Spoglądam pod kątem, skóra delikatnie unosi się i opada.
Tętno jest. Dziś wolniejsze i smutniejsze, lecz ciągle jest.
Wiatr zamknął z impetem okno. Zimno.
Życie dziś było wycofane, ale on klęczał przy niej i podtrzymywał lodowatą rękę. Podtrzymywanie przynosi życie. Życie...
***
W ostatnim czasie jadąc tramwajem widziałam chłopca, który siedział tuż obok mnie. Chłopiec z zespołem Downa, którego tata stał nad nim trzymając jego plecak w dłoni, by zaraz odprowadzić go do szkoły. Wszyscy w tramwaju z ponurymi minami, zapatrzeni gdzieś i zamyśleni. Niektórzy czytali świeżo wydrukowane egzemplarze "Metra", inni w ogóle zamknęli oczy i odcięli się od rzeczywistości. Tata chłopca spoglądał przez okno i najwyraźniej też o czymś myślał. Chłopiec ciągle mówił coś do siebie, nie potrafiłam zrozumieć. Co 5 sekund trącał tatę, by ten zwrócił na niego uwagę i uśmiechał się do niego od ucha do ucha. Tata za każdym razem odpowiadał uśmiechem, po czym wracał myślami do swoich spraw, a wzrokiem za okno. Całą podróż trwały usilne próby rozweselenia taty przez synka. Ileż on się namęczył. Skorzystałam na tym ja, bo poprawił mi humor na cały dzień.
Ludzie, ile obok was chodzących "bodźców" próbujących wywołać wasz uśmiech, a wy? A wy ciągle patrzycie w szare okno...
*** Przeobfity czas w moich odkryciach muzycznych! Specjalnie dla Was same wspaniałości!
Zatrzęsienie blogów. Wokół zatrzęsienie blogów o gotowaniu, podróżach, poglądach politycznych, własnym dniu, proszkach do prania, płynach do płukania, kosiarkach, fotografii, ubraniach,kosmetykach, itd. Wszędzie pełno obrazków, zdjęć, kolorowych banerów, napisów, migających tekstów. Bywają bardzo przydatne, wartościowe, jak również prowadzone z braku laku. W natłoku takich stron chciałabym, by mój blog pozostawał bogaty głównie w tekst i muzykę.
Piękne to uczucie wiedzieć, że mój tekst trafia do Waszych oczu, ale jeszcze piękniejsze, wiedzieć, że trafia on do Waszej pięknej wyobraźni. Do serc. Każdy odbiera inaczej, i to jest piękne. Zachęcam więc do tworzenia obrazów w swojej głowie, bo w ten sposób każdy z Was zostaje dla siebie artystą i ubogaca się.
Tak wiele gotowców odbieramy zewsząd. To nie jest blog gotowców! Zapraszam więc do uruchamiania wyobraźni i czytania wśród muzyki. Taki jest zamysł.
Linki, które podaję prawie zawsze poniżej wpisu czemuś służą. Zazwyczaj zależy mi na tym, by czytelnik odbierał mój tekst w otoczeniu tej właśnie muzyki. Polecam słuchawki. Chciałabym wytworzyć tu klimat. Mamy wiele stron poświęconych suchym faktom na białym tle. Zero emocji, a jeśli takowe się zdarzą, dominuje wśród nich frustracja. Chcę udowodnić, że czasem warto się wyciszyć, wsłuchać, pomyśleć, zmienić.
Czasem zamieszczam tu historyjki, które zawierają ukryty sens. Zachęcam do zastanowienia się. Ku mojemu zaskoczeniu, tematy nie kończą się, nie wyczerpują. Całe szczęście.
Nie jestem człowiekiem, który pasuje do dzisiejszego świata. Niczego nie wykładam na tacy. Mój blog jest częścią mnie, dlatego też staram się, by nie był blogiem-instant. Kochani, we wszystko warto wkładać minimalny choćby trud. Tutaj będzie to uwaga, ale w największej mierze serce...
*** Igor codziennie wieczorem wspinał się w budynku gospodarczym na stare, drewniane schody. Od kiedy pamiętał wchodził na ten sam stopień i rozmyślał. Była to dla niego cicha przystań. Niby przy domu, ale znana tylko jemu. Szczęście, problem, trud, przygoda, choroba, zgiełk, cisza, kłótnia, pocałunek, samotność, impreza, przyjaźń, nauka, wspomnienia. Wszystko to obmyślał na tym stopniu. Nie pamiętał od kiedy zaczął tu przychodzić. Po prostu przychodził. Miejsce, gdzie siadał wytarte było z farby. Miał stamtąd idealny widok na okno, które przedstawiało całą jego okolicę. Gdy pobliskie drzewo wypuściło swoje gałęzie zasłaniając widok, poprosił tatę o wycięcie przeszkody. Tłumaczył ojcu, że owe gałęzie są niebezpieczne dla przechodzących tamtędy ludzi. Nigdy nie zdradzał swojej kryjówki. Powierzchnia schodka była chropowata i nierówna (oprócz miejsca, w którym siadał). Wystające główki gwoździ nie przeszkadzały chłopakowi. Gdy był mały zalepiał je plasteliną. Kiedyś ukradł jej brązowy kawałek z przedszkola, by tylko pasowała do drewna. Obok miejsca gdzie siadał, od lat wystawała gruba drzazga. Igor rozmyślając bawił się nią, patrzył na nią. Po wielu latach istnienia jego bazy nie wyobrażał sobie swojego stopnia bez tego wystającego kawałka drewna.
Skończył dwadzieścia lat. Musiał wyprowadzić się z domu. Z ciężkim sercem poszedł po raz ostatni pożegnać swoje ukochane zacisze. - Nigdy bym nie pomyślał, że tak ciężko rozstać się z jakimś miejscem. Muszę jednak zacząć nowy etap. Muszę... - myślał. Przejechał dłonią bo schodku po raz ostatni badając strukturę drewna, kiedy nagle poczuł, że coś uszkodził. Tak. Wyłamał drzazgę...
***
Od kilku dni zachwycam się dwoma perełkami wrażliwości i indywidualizmu. Dla ludzi, którzy wiedzą o co chodzi, komentarz jest zbędny:
Była bardzo wrażliwa. Odczuwała wszystko dziesięć razy mocniej niż wszyscy. - Nie lubię mojej wrażliwości. Za dużo widzę. Za dużo czuję. Za dużo myślę. Inni tacy nie są. Na pewno w większości. Wszyscy mają takie grube podeszwy, nie czują nic. A ja całe życie w nibybutach... Jakby boso. Nawet, gdy śpię, gdy zamknę oczy, ciągle zbyt dużo czuję. Życie to stąpanie po kamieniach. Idziemy po gruzie, wciąż do przodu. Bo przecież cofnąć się nie da, a tu tyle do zobaczenia... Nie chciała już być sobą, bo każdy kolec kuł bardziej, każda kropla była bardziej mokra, każda iskra paliła głębiej, wiatr przenikał. Szukała kogoś takiego jak ona. I nic. Byli podobni, ale nie tacy sami. Wszyscy w trepach, nie czuli podłoża. Prosto, szybko, przed siebie, z zamkniętymi oczami. - Czy to dobrze, czy źle? Chciałabym umieć zmienić buty moje duszy.Nie da się. Kto je tak mocno przytwierdził?! One chyba są zrośnięte. Tak. Tak czuję.
Kiedyś usiadła na ławce i patrzyła wgłąb siebie. Na swoje stopy. Były przezroczyste. Jak meduzy. Delikatne i czułe. Gdy ludzie mijali ją bezwiednie, dostrzegła, że ich stopy są puste w środku. Pozostały w nich tylko ostatki komórek nerwowych. Tych duchowych. Jakoś mało. Pusto. Jej stopy wypełniały czujki. Mocno już wyeksploatowane, ale nadal działające. Martwe ustępowały miejsca nowym, jak komórki skóry. Reaktywacja, rotacja. - Po co mi ta rotacja? Może lepiej byłoby, gdyby umarły?! Gdybym nie czuła już nic. Ten świat prosi się o obojętność. Wtedy bym tu pasowała, a teraz? Nie wiem... nic już nie wiem...
Podniosła się delikatnie i ruszyła razem z tłumem. To czas. On płynie. Ciągle. Nie pozwala na takie siedzenie. Ja jednak jeszcze potrafię czasem mu uciec i wejść wgłąb siebie. Zastanowić się. Oni już nie. Płyną z czasem, niejednokrotnie go wyprzedzając. Nie dość, że założyli glany, i trepy to jeszcze włożyli do butów dodatkowe wkładki niwelujące drgania. Oby tylko nic nie czuć! Oczy przed siebie i gruba podeszwa! Gruba podeszwa na stopach ich dusz!
Idąc czuła jak kamienie ranią jej stopy. -To życie, to tylko rzeczywistość. Wszyscy idą tą samą drogą. Dasz radę! - powtarzała sobie.
Nagle tłum przyspieszył. Jak prąd w przewodzie. Szybko, wartko, równo, w tę samą stronę, nie zważając na okoliczności. Każdy pchany nurtem tłoku. Oczy wpatrzone we własne nosy, niewrażliwi na nic. Szli! Ich podeszwy odrywały się od podłoża, jak od odskoczni.
Ona nagle przystanęła. Jej wrażliwa, cienka podeszwa wyczuła wypustki w chodniku. Stała. Podniosła oczy... Przed nią ukazał się widok krwawych trupów w wielkich butach z grubymi podeszwami. Każdy z nich zginął pod kołami pędzącego pociągu. Każdy oprócz niej... Ona miała wrażliwą podeszwę...
Tak ciężko jest się zaklimatyzować... Miasto wydziera jakoś dziwnie każdą wenę. Brak jej. Mimo wszystko, nie niknie ona całkiem, a ja obiecuję: NIE DAM SIĘ!
Przyzwyczajam się do inności. Tu ludzkie twarze są inne. Inne są też ich oczekiwania i przysposobienia. Wiecie, że muzyka brzmi tu inaczej? Jestem inna i inaczej odbieram. Przechodząc proces zmian, zmieniam powoli swój odbiór, mam nadzieję - na jeszcze głębszy.
Dziś o klimacie. Cudownie jest czuć klimat. Każde miejsce ma inny, cudowny klimat. Człowiek ma duszę, miejsce ma klimat. Często jest tak, że kierujemy nim delikatnie sami, zabierając odpowiednie osoby ze sobą w to miejsce, lub wkładamy do uszu słuchawki z odpowiednią muzyką. Spróbuj jednak bez słuchawek, bez rozmów, bez książek, gazet, polityki, problemów, udać się w piękne miejsce. Chłonąć je. To cudowne! Niesamowicie rzeźbi nasze postrzeganie. Żaden park nie jest taki sam, żaden las nie jest taki sam, żadne osiedle, żaden skwer, żadna alejka.
Jesień w tym roku stanęła w delikatnych czółenkach, zwiewnej spódniczce nad kolano, jasnej, delikatnej koszuli i kolorowej chusteczce na głowie i dygnęła przed nami. Jakoś zgrabniej niż co roku. Może coś zawiniła? Niesamowicie się podlizuje. Pozwoliła liściom tak cudownie zażółcić się, zaczerwienić, zbrązowieć... Dziwnie, gdy realia na parę tygodni stają się bajkowe. Niesamowity ukłon natury.
*** Inka miała zły dzień. No tak, gdy ma się depresję, żaden dzień nie jest dobry... Szła ze spuszczoną głową nie wiedząc, o czym myśleć, byle nie myśleć... Nowe trzewiki, które dostała od cioci błyszczały w słońcu. Ludzie mijali ją patrząc zazdrośnie. Ona tego nie widziała... Użyła butów jako małych pługów do liści pokrywających alejkę parku. Nie było wiatru, niebo pozostawało bezchmurne. Słońce przeciskając się przez resztki liści miało wielką frajdę, bo nie musiało się wysilać aż tak, jak w lecie, by łaskotać nosy i policzki przechodniów swoimi promieniami. Inka czuła te pulsujące napływy ciepła. Ignorowała je. Jakiś chłopak zmęczony po całej nocy pracy w barze przykucnął i wyciągnąwszy skrzypce zaczął grać. Parę osób wrzuciło jakieś monety do futerału. To jego rekompensata za całą noc bez żadnego napiwku. Tak zmęczony, a zarazem pochłonięty muzyką, czuł, że żyje. Inka nie rozumiała tego szczęścia. Co to da? Jaki w tym sens? Ona tylko szuka. Szuka szczęścia. -Ciężko znaleźć szczęście w takim parku... W końcu to depresja... Tak mi się wydaje. Ja przecież nie potrafię się cieszyć. Nikt nigdy nie pokazał mi, jak się cieszyć... Starsza pani przycupnęła na ławce i otworzyła książkę. Książka była tylko pretekstem. Za czasów jej młodości nie można było w południe siedzieć i nic nie robić. Ciągle praca. Teraz była już sama. Bez męża, z dorosłymi dziećmi, mieszkała w pustym domu, nie miała obowiązków. Szła do parku, by zabić czas i obserwować szczęście innych. Nie mogła jednak pozwolić sobie na bezczynne siedzenie. To jej przyzwyczajenie... Rozłożona książka leżała na jej suchych kolanach, a wzrok uciekał ponad tekst spoglądając na spacerujące młode pary. Inka nie potrafiła wyobrazić sobie siebie w takim wieku. -Jak ja wytrzymam na tym złym świecie tyle lat? Zgarniając suche liście z kamiennego murka, usiadła. Usłyszawszy szelest odwróciła się i ujrzała małego chłopca stojącego przed nią. Uśmiechnięty od ucha do ucha, trzymał w rączce kilka czerwonych i żółtych liści. -Plosę, to dla ciebie. Chcę zebyś się uśmiechnęła, bo z taką miną nie pasujes do tego parku. Teraz juz będziemy śmiać się lazem, dobze? Ince łzy napłynęły do oczu. Tym razem były to łzy wzruszenia. Wzięła bukiecik z liści, jak gdyby był to wielki bukiet róż, przytuliła chłopca i rozejrzała się po parku. -Przecież on ma rację... To nie otoczenie ma się dopasować do naszej depresji... To nasza depresja musi przetransponować się w szczęście, by wpasować się w otoczenie.
Naprawdę jesień jest piękna!
Nigdy tego aż tak nie dostrzegałam. Jeśli tylko zaświeci nam słońce, jesień ma w sobie dużo brokatu.
Aż do pierwszych deszczów. One też mają coś w sobie.
Tak mi szkoda, że nie mam chwilowo przy sobie swojego aparatu.
Miasto też jest piękne.
Gdyby nie ten bieg i hałas. Jest jednak piękne.
Zwłaszcza te małe uliczki, mniej uczęszczane. Coś pięknego.
***
Po kilku latach przebywania w środowiskach nieprzychylnych sobie, gdzie każdy widział tylko czubek swojego nosa, pojęcie "integracja" było abstrakcją, roiło się od spisków, zazdrości i trucizny, nie umiem odnaleźć się w świecie, gdzie ludzie naprawdę są w porządku.
Jakaż to zmiana rzeczywistości!!!
Wstajesz rano i chce ci się wstać! Choć jest ciężko, choć jest w biegu, choć jest pod górkę, to przynajmniej w dobrej atmosferze. Takiej właśnie atmosfery życzę każdemu!
Chce się żyć!
***
Każdy zna na pewno opowieść o królowej i ziemniakach.
Tak, o królowej
i ziemniakach.
Królowa pewnej krainy postanowiła przebrać się za wieśniaczkę i wędrować w przebraniu wśród swoich poddanych sprawdzając ich hojność i prawdziwe oblicze. Pukała do każdych drzwi, prosiła o odrobinę wody i czegoś do zjedzenia, jako strudzony drogą wędrowiec. Mieszkańcy oczywiście nie poznawali swojej królowej i bez zastanowienia zatrzaskiwali swoje drzwi przed jej nosem. Szła tak biedna królowa cały dzień, a potem kolejny bez odpoczynku. Załamana postawą swoich poddanych, do cna zmęczona i wygłodzona postanowiła zapukać do ostatnich już drzwi najbiedniejszej rodziny.
Zdawała sobie sprawę, że nie ma co liczyć na gościnę, lecz odważyła się wejść w akcie desperacji i błagać wręcz o coś do zjedzenia.
Rodzina przyjęła ją z otwartymi rękoma. Napoili wodą, zapewnili miejsce do snu, lecz niestety jedyną potrawę jaką mogli jej zaoferować były łupiny z ziemniaków.
Królowa bez zastanowienia zaczęła jeść, nie mając pojęcia co ma na talerzu, po czym najedzona z wielką wdzięcznością ułożyła się do snu.
Kolejnego dnia, przed chatką czekała na nią już jej kareta, która miała zabrać ją z powrotem do zamku.
Królowa wróciwszy, kazała swoim kucharzom przygotować tę wspaniałą potrawę, lecz oni nie mogli rozszyfrować, cóż miałoby to być.
Z wyjaśnień królowej nie dało się niczego odczytać.
-To było coś niesamowitego, przepysznego! Ciepłe, delikatne, lekko słodkawe, cudowne! Nigdy nie spotkałam się z takim daniem!
Po długich dniach nieudanych prób odtworzenia cudownej potrawy na królewskim dworze, królowa postanowiła, że nie pozostawi tak tej sprawy. Wysłała posłańca do chatki, by zaprosił całą rodzinę na wielki królewski bal. Jakież było zdziwienie domowników! Mieli jednak za zadanie przynieść ze sobą tę cudowną potrawę, którą ugościli wieśniaczkę.
Zaproszone zostało całe królestwo. Królowa opowiedziała całemu królestwu o swoim teście sprawiając, że wszyscy poddani chcieli zapaść się pod ziemię ze wstydu.
Jedna tylko rodzina zrozumiawszy, że to ona jest tą jedyną, bohaterską rodziną, została poproszona na środek sali.
Zostali nagrodzeni workiem złota, po czym nastąpił najważniejsze wydarzenie.
Królowa dostała na talerzu swoje "ulubione" obierki z ziemniaków.
Spróbowała i aż skrzywiła się w obrzydzeniu.
- Cóż to jest?! Jak możecie podawać takie rzeczy swojej królowej?! Jak możecie urządzać ze mnie kpiny?!
- Wasza wysokość, jest to danie identycznie przyrządzone jak tamto, które wasza wysokość zakosztowała u nas w domu...
***
Głód zmienia smak.
Nasz stan w danym momencie decyduje o odbieraniu świata.
Wybrzydzanie jest dla wzniosłych. Pokorni potrafią z uśmiechem zachwycić się czymś małym, czerpiąc
z tego przyjemność. W efekcie pokorni delektują się życiem tak mocno, że czerpią z niego garściami.
Pyszni, egocentryczni ludzie mając złotą rybkę w garści będą niezadowoleni i smutni.
Warto być pokornym? Warto cieszyć się każdym małym darem?
Pomyślmy.
Dlaczego zgasła? Bo zgubiła życie? Bo takie są prawa fizyki?
Masz być niegasnącą iskierką! Masz przeczyć prawom fizyki! Masz utrzymać ciepło i blask. Świecić dla siebie i dla innych. Jest gorzej? Iskierka nawet, gdy wpadnie w dołek, zostawia nad nim łunę, którą dzieli się z innymi.
Jak to wszystko się pięknie składa!
Jak już wspomniałam, czas wiąże supełki, działa klamrowo.
Klikając dziś w ikonkę "nowy post" zainspirowało mnie to wyjątkowo.
Dziś ostatnia noc w domu przed wyjazdem na studia.
Ponad setny wpis w moim internetowym kuferku, tak wiernym.
Historia powraca.
Odsyłam do pierwszego posta i historii z kartonowym, magicznym kuferkiem z dzieciństwa:
Tamten kuferek rozpoczął cudowny okres w moim życiu - dzieciństwo.
Choć skończyłam osiemnaście lat już ponad rok temu, do teraz nie czułam, by to dzieciństwo się skończyło.
Kuferek w postaci bloga był moim okresem przejściowym.
Teraz czas pokazał, że nadchodzi nowa rzeczywistość.
Dorosłość i radzenie sobie z życiem w pełni samodzielnie.
Od ukochanych mi ludzi, całkiem NIESPODZIEWANIE dostałam ostatnio najpiękniejszy w życiu prezent. Pierwszy tak osobisty i tak mocno kierowany właśnie do mnie.
Zgadnijcie, czym on był...
Piękny, drewniany, własnoręcznie malowany CZERWONY KUFEREK W BIAŁE GROCHY z bardzo osobistą zawartością:
Solidny, duży, drewniany.
Konkretny. Taki, jak dorosłość. Wypełniony miłością.
Uświadomiło mi to w pełni, że to koniec kartonowego kuferka z dzieciństwa, który był lekki i przyjemny.
Teraz czeka mnie coś twardszego.
Jego zawartość jednak ciągle zapewnia mnie o wielkiej miłości, o przyjaźni i pamięci, która wypełnia życie i nigdy się nie kończy.
Kochani!
Dziękuję za nowy kuferek rozpoczynający nowy etap.
Dziękuję za miliardy ciepłych i szczerych słów.
RAMowi dziękuję za te sześć lat, które odmieniały mnie i kształtowały jak żadne inne.
Dziękuję dzieciństwu za pierwszy kuferek. Dziękuję za to, że jesteście ze mną w kuferku internetowym i macie siłę wciąż na nowo tu zaglądać.
Dziękuję Bogu, że dał mi tak wspaniałych ludzi i czas.
Wierzę, że to co nas czeka będzie równie cudowne. Może nawet cudowniejsze.
Tak jak nowy kuferek :)
KOCHAM!
***
Jeden z tekstów pochodzący z listu od pewnej cudownej osoby, z wnętrze prezentowego kuferka zawiera taki cytat:
" Gdziekolwiek jestem, na jakimkolwiek miejscu na ziemi, ukrywam przed ludźmi przekonanie, że nie nie jestem stąd. Jakbym był posłany, żeby wchłonąć jak najwięcej barw, smaków, dźwięków, zapachów, doświadczyć wszystkiego, co jest udziałem człowieka, przemienić co doznane w czarodziejski rejestr i zanieść tam, skąd przyszedłem" Czesław Miłosz
Nigdy wcześniej, żaden cytat nie sprawił, że tak bardzo utożsamiałam się z jego treścią. Pomyślałam o tym czytając go. Dalsza treść mówiła, że nadawcy listu te słowa kojarzą się ze mną. Cóż za wspaniałe uczucie!
Dziękuję, to było coś naprawdę niezwykłego.
Dziś udowodnię, że słuchanie muzyki, to nie jest zasłuchanie paru brzmień z radia w oddali, w autobusie z ostatniego rzędu. Dziś pokażę o co w tym wszystkim chodzi w sferze czucia. Czucie jest tu NAJ WAŻ NIEJ SZE!!! Najpiękniej czuje się wszystko, gdy samemu bierze się udział w tworzeniu muzyki. Śpiewa się lub gra. Śpiewa. Nie odśpiewuje! Gra. Nie odgrywa! Najlepiej, by było to tworzenie czegoś swojego, jednak przy odtwarzaniu czegoś, co już istnieje, można niebagatelnie sporo tworzyć na koszt własny.
Istnieje pewne uczucie podczas śpiewania, gdy wzrusza Cię to, co pojawia się w Tobie. Zaczyna Ci się to podobać i nagle tworzysz już całym sobą. Muzykę wydobywa całe ciało. Nie rozumiem ludzi, którzy śpiewają tylko ustami, a ciało stoi jakby obok, bo czeka, aż głowa odśpiewa. Nie!!!
Od zawsze było tak, że śpiewając nawet najmniejszą głupotę, wchodziłam w to cała. Nie da się przecież myśleć o czymś innym mając w sobie miliardy barw i dźwięków.
Wracając do tego jedynego w swoim rodzaju uczucia. Za żadne skarby nie można mylić go z samozachwytem, dumą, pychą. W tym miejscu totalnie nie ma miejsca na swoje "ja". Jest tylko TO COŚ, co sprawia, że to moje "ja" może doznawać "tego uczucia". Jest to mieszanka jakby wzruszenia, radości, płaczu, krzyku, szeptania. Próbujesz wtedy nie drgnąć, a zarazem chcesz skakać. "To coś" objawia się najczęściej ściskiem w gardle, podobnym do tego przy płaczu i wzruszeniu oraz charakterystycznym uśmiechem.
To jest TEN JEDYNY uśmiech, którego w życiu wrażliwego człowieka nie wywoła żaden inny bodziec. Człowiek jest wtedy narzędziem, który to co niewidoczne dla oka, to co tylko czuje, zamienia w materię. Ciężko dostrzec to uczucie u kogoś innego. Sam znasz siebie i wyczuwasz je, rozpoznajesz doskonale. U kogoś jednak ciężko je zauważyć. Dziś piszę tego posta, bo udało mi się znaleźć w internecie osobę, która JAK NIC ma "to coś" wypisane na twarzy. TEN jedyny uśmiech, TO jedyne uczucie. Nie wyobrażam sobie życia bez niego.
Chodzi dokładnie o moment od: 0:57. Dziewczyna tworzy coś swojego, a tworzenie skutkuje tym niepowtarzalnym uczuciem:
Bardzo proszę, jeśli masz choć trochę wrażliwości w sobie, staraj się doszukiwać takich rzeczy. Dla mnie jest mnóstwo już oczywistych, jak ten, ale wiem, że w życiu odkryję ich jeszcze wiele. I oby tak było! I życzę tak każdemu! Dziś jedna piosenka, z długim opisem, ale myślę, że warto tak udowadniać.
*** Jutro post o czymś niezwykłym, o tym, jak historia wiąże supełki i jak nowy etap zaczyna się od nowego kuferka. Będzie też trochę dobrej muzyki. Ostatnie posty z domu, a potem... Zobaczymy :)
Od dziecka nie lubiłam jesieni. Całe brednie o Złotej Polskiej Jesieni, jakie dostarczał mi świat, były dla mnie nonsensem. Parę słonecznych dni, nie do końca ciepłych, a cała reszta jesieni to deszcz, szaruga i zimno. Tak to czułam. W podstawówce szukanie oznak jesieni w parku było dla mnie straszne, gdy dostrzegałam pierwsze liście na ścieżkach tuż po rozpoczęciu roku szkolnego. Jesienne liście są przepiękne, lecz tylko do momentu, aż nie spanie deszcz i nie spowoduje ich gnicia. W dzieciństwie do kuferka nigdy nie trafiały żadne kasztany, jarzębina, żołędzie czy liście. Początek jesieni zwiastował koniec lata, wakacji, piękna.
Dziś jest inaczej. Jesień zwiastuje coś nowego. Każda zmieniająca się pora roku zwiastuje nowości. Spadające liście są już niepotrzebne. Suche, odrzucone. One nie zwiastują szarości, one sygnalizują zakończenie pewnego okresu. Życie musi mieć dynamikę, musi się zmieniać. Stagnacja powoduje słabszy przepływ krwi, który w końcu ustaje, a z nim ustaje życie. Dobrze jest cieszyć się tym, co za oknem. Dobrze jest cieszyć się wszystkim, co składa się na nasze życie. Wszystkim, co przynosi zmiany.
*** Zmęczenie po bardzo intensywnych dniach daje się we znaki. Dziś przez to krócej. Ostatni tydzień w domu. Ale uwaga: kuferek jedzie ze mną! :)
Wielki dowód na to, że do pięknego śpiewu nie potrzeba roznegliżowanych ciał i fałszywego wizerunku. Wiek tych pięknych istot i ich prostolinijność wskazują na cudowność tego, co proste, prawdziwe, płynące z pasji. Polecam się zachwycić!