Bardzo cieszy mnie, że ktoś zainteresował się tematem.
W ludziach najpiękniejsze jest to, że każdy widzi i czuje inaczej.
Mój blog, moje rozumienie. Nie oznacza to jednak, że myślę, że jest to jedyne najtrafniejsze postrzeganie i każdy powinien myśleć jak ja.
Adwent...
Przedwcześnie ustrojone choinki w galeriach, listopadowe podrygi grudniowych świąt. Odpalanie coraz to nowszych żaróweczek, tworzenie klimatu. "Przygotowanie" do świąt. Jakich świąt?
W sumie nie wiem. Mówią na to "gwiazdka". Nawet nie wiem jaką gwiazdkę mam świętować. Jakąś z nieba, czy z telewizji? W sklepach trzy razy więcej towaru niż zwykle. Przesyt mandarynek. Pięknie pachnie. Kolejki tak długie, że zdążę przesłuchać cały album czekając na wolną kasę.
Mnóstwo promocji i kolorowych krasnali, których nazywają Mikołajami. Niektórzy nawet nazywają ich świętymi. Ciekawe czym się wsławili?
Niektórzy twierdzą, że te święta to święta kościelne. Dlaczego zatem świętuje wszystko tylko nie kościół?
Stare Miasto oświetlone, przepełnione singlami typu "Last Christmas". Nie wiem o czym oni śpiewają, ale zawsze w myślach łączę ten kawałek z "Kevinem samym w domu" puszczanym po raz setny w tle w telewizji. Ulice świętują. Galerie śpiewają. Telewizja gra. Radio śpiewa. A w kościołach chyba zapomnieli o żaróweczkach? Pewnie coś pomylili, bo oprócz normalnego oświetlenia, co niedziela zapalają jedną z dodatkowo ułożonych świec w dziwnym wieńcu. Jest ich cztery. Pierwsza z brzegu jest najniższa, najbardziej stopiona. Wygląda na to, że paliła się najdłużej. Druga stopiona trochę mniej. Trzecia jedynie nadpalona. Ostatnia jeszcze nie ruszona, ale coś przeczuwam, że ta ich nowa tradycja nakaże im zapalić czwartą w niedziele.
Trochę tego wszystkiego nie rozumiem. To już są święta? Mówią o tym adwent, czyli chyba sprzątanie i gotowanie przed świętami. Hmm..
***
Warto nie dać się porwać takiemu myśleniu. Warto wejść głębiej.
Oczywiście, słyszymy i wiemy, że adwent to przygotowanie do świąt Bożego Narodzenia, ewentualnie, że to przygotowanie do przyjścia Zbawiciela.
Otóż nie tylko.
Jak widzę to ja:
Adwent to taki piękny prezent dla ludzi. Pan Bóg lubi działać w ciszy i pokorze, więc nie trąbi o sobie w galerii. Daje jednak tak cudowny czas, nam, kruchym ludziom, by móc się do Niego zbliżyć.
Adwent to czas łaski i Jego nieustannego przychodzenia.
On po prostu chce, żebyśmy w te cztery tygodnie usiedli sobie kiedyś i pomyśleli o tym, że wszystko, co na co dzień robimy i co nas otacza, w każdej chwili może zniknąć. To niszczeje. On chce nasunąć ci myśl, że przecież zaraz może tutaj stanąć i popatrzeć Ci w oczy. On wie, że 25 grudnia będziesz śpiewał o Nim jako o małym dziecku, które urodziło się w stajni, żeby potem dorosnąć i zbawić świat. Tak, On wie. Oprócz tego, że wie, to chce, abyś to świętował, abyś ciągle w świadomości miał ten cud, że On już tu był, i że już jesteś zbawiony. Bardziej jednak chce, żebyś wiedział, że to nastąpi po raz kolejny. On już nie będzie małym dzieciątkiem. On już nie będzie cierpiał. Misja się zakończyła, a my trwamy w czasie, gdzie On wykorzystuje każdą sekundę by popchnąć nas swoim palcem na Jego drogę.
Wiem, że już dawno mógłby tu przyjść i zabrać nas do siebie, bo strasznie tęskni i pragnie tego spotkania. Wie jednak, że gdyby zrobił do dotychczas, zbyt wiele z nas nie mogłoby pójść do Niego.
On daje czas na przygotowanie. Na prostowanie Mu dróg.
Nie myśl, że robi to dla siebie. To jasne, że robi to dla ciebie. Aż drży na samą myśl, że mógłby powiedzieć: KONIEC, a Ty nie byłbyś gotowy.
Adwent więc, to czas cichego i radosnego oczekiwania na Jego przyjście, oraz naszego przygotowywania się i najintensywniejszego nawracania w roku. Tak. On daje takie możliwości podczas adwentu.
Przysyła "swoich ludzi", próbuje do ciebie mówić w każdy możliwy sposób. Ciężko go usłyszeć, bo przecież na zewnątrz już trwają "święta"...
***
Wyobraź sobie, że cały rok próbujesz wrzucić piłkę do kosza, który ciągle jest za wysoko, a ty ciągle masz zbyt mało siły, żeby dorzucić. Bóg chce dodawać ci sił, ale ty nawet o tym nie myślisz, by go prosić. Chcesz sam, bo to TY przecież masz dorzucić. W końcu Pan Bóg widząc cały rok twoich starań nie doczeka się tego, aż przyjmiesz Jego siłę. Zarządza więc adwent i delikatnie odkręca śrubkę, by kosz obniżał się i obniżał i obniżał.
Może kucasz teraz, wiążesz sznurowadło i patrzysz w podłogę, a kosz przecież już taki niski, że piłkę włożyłbyś do niego bez żadnego rzucania.
Tak, choć nigdy nie zrozumiem Boga, bo jestem nędznym człowiekiem, dziękuję Mu za ten cudowny czas.
Ja myślami jestem wszędzie, tylko nie przy Nim a On i tak przychodzi z niespodziewanej strony.
***
To wszystko wydawać się może czczym gadaniem. Też pewnie pomyślałabym tak słuchając kogoś mówiącego w ten sposób. Nie lubię jednak mówić wyświechtanymi wyrażeniami, które obiją nam się tylko o uszy...
Ciężko to wszystko tu opisać, gdyż jest bardzo osobiste i codziennie nieco inne, jednak sama podczas adwentu czuję się jakoś lżej. Czuję się niesiona. Nie myślałam sobie: "O, niedługo zaczyna się adwent, muszę go dobrze przeżyć. Ciekawe, co będzie się działo!". Otóż nie, wcale tak nie myślałam i nie mówiłam. Zawsze żyję tu i teraz i pozwalam się zaskakiwać. Nagle w niedziele słyszę: "Dziś pierwsza niedziela adwentu". Myślę: "O! Nawet nie wiedziałam, że to ma się zacząć dziś". Od wtedy moje dni tak ładnie składają się w całość. Nowe odkrycia, genialne słuchowisko internetowe "Plaster miodu", cudowne głębokie rozmowy, jasność bijąca od ludzi, radość po obudzeniu się rano, chęć dziękowania Mu za wszystko, dostrzeganie Jego darów wszędzie, każda miłość jakaś mocniejsza. Chce się z Nim rozmawiać, często bez słów. Dostrzeganie Go w muzyce, czucie Jego wielkiej pieczy, którą ma nad nami, doświadczenie podążania według Jego planu i co najważniejsze: w głowie przekonanie, że ktoś ciągle jest ze mną i się uśmiecha. Nie widzę tej twarzy, nie wiem jak wygląda, ale czuję, że ciągle nachyla się nade mną i tak łagodnie się uśmiecha napełniając mnie pokojem.
On nie chce żebyśmy się bali! On nie chce, żebyśmy uciekali! On nie chce żebyście "przygotowywali się" do świąt, które tylko upamiętniają Jego dawne przyjście, poprzez kupowanie niepotrzebnych rzeczy.
W Boże Narodzenie świętujemy Jego urodzenie się tam, dawno temu. Przy okazji świętujemy całe Jego życie ziemskie, które było dla nas nieskończonym, niewyobrażalnym darem. Cieszymy się z tego, że tak BYŁO, że to nastąpiło. I świetnie! I cieszmy się i świętujmy, tylko nie zapominajmy, że była to pierwsza połowa misji.
On chce, żebyśmy mając na względzie pierwszą połowę, myśleli o drugiej i przygotowali się do niej, bo bez naszego przygotowania On nie może jej dopełnić i wreszcie się z nami zjednoczyć. My biegamy, On tęskni...
Może wszystko brzmi dziwnie i strasznie. Tak, dla mnie też. Jednak to, co sobie wyobrażamy o rzeczywistości, a to, co jest naprawdę, to dwa różne światy. Sama nie rozumiem nic z tego, co napisałam, ale jestem tylko człowiekiem próbującym wrzucić tę nieszczęsną, szarą piłkę życia do Jego kosza Miłości w wieczności.
Siedzę i myślę z głową spuszczoną w dół, a On teraz luzuje zakrętki, odkręca śrubki i obniża kosz.
Bo w tym adwencie, to chyba o to chodzi, że musimy zorientować się, że mamy możliwość darmowego skorzystania z bezcennych prezentów. Chyba o to chodzi...
Pytasz: jak to przeżyć, co mam robić? Ja nie wiem... Ty nic nie rób, tylko powiedz Mu: Ty coś zrób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz