poniedziałek, 25 listopada 2019

Gdyby odcedzić dzień

Kiedyś myślałam, że warto w ciągu dnia poszukiwać dobrych momentów pomiędzy tymi trudnymi czy niewygodnymi. Pisałam o tym, że każdy dzień ma przynajmniej jeden momencik natchnienia, oderwania, inspiracji. Owszem, ma, ale od niedawna zaczęłam szukać tych momentów nie tylko w komforcie. Nie tylko w czasie wolnym od nerwów, rutyny, zbytniego przejęcia, zmęczenia, znudzenia, irytacji.

Wiele jest dni, które zaczynają się myślami o obowiązkach, trwają w ich wypełnianiu i kończą się nimi. Zasypia się wtedy w napięciu i myśli o kolejnych rzeczach do zrobienia. Praca, która w pewnej mierze jest pasją, też męczy i nuży, gdy jest jej dużo, gdy trzeba ciągle tworzyć, kreować, myśleć za siebie i osobę, z którą się pracuje. Gdy nawet w czasie gorszego dnia, nasz umysł musi pracować na najwyższych obrotach. A wszystko to z zegarkiem w ręku. Z zegarkiem, który mógłby dla mnie nie istnieć.

Trudno duszy artystycznej i melancholijnej funkcjonować sprawnie w świecie grafików, godzin i terminów. Udaje się to, lecz wymaga nie lada wysiłku. Mimo to, szukam, szukam, szukam...

Czy można jednocześnie coś uwielbiać i nie znosić? Kogoś kochać i irytować się nim. Jeszcze jak! I choć pełznę często przez godziny terapeutyczne z dziećmi, które niekiedy są nie do zniesienia, kocham je całym sercem. To właśnie daje siłę! Dwie lub więcej osób jest we mnie w jednym czasie, a ja chcę patrzeć na tę najpiękniejszą. Na niej się skupiać i ją wydobywać. W melancholii mijania tych samych schodów i korytarzy w tej czy innej pracy, odnajduję coraz częściej piękne twarze. Dobre momenty, które trafiają do moich zmysłów i cieszą, jakby były tylko moje. Nikt nie musi o nich wiedzieć. Ja wiem, że są i chcę myśleć o nich wytłuszczonym drukiem.

Wielki korek w mieście i moje myśli, że to już kolejna godzina w dusznym autobusie. Kolejna, a wczoraj było przecież podobnie. I wracam do domu tylko po to, by niedługo znowu wyjechać i przemierzać tę samą drogę. Trudno skupić myśli przez zmęczenie, często smutek albo samotność. Tak wyglądał jeden z wielu moich dni. Nie umknęło jednak mojej uwadze dziwne i intrygujące niebo przed zachodem na horyzoncie. Jeszcze na przystanku. Wszystkie moje zmysły kierowałam ku niebu i tej atmosferze, która wybijała się ponad tłum czarnych kurtek. Przez małą szczelinę między ludźmi obserwowałam to piękno i pozwoliłam sobie na wejście w ten świat. Po wielu minutach zauważyłam nadlatujące stadko czarnych ptaków, które przelatywały nad dachem naszego pojazdu. Słońce zdążyło się już obniżyć pod takim kątem, że jego czerwone promienie smagały ptaki od dołu. W ich locie. Gdy tak leciały, poruszając skrzydłami, zdawało się, że przeobraziły się w migające na czerwono lampiony. I choć patrzę w niebo od dziecka, nie widziałam nigdy takiego zjawiska! Pełny autobus ludzi wpatrzonych w ekrany, nie widział tego, co widziałam ja. Podziękowałam za ten moment. Za ten korek!

W czasie rozwiązywania zadań, o których nie miałam siły nawet myśleć, usłyszałam piękne słowa o miłości, a osoby, które mogłyby wydawać się ograniczone intelektualnie, pokazywały mi, że to ja jestem ograniczona. Przez swój egoizm. Ktoś, kto buntował się przeciw prostemu obowiązkowi, będąc jeszcze dzieckiem i mając do tego prawo, pokazał mi, jak to ja jestem niecierpliwa i niewyrozumiała.

Uczę się bez końca. Uczę się cedzić dzień i wyławiać te małe momenty, przez które stuka do nas piękno. Wartości i cudowne momenty, które małym paluszkiem pukają w grubą szybę naszego zmęczenia, znudzenia i zrezygnowania. Moja szyba czasem jest tak gruba, że nie usłyszałabym uderzania pięściami. Najbardziej pancerną warstwą jest ta, którą budują przyzwyczajenia i rutyna. Przecież ja rano wiem, jak będzie wyglądał ten dzień (znam grafik!) i wiem, że czekam na wieczór, bo tu nic mnie pozytywnie nie zaskoczy. Nic nie porwie. Czyżby?

Łatwo się oszukać, a Pan Bóg, który jest Bogiem prawdy, pokazuje nam codziennie przynajmniej kilka jej oblicz. Pokazuje nam małe cuda i niech to On uczy nas cedzić dobro od zła.
Odcedzić te drobne perełki dobra, skupić na nich wzrok i nimi się cieszyć. Nimi żyć. Dla nich wstawać i na nie oczekiwać. Tam jest nadzieja, tam jest życie, tam jest Bóg.


poniedziałek, 4 listopada 2019

Nieukrycie

Największej oazie spokoju
Zaciśnie wokół brzucha nerwową obręcz
Nagły wyprost wgniecenia plastikowej butelki
Zahartowane nawet serce
Ugnie się
Przeszyte wzrokiem prawdziwie zaciekawionej miłości
Najściślejsza niezależność zatęskni szczerze
W nieoczekiwanym momencie

Nie wyjątki potwierdzają regułę
Regułą są wyjątki
A wszyscy wyjątkami

Najdelikatniejsza
Najbardziej wątła
Życiem przygaszana
Prawda o nas
Wypowie się sama

Niekoniecznie naszymi ustami
Wydostanie się
I samodzielnie będzie oddychać



środa, 9 października 2019

Niezrozumiałe nierówności

Plamy plamy plamy
Widoku na wskroś
Słońce wciśnięte między włókna
Dalej zgrubienia których za dużo
Znowu plamy
Jakby dziury w cienkich tylko pończochach
Chcące być widzialne

Kto i kiedy
Zbyt mocno naciągnął
Za krótkie prześcieradło
Czasu
Nierówno naciągnięte
Niejednolite

Nie okryje równomiernie
Nie podtrzyma ciała
A coraz bardziej bezwładne

Za krótki materiał
Źle rozpracowany
A miał potencjał
Miał przecież potencjał
Producent ponadczasowy
Na metce

Zbyt mało czasu na sedno
Nawarstwienia musu
Trzy warstwy czasu włożone
W utrzymanie chwil
A sedno w chwilach!
Słabych za małych
Prześwitujących


niedziela, 1 września 2019

Egzamin z kolorowanki

Pamiętam momenty, kiedy siedziałam nad kolorowanką, z pudełkiem starych, nowych, długich, krótkich, zatemperowanych i połamanych kredek różnej maści przy sobie. Przy domowej ławie albo przy plastikowym ogrodowym stole. Zawsze starałam się kolorować najpiękniej, jak potrafię. Przez te starania dociskałam kredkę tak mocno do papieru, że ledwie unikałam podziurawienia kartki. Zazwyczaj wybranym przez siebie kolorem robiłam ciemną obwódkę wokół obszaru, który chciałam pomalować, a wnętrze wypełniałam nieco lżejszym odcieniem. Pamiętam to, że nikt nie oceniał moich prac. Nie wiedziałam, która jest godzina, nie próbowałam dzielić pracy na kilka dni. Gdy już zaczęłam, musiałam skończyć. Gotową pracę obejrzałam i gdy byłam w miarę usatysfakcjonowana, szybko przestawałam patrzeć i zajmowałam się kolejnym zadaniem. Lubiłam to. Poświęcałam temu zajęciu całą swoją uwagę i chęć. Niekiedy kolorowało się w grupie z innymi, czasami samemu w pokoju. Dobre to były chwile. Z wysuniętym z pilności językiem, gdy robiło się to, na co miało się ochotę, nie myśląc o tym, że będzie się ocenianym. Nie było z tego egzaminów, nikt nawet nie musiał wiedzieć, że to robię. Nie było stawki godzinowej, robiłam to za darmo. Boże, jakie wtedy wszystko było proste... Nawet, gdy byłam starsza, dużo bardziej świadoma - potrafiłam równie skutecznie wchodzić w stan pracy nad sprawą, która była wynikiem mojej soczystej, młodej ambicji. Ambicji, która nikomu nie chciała niczego udowadniać. I wiele było takich czynności. Stworzenie kuferka na skarby i zakopanie go w ogródku było jedną z nich. Ot tak, w nieświadomości, że zabawa ta zainspiruje kiedyś do stworzenia bloga. Było też tworzenie swojej małej hodowli kaktusów, samodzielna budowa domku na drzewie, czy szałasu. Całodniowe zbieranie porzeczek w ogrodzie u babci, tworzenie mini-spektakli dla rodziny. Kilkudniowa budowa ogromnego zamku w piaskownicy, z którego było się dumnym tygodniami. Przygotowywanie piosenek na kółko muzyczne, tak zupełnie dla siebie, bo na ocenie w ogóle mi nie zależało. Sprawdzanie swoich możliwości i śpiewanie w ukryciu w taki sposób, którego wstydziłabym się przy ludziach. Rysowanie planów pokoju i domu zgodnie z wytycznymi wyszukanymi w czasopismach architektoniczno-wykończeniowych. Robienie plakatów, które potem nawet nie wisiały na żadnych drzwiach. Zbieranie kwiatków, które miały być rzucane w Boże Ciało pod stopy księdza niosącego Najświętszy Sakrament. Wielka wyprawa po najpiękniejsze kwiaty, które miały być podeptane. Zero zazdrości w czymkolwiek. Raczej podziw dla innych i radość z ich pomysłów. Gry w podchody i długotrwałe wymyślanie swoich zasad. Wycieczki rowerowe wokół wsi, które wydawały się tak długie. To zatracanie się. Organizowanie ogniska w sadzie za domem, które trwało AŻ DO PÓŁNOCY! Próba hodowania biedronek i skwapliwe szukanie informacji, czym się żywią. Jeszcze przed dobą internetu. Nigdy nie zakończone sukcesem, ale wytrwałe próby nauki hamowania na rolkach.  Każdy dzień, który był przygodą. Wielkie wydarzenia, które dorośli określają codziennością. Do dziś są dla mnie wielkie. Całodzienne grabienie skoszonej trawy albo plewienie na grządkach babci. Co do jednej trawki! Co do zasady! Wszystko było ważne, przejmujące, niezwykłe i prawdziwe. Szybkie dojadanie obiadu w zimowe popołudnia, by jak najprędzej móc postawić na stole pudełko ze zmieszaną plasteliną. By móc cały dzień tworzyć z tych śmierdzących szarych kul, które barwiły palce. A kiedy były za twarde, trzeba było położyć na chwilę przy kominku, by je rozmiękczyć. To była sztuka, by zabrać je stamtąd w idealnym momencie. Przy kominku też suszyły się namalowane farbami dzieła i przemoczone buty po zbyt długiej zabawie w śniegu.
Nie. Nie tylko wczesne dzieciństwo takie było. Późniejsze też i jeszcze późniejsze też.
A teraz, pozostało tak niewiele momentów, środowisk i przestrzeni, by móc pochylić się nad czymś dla hecy. Z całą zapalczywością, nie myśląc o czasie.
Spadły na nas tony testów, zegarów, niepogody i porównywania. Zaczęły przygniatać powinności, harmonogramy, obojętność innych.
Nasze drogi coraz bardziej się rozchodzą. Tak, jakby nie pamiętały wspólnych wieczorów przy kolorowankach, które w tamtych momentach były jedynym celem. Jedynym środkiem.
Jak to wskrzesić?
Nie przeszłość. W teraźniejszości taki zapał, swobodę i twórczość. Oddanie. Jak?


niedziela, 25 sierpnia 2019

I dalej

Trudno opisywać uczucia, które wiążą się z jakimś dziwnym stanem. Na przykład takim, kiedy z różnych stron dotyka cię jakiś zawód. Czujesz się zawiedziony, choć nie potrafisz jasno określić kto i kiedy coś ci obiecywał i kiedy miał to spełnić, a tego nie zrobił. Nigdy nie potrafiłbyś jasno określić, czego chciałeś i oczekiwałeś. Trudno jest, gdy pewne przekonania, wierzenia, ufności, które nosiłeś w sobie przez ostatnie lata, których mocno się trzymałeś, jakoś nagle stają się nieistotne. A nieistotne dlatego, że przestały się sprawdzać w rzeczywistości. Nie czujesz się całkowicie oszukany, ponieważ wszystkie te wartości same w sobie nie okazały się fałszywe. To twoja rzeczywistość na różnych frontach pogalopowała w inne miejsca niż mogłeś przypuszczać. W innym tempie, w inny sposób. To ona się zmieniła, a fakt ten potęguje poczucie zagubienia i utratę elementów twojej tożsamości.
Pewnie życie składa się z iluś żyć, o których sam musisz zdecydować kiedy je kończyć i kiedy zaczynać kolejne. Trudno to wyczuć.


niedziela, 14 lipca 2019

Dobrze nie zestarzeć się w młodości

Nie ukrywam. Nie ukrywam, a wręcz mówię wprost - za dużo już. Za dużo już we mnie obojętności. Tak, jakby wszystko odbywało się w obrębie naskórka. To, co mnie dotyczy, w czym biorę udział. Kiedyś wnikało głęboko w skórę, jak najlepszego gatunku tatuaż. Dużo tych tatuaży zostało. Kilka spraw wniknęło głębiej, aż go wnętrzności podtrzymujących życie. Nagle te sprawy, które wytatuowały wnętrze, stały się integralną ich częścią. Od wtedy krew doprowadza tlen i składniki odżywcze także do nich. Duże, przełomowe wydarzenia. Niespełnione, bądź spełnione w nieoczekiwany sposób wyobrażenia. Wszystko, wszystko. Każda głupota, każdego dnia, w każdym czasie. Wszystko jakoś miało tendencję do lokowania się w różnych tkankach. A teraz? Idę, idę, idę i przymykam oczy na chmarę tego, co mnie otacza. Jak gdybym wchodziła w skłębione stada owadów. Ocierają się o mnie, połaskoczą, a czasem nawet ugryzą. Upiją trochę krwi, może wpuszczą jakiś jad. I tak jednak cały ból i swędzenie, które fundują, wszystko to odgrywa rolę w warstwie naskórka. Radości i doczekane końcówki etapów. Spotkania i pogody. Wiatr sprawił we mnie erozję. Z dnia na dzień przybieram coraz bardziej opływowy kształt, a tkanki zbijają się coraz szczelniej. Zbijają się tak, że uszczelniają różne pory i szczelinki. Nic nie wnika głęboko. Idę i wzruszam ramionami. Z ładną skórą lub z pogryzioną twarzą. A sprawcą wszystkiego jest czas. Tak bardzo obojętny, jednostajny, niezmęczony. Niewrażliwy na wszystko. Każdym wschodem i przychodzącym po nim zachodem przeciąga po naszych grzbietach, jak papierem ściernym. Wygładza i szlifuje. On chyba chce zniwelować w nas wszystkie opory. Pragnie, byśmy poddali się jego nurtowi, przyjęli jego tempo. Tak, że żadne okoliczności nie złapią nas w garść, bo będziemy jak wysmykujące się z dłoni mydło.
Dopiero między jednym a drugim pędem, gdy przychodzi chwila na to by usiąść i zmienić treść myśli odczuwa się ból brzucha. Odczuwa się ból serca i umysłu. Tak, bo mimo szczelności ciała, rzekomej obojętności, zapomnieliśmy, że wszystko, co się nam zdarza i zdarzało piliśmy w pośpiechu, jak zapomnianą przy porannym ubieraniu kawę. Taką zaraz przed zamknięciem drzwi. Taką, o której potem myślimy rozważając, czy w ogóle ją wypiliśmy.
Nie da się być całkiem obojętnym, znudzonym. Zmienia się tylko kanał przyjęcia. Częstotliwość, miejsce, pole absorbowania. Może zmysły, które są bramą. Nie wiem...
Przechodząc przez ogień z zamkniętymi oczami i korkami w uszach nie unikniemy poparzenia. A będąc zalewani miłością ze wszystkich stron, nawet w czasach zniechęcenia, nie unikniemy roztopienia serca. Choćbyśmy chcieli od niej uciec i gdybyśmy udawali, że nas nie interesuje.
Ciekawe, ile jeszcze w życiu będzie tych typów przyjmowania. Na ile sposobów będzie dało się do nas dostać. Ile odporności na dobro i zło w sobie wyrobimy, ile skorupy?
Wszystko to mnie ciekawi. Jacy jesteśmy i jacy będziemy? Jaka jestem i jaka będę?

Dobre są takie dni, gdy bada się siebie i swój świat. Dobrze zaktualizować swój stan, przygotować się do dalszej drogi. Dobrze uporządkować wspomnienia do odpowiednich szuflad i zdobyć nad nimi panowanie. Dobrze nie zestarzeć się w młodości.


czwartek, 27 czerwca 2019

Rozkrok na obu niefizycznych nogach

Żyję sobie i żyję. Z tyloma ludźmi już przeżyłam różne sytuacje, burzliwe czy trudne okresy, nudę, niepewność, załamanie, zwykłe dni. Po tym całym czasie odkrywam to, że kocham, ko cham wszystkich tych, którzy chodzą na dwóch nogach. Nie chodzi mi tu o nogi w ujęciu fizycznym.

Osoby, które żyją zupełnie bez piękna, bez muzyki, bez emocji. Ci, którzy nie są w ogóle sentymentalni, nie mają empatii, potrzeb duszy, zachwytów i humorów. Ci, którzy żyją po prostu zadaniami do wykonania, pracą, odpoczynkiem, który pojmują jako reset z alkoholem albo zwykłe niemyślenie. To takie osoby, które, gdy z nimi rozmawiam, manifestują swoją ignorancję prawie jak napis wyświetlony na czole. Szydzą z przeżyć, wierzeń, religii, relacji innych niż te partnerskie. Nie mają wyczucia w niczym i sprawiają, że wszystko we mnie się zamyka. Właśnie na nich.

Artyści, którzy wpadają w niedorzeczności są drugim obozem. Kojarzę kobiety przywiązujące się do miejskich znaków, ukazując rzekomo przez to swoją kobiecość. Mężczyzn, którzy żyją w jakiejś nieprzystającej do realiów rzeczywistości, zachwycający się czymś przez nieadekwatnie długi czas. Niezorganizowanych, nieodpowiedzialnych, narzekających tylko na świat. Wpadających w transy, tworzących performanse z zabijania.  Jeszcze inni uciekający w używki, by tylko poczuć odlot. Niepracujący, często aspołeczni.

Świat jest pełen piękna, okazji do wzruszeń, przyjaźni i miłości, a jednocześnie wpisana jest w niego codzienność. Potrzeby fizjologiczne. Trzeba jeść i na to jedzenie zarobić. W swoich, nawet najrozleglejszych przemyśleniach umieć dojść do konsensusu i uzyskać jakiś wniosek - konkret. Mieć swoje zdanie, wyrobione w praktyce życia.

Każdą z osobowości, którą ciągnie w jedną lub drugą stronę, można podszkolić. Nie można powiedzieć, że jest się zimnym kamieniem, którego nic nie dotyka, wyśmiewając się ze wszystkiego, co wyższe. Jednocześnie nie można być lotną duszą, która stwierdzi, że pociąga ją tylko to, co niematerialne i pozostawiać siebie na pastwę losu, utrzymywanie przez innych.

Te dwie nogi. Właśnie ludzi stojących na nich obu jednocześnie tak bardzo cenię. Ludzi, którzy łączą oba światy. Umieją podjąć męską decyzję, coś zorganizować, zaplanować. Gdy trzeba, wstać wcześnie rano bez marudzenia, choć im się nie chce. Potrafią wziąć za kogoś odpowiedzialność, załatwić, co trzeba. Jednocześnie można z nimi porozmawiać o swoich przeżyciach, wrażeniach estetycznych, o pięknie, rozterkach, relacjach. A oni nie tylko słuchają, ale też mają coś do powiedzenia od siebie. Z autopsji.

Jak bogaci są tacy ludzie i jak bogata jestem ja, że dane było mi ich poznać!
Taki powinien być ojciec i matka dla dziecka.
Tacy powinni być dla siebie małżonkowie.
Takie powinny być dorosłe dzieci dla swoich rodziców.
Przyjaciele dla przyjaciół.

Nudny ten świat bez prawdziwego, wrażliwego człowieczeństwa i skory do upadku bez twardego stąpania po ziemi.
Warto wziąć sprawy w swoje ręce i śmiało przy tym zerkać w niebo. A niekiedy po prostu się zapomnieć. Zupełnie zapomnieć.
Pomyśl, czy nie straciłeś tego, kim jesteś wewnątrz.





niedziela, 16 czerwca 2019

Jak kwiatki na niebie

Na początku był opis. Długi i skomplikowany. Wiele lat trwało całe to obserwowanie świata, ludzi wokół. Różnych zależności, zjawisk. Rozpoznawanie i zapamiętywanie nazw. Długo trwało, zanim wiele rzeczy dostrzegłam, zrozumiałam - albo i nie - jak w większości przypadków. Tak długo wiele rzeczy banalnych, skrajnie prostych i oczywistych dla innych - nie mogło się we mnie pomieścić. Nadal to, co życiowe, schematyczne, zwykłe, chronologiczne i zwyczajne w życiu, jest dla mnie niepojęte, niewykonalne lub obce. Dlaczego? Nie wiem.
Tyle różnych sfer w jednym człowieku, w grupie, w całym społeczeństwie. W ciągu dnia codziennego i na przestrzeni dłuższych okresów. O, jak wiele razy na to wszystko patrzyłam, tylko dlatego, że MUSIAŁAM się wszystkiemu przyjrzeć. Musiałam, bo przymuszało mnie do tego coś, co we mnie jest. Do dziś nie wiem, co to. Patrzę na, nawet bliskie, osoby i widzę, jak wiele rzeczy przyjmują, ot tak. Chciałabym tak umieć. Przyjąć coś, bo tak. Bo tak jest, tak się robi, taka kolej rzeczy.
Wszystkie, nawet najmniejsze rzeczy, mają czasem znaczenie. Przemawia przeze mnie jakaś głęboka sentymentalność i ciągłe zawieszenia wzroku. Nawet tego wzroku duszy. Wszystko jest pamiętnikiem i wszystko jest wpisem do niego. Wszyscy wokół są tak potrzebni i niepowtarzalni. Tak nieprzezbyci, uparci, zatopieni w swoich światach. A ja patrzę na nich. Są jak przymusowe rozpraszacze, w moim świecie, na którym się skupiam, nad którym muszę tak bardzo się pochylać, żeby go utrzymać w ryzach. Żeby to jakoś szło. A jak już się rozproszę, to wracam potem z trudem do ogarniania. I tak ciągle. I tyle jest chcenia, żeby robić coś dobrze, systematycznie, poświęcić się temu. Ale przecież wokół tyle zamieszania! Tyle zaskakujących rzeczy, dla których potrzeba wieeeele czasu, by je rozkminić.
I tak. Cóż począć z fuzją duszy artystycznej i analitycznej?
A z wiekiem, choć analiz jest wiele, stają się tak rozległe (i to w trzech wymiarach), że aż trudno je zapisać. I im więcej doświadczeć, im więcej suchych obserwacji, czy też emocjonalnych przeżyć, tym częściej wszystkie analizy układają się w coraz to bardziej syntetyczne wiersze.
I są dni, gdy wszystko jest wierszem.
Krótką aprobatą, wykrzyknieniem nieokreślonych emocji, ironiczną przyśpiewką czy najzwyklejszą satyrą. Czasem powierzchownie, dla żartu, bo tego wymaga smutne niekiedy życie. Czasem głęboko, tak, że nawet nie da się tego zinterpretować.

Idę po ziemi w ciężkich butach.
W topornych, ciągnących w dół tak, jak gdyby wypełniał mnie hel, a one były obciążnikami.
Idę tak, że robię to prawie przez całą dobę. Trzymam się kursu i staram się nie wzlatywać.
Lecz cóż....
Dusza i myśli nie mieszczą się w butach.
I uciekają.
Bo jak tu nie uciekać, gdy są kwiatki na niebie.
Kwiatki i statki
I inne przypadki,
W które i tak nikt nie uwierzy.





czwartek, 6 czerwca 2019

Kaktus z życiem

Gdy idziesz, w pocie czoła przez pustynię i mija wiele dni - nagle wszystkie zlewają się w jeden. Towarzyszy ci uczucie zbyt powolnego chodu, jak na wysiłek, który w niego wkładasz. Piach jest bardzo miałki, grząski i - na dodatek - gorący. Idziesz siłując się z podłożem, które spowalnia cię niemiłosiernie. Czasem widzisz jakieś suche krzaczki, dalekie osady. Nie wiesz, czy to fatamorgany, czy prawdziwe zjawiska, które po prostu zawsze są zbyt daleko, by do nich dotrzeć. Idziesz, a wokół zmienia się pogoda i wygląd nieba w czasie każdej doby. Gdy przychodzi noc i robi się tak zimno, skulasz się i przysypujesz piachem. Ostatnio nawet nie pamiętasz dokładnie, kiedy zasypiasz. Wszystko to jeden długi dzień z postojami na drzemki. Czasem drzemiesz idąc, a czasem śpiąc, śnisz tak intensywnie, że mylisz sen z jawą. I szukasz życia. Szukasz tego cholernego życia wokół siebie. Czegoś, co będzie do ciebie bardziej podobne niż piach i wiatr, który go niesie. Raz na kilka miesięcy napotykasz kaktusy, które trzymają pion dzięki resztkom życia. I do tych resztek tulisz się jak szalony! Kolce wbijają się w każdą część twojego ciała. Są tak długie, cienkie i ostre, że mają dostęp niemal do każdej tkanki. Nawet do tych najgłębszych - najistotniejszych dla twojego życia i tych, które się nie regenerują. Boli jak ***, ale tulisz się, bo nie możesz się oderwać. W końcu upływ krwi jest tak intensywny, że odpuszczasz. Odklejasz się od rośliny, jak skóra od rozżarzonej szyby kominka. Wiatr suszy rany, a ty idziesz przez kolejne miesiące z bólem i niewiadomą tęsknotą za kaktusem. Idziesz, grzęźniesz, idziesz, przedzierasz się. Oddychasz przez nos, zaciskając zęby. Zaciskasz je z bólu, a wmawiasz sobie, że chcesz po prostu uniknąć piachu w ustach. Co jest w tym innym życiu, że tak przyciąga. Że tak go potrzebujesz. Czy jesteś wrażliwy, czy masochistyczny? Nie wiesz, ale wiesz, że im dalej idziesz sam, tym bardziej zamazuje się w twej wyobraźni obraz rośliny. Zapominasz, jak to jest mieć życie przy sobie. I znowu coś majaczy w oddali. Może nawet byłaby tam oaza i woda, która może orzeźwić ciało. Omijasz wszystkie oazy, bo przecież pragnienie ciała jest niczym przy pragnieniu duszy. Idziesz, bo w tej monotonii odnajdujesz stabilizację. A może właśnie tak ma być? Może ta droga, ten piach w pod stopami i w zębach, to coś, co ma cię kształtować? Wspomnienie o kaktusie ściska brzuch, ale już tak rzadko, że zaczynasz odzyskiwać spokój. Śmiejesz się z wysuszonych kępek traw i krzaczków, które czasem mijasz. Szydzisz, bo próbują udawać życie, próbują jakoś być. Żałosne to. Są jak ten piach, tylko w innej formie. Idziesz. O zgrozo! Na horyzoncie pojawił się nowy kaktus. Witalny, jak gdyby ogrodnik przylatywał śmigłowcem raz w tygodniu, pokonując tysiące kilometrów, tylko po to, by go podlać. Ma rozmach! Rozsądek każe ci patrzeć w inną stronę. Minąć zieloną kolumnę, jak gdyby była kępą suchej trawy. Za późno. Nawet nie wiesz kiedy całą osobą przylgnąłeś do tego pomnika życia. Uciśnięty w twoich ramionach wypuścił jakieś soki, które są dla ciebie jak ożywczy deszcz. Napój, który dał nadzieję na pełnię. Co ty robisz? Przecież wiesz, jak to się skończy. Dobrze wiesz, do jasnej anielki, jak to się skończy, ale wiem... nie jest to od ciebie zależne. Po prostu twoje serce już bije tylko dla niego. On wbija w nie milion kolców, a ono bije i tak dla niego. Jaki w tym sens? Gdzie jest granica twojej wytrzymałości?
Nie wiem, gdzie zostaniesz. Przy destrukcyjnym drugim życiu, czy przy drodze, która nie ma końca i celu.
Tyle krwi już oddałeś, tyle krwi. A te najgłębsze rany, które bolą permanentnie i najmocniej, zabierają ci chęć życia. Te po pierwszym, drugim i każdym innym życiu.
Może zakop się w piachu na noc, zaśnij, a gdy przyjdzie dzień, nie wychodź. Zakop oczy, uszy, a przede wszystkim, serce. Zakop, bo ono jest zdradzieckie. Bije, byś żył, a prowadzi do tych, co uśmiercają.
Morału nie ma, bo i tak pójdziesz do życia, które przyciągnie cię całego, by twoje wyposażyć w ból. I tak pójdziesz. Tak sobie mówię do siebie...


poniedziałek, 27 maja 2019

Kury i brak lądowiska

Pełne zaufanie tak rzadko się opłaca
Prawie nigdy nie spotyka przystającej odpowiedzi
Pełne zaufanie jest niewidzialne i niedotykalne
Nawet nie wiem kiedy je daję

Nie wiem jakiej dokładnie jest wielkości
Ale wiem że nie mieści się we mnie
Więc choć nie opłaca się go dawać
Ja daję

Daję bo wylewa się ze mnie
I chce wychodzić na wszystkie strony

A co jeśli w którejś z tych stron będzie niewłaściwa osoba
A ile razy już była
I będzie
I choć to wiem dalej daję

Pełne zaufanie mówi nie rozumowi
A serce go nawet nie pyta

Niedopasowanie jest tak wszechobecne
A chęć oddania się  tak obezwładniająca
Że to jest właśnie problem
Ten największy

Kury chcą latać bo mają skrzydła
I będą próbować przez tyle wieków
Aż przechytrzą czas i zmotywują ewolucje

Może nasze serca
Te ludzkie chcące się wyrwać
Pobudzą ewolucję
Może zaczną latać

A gdy zaczną latać
Może wylądują
Na właściwym lądowisku


wtorek, 21 maja 2019

Podwójne uczucia. Wszędzie.



Niewyobrażalne jest to, jakim labiryntem jest się samym dla siebie. Ileż myśli wewnątrz! Uczuć, przekonań, wartości, zawodów, oczekiwań i pragnień. Ileż pragnień, których się nie chce, których się nie rozumie, nie umie zinterpretować. Można tu wypisywać wiele wątków, wiele dróg, które są w nas. Ogromnym labiryntem chodzę w swojej głowie. Codziennie, niezmiennie. Ten labirynt to mój dom. Wydostanę się z niego po śmierci, a na razie chodzę.
Skrajnie dziwne to uczucie. Niby jestem w domu, a bywa tu tak obco. Niby to mój azyl, a trafiam non stop w zakątki, których nie znam. Po raz kolejny staję pod ścianą i, będąc u siebie, nie odnajduję wyjścia. Takie "wtyłzwroty" męczą. Ich powtarzalność, konieczność i nieodwołalność. Pod ścianą przecież umrę z głodu i tęsknoty. Jest to pomysł na szybszą ewakuację, ale przecież to niepoważne.

Chodzę sobie i chodzę. Ściany są kamienne, raczej wysokie. Wyryte na nich dziwne wątki, które nie wiem, kto i po co tworzy.

Tak, ponad wszystko jednak najdziwniejsze to jest uczucie. Codzienne. Obcość u siebie. Jestem taka zmęczona. Nie mogę znaleźć sypialni. Łóżka. Ba! Nie mogę nawet znaleźć fotela, którego oparcie nie powodowałoby skrajnego zgarbienia. Nie umiem czasem znaleźć najmniejszego, twardego stołka, na którym mogłabym przycupnąć. Usiąść i pomyśleć, który korytarz dalej wybrać. Ha, nieraz się zdarza, że wpadam w nieświadome ronda. I tak odnajduję się w tym samym miejscu. Po tygodniu, czy po kilku latach.

Wykorzystuję prawo do bycia zmęczonym. Zagubionym też. I w ogóle, zrezygnowanym. A potem otrzepię kolana i pójdę dalej. Może znajdę jakiś pokój. Może znajdę pokój...


wtorek, 14 maja 2019

Sześć wytopionych trochę świeczek

Odkryto ostatnio, że super- hiper- ultra-biodegradowalne worki foliowe, zakopane w ziemi albo zanurzone w wodzie, zupełnie się nie rozkładają. Wszyscy przewidywali, że odkopane czy wydobyte po kilku latach, będą choć trochę naruszone. Nie były. Mój kartonowy kuferek pewnie już dawno rozpadł się w proch i zmieszał się z ziemią. To nic. Wszystkie przemyślenia, które tam wrzucałam, pozostały we mnie. Chciałabym, by niektóre doświadczenia były bardziej biodegradowalne. Nawet jeśli nie zostały w sferze mojej świadomości, ich echo będzie się roznosiło w kolejnych myślach, sposobie wnioskowania i spostrzegania. Czas płynie, o czym mówię często (i będę mówić), ale sedno duszy pozostaje to samo. Czasem czytam stare posty i, choć śmieję się z ich formy, czerpię z nich wiele.
Od czasu, kiedy zaczęłam dużo dużo myśleć, przeżywać, zastanawiać się nad życiem, obserwować i czuć, minęło już ponad dziesięć lat. I co? I wiem tyle, że warto robić wszystkie te rzeczy. A wtórnie po nich, warto trochę pisać, by dzielić się z innymi. Warto tworzyć wiersze, nawet tak nieudolnie, jak robię to ja. Warto pisać listy. Papierowe listy, w których streszczasz kilka faktów, trochę uczuć i pytań do drugiej osoby. Takich listów, po których odpowiedź dostajesz za kilka tygodni. Takich, o których nie wiesz, czy są odczytane i czy przyjdzie odpowiedź.
Wiecie, co jeszcze warto? Cholernie warto ufać drugiej osobie. Jest to jedna z najtrudniejszych rzeczy w życiu. I choć zawiodłam się sto razy, ten sto pierwszy raz okazał się najlepszą przyjaźnią. Taką, w której tyle samo dajesz, co odbierasz. Warto próbować ciągle i ciągle i ciągle, mimo tego ogromu ran. Warto nigdy nie zapominać o nikim, kto naprawdę był. Pamiętam o każdym, kto jest bliski mojemu sercu. Nawet jeśli myśli, że tylko był. Jeśli był, to znaczy, że nadal jest i zawsze będzie.
Warto mieć tony swojej ukochanej muzyki, a kiedy przyjdzie ochota - słuchać do obrzydzenia jednej i tej samej piosenki. Warto robić coś wbrew sobie, kiedy wiesz, że jest to bardzo wartościowe, a twoje "wbrew" bierze się tylko z lęku lub z lenistwa. Warto planować i zgadzać się na nagłe zmiany planów, które koordynuje Bóg.

Lubię małe podsumowanka. I dzisiejszym będzie to, że stworzyłam egoistycznego bloga dla siebie. Takiego, którego w domyśle nie miały czytać tysiące ludzi. W którym nie godziłam się na reklamy, ani dodatkowe promocje. Pisałam wiele dla siebie, dlatego, że czułam, że i tak nikt niczego nie zrozumie. Mimo to, okazało się, że moje przemyślenia mogą być dla kogoś cenne. Ba! Nieraz wpływały na czyjeś decyzje. Nie wiem, czy to dobrze, ale kocham taką interakcję dusz. Kocham momenty, kiedy ktoś otwiera się na drugą osobę i szczerze powie jej, że jest za coś wdzięczny, że coś mu się podoba, że potrzebuje czegoś, co tworzysz tylko ty. Dzięki temu sama nauczyłam się mówić innym dobre rzeczy. Jak wielką satysfakcję to daje!

O, i jeszcze warto wymyślać głupie albo proste i banalne piosenki w środku nocy. Szczególnie te, które nigdy nie ujrzą światła dziennego.

A najbardziej to warto kochać, nawet jeśli nie umie się kochać tych, których by się chciało. Warto próbować wtedy na inny sposób. I nawet jeśli nie dostaje się miłości w zamian. I tak warto.

***
Internet rozłożył ramiona
Zagarnął lud i zarządził bliskość

Okazało się, że bywa sztuczna
Wygrali więc ci, którzy rozpoznali jak jej używać
Przegrali, którzy łamiąc karki od pochylania
Zaplątali wzrok i zgubili serce

Ich głowy poturlały się po podłodze metra
Po instagramowych łąkach
A serca nauczyły się najmocniej bić tylko na odległość

A potem okazało się, jak cenni są ci
Którzy siedzą w fotelu obok
Na najodleglejszym kontynencie

Daj im lajka



***






piątek, 10 maja 2019

***

Ukryłeś się za drzewem
To nie znaczy
Że nie widzę

Trzyletni dąb jest cienki
Kołysze nim wiatr
A ty tak nieruchomo
Za nim

Wiatr jeszcze zapach niesie
I w moją stronę wieje
Od ciebie

I nawet para ze stawu
Nie przesłania całości
Jak mleczne szkło
Zdradza zarys

A samochody gdy przejeżdżają
Przejeżdżają
I znikają
Nadal widzę

Wszystko takie ruchome
Przy tobie
A ja nie mam pewności
Kim jesteś

No rusz się!
Wyjdź i głośno powiedz swoje imię
Albo schowaj się
Skutecznie.



wtorek, 7 maja 2019

Pociąg myśli i pociąg do myśli

Pewien kompozytor zauważył, że nasze życie jest jak jadący pociąg. A w nim płynące jednostajnie myśli, ich cykl. Płyną raz szybciej, raz wolniej. Różne mamy widoki za oknem, różnych współpasażerów. Nawet kierunki czasem się zmieniają. Ciekawe są stacje, bo czasem pociąg zatrzyma się na krótki momencik, drzwi otworzą się i za moment zamkną, dlatego, że nikogo nie było na peronie. Na innych stacjach sporo osób wysiada i wsiadają nowi, do których niekiedy tak trudno się przyzwyczaić. Niektórzy mają w sobie coś intrygującego, co chce się opisać w swoim podręcznym notesiku. Chcę się, lecz się nie umie, bo przecież nie ma w naszym języku słów, które pasują odpowiednio do wszystkich wrażeń i myśli. Nie raz dostaje się mandat za brak biletu. Zdarzają się opóźnienia i odwołane kursy, ale to tylko chwilowe zakłócenia. Przecież i tak za moment pojedziemy dalej. Wiosna jest ciekawym czasem, bo mija się zażółcone rzepakiem pola, a przy stacjach ogląda rozkwitnięte, jeszcze nietknięte chorobą kasztany. Niektórzy rozmawiają o maturze, która tak mocno trwa. Mocno tak, że wydrąża stanowcze piętno we wspomnieniowej części mózgu. Inni już o niej nie pamiętają, bo są w innych przełomowych momentach. Nie powiem, od czasu do czasu urywa się film i przegapia się niektóre stacje. O widokach nie wspomnę. Zdarza się też zasnąć na ramieniu obcego człowieka i wcale nie jest nam z tym źle. Ha, bywają też dni, kiedy kładzie się brudne buty z pełną premedytacją na siedzenie naprzeciwko, a zużytą gumę przykleja pod fotel. A co!
Można zauważyć, że banalna to metafora, ten pociąg. Lecz cóż, wybitnie pasuje.

Dziwne to uczucie, gdy widzisz na horyzoncie ostry zakręt i nie masz pojęcia, dokąd pojedziesz dalej. To mieszanka ekscytacji i lęku, niecierpliwości i radości, bo przecież ten zakręt to znak rychłego rozbicia monotonii. A gdy ma się już wiele zakrętów za sobą, nagle każdy kolejny staje się jakby obojętny, a informacja o nim przyjęta przez nasz wzrok, w mózgu nie powoduje wzburzenia. Nagle okazuje się, że wszystkie zakręty są elementem monotonii. Nawet ludzie wymieniający się na stacjach. Także ci, na których ramieniu spałeś przypadkiem lub wręcz przeciwnie. Zepsuta klimatyzacja czy jej brak latem, długi odcinek w nieoświetlonym tunelu i problemy techniczne tablicy informującej o stacjach. Braki żywności w wagonie restauracyjnym, czy gumy do żucia zostawione przez innych na podłokietniku. I choć tyle już było tej wzburzonej krwi, i choć przychodzi, choć o wiele rzadziej, nowa, i choć jedziemy przed siebie, jakoś wszystko nagle jest powszednie. Przed sobą w siatce na oparciu fotela mam jakiś magazyn informacyjny, obok niego plotkarski. Wszystko tak ekscytująco codzienne. Śmierć, zdrada, niewola, niesprawiedliwość, wielkie szczęście, nagła wygrana, nadzwyczajne piękno, zmiany w prawie, wyższe podatki i obietnice wyborcze. Świeżo zmutowane dziecko, które nie ma prawa zachorować i to nieszczepione, które przecież też nie miało tego prawa. I znowu zaskoczenie. A potem inny skandal i kolejna wygrana, która ma wzbudzać zazdrość. Narodziny potomka królewskiego i śmierć wielu nieważnych ludzi. Ilu ich było? Cóż.
Nie dziwi też śnieg latem i burza zimą. Nie dziwi, że boli kręgosłup po niezaplanowanej drzemce w pozycji pijącej żyrafy.
I tak jedziemy, jedziemy.
I nie wiem, dokąd jadę i mało mnie już obchodzi.

I powiedzcie, co w tym wszystkim jest, że przychodzi jednak nowe zdziwienie, ekscytacja i chęć. I nagle znowu pojawia się ktoś, na którego ramieniu chce się przypadkiem zasnąć. Dlaczego w tym mule przyzwyczajeń nagle gaszę światło lewą ręką. Z którego otworu w ścianie wylatują przełamania schematów i te szybkie cięcia stereotypów. Nawet, gdy nie chce się już rozmawiać, będąc znużonym podróżą, dlaczego tak dobrze milczy się z niektórymi. Skąd biorą się te wspaniałe dni, w których nie dzieje się nic wspaniałego, a wciąż są wspaniałe. Skąd bierze się ta chęć i siły do pracy, by opłacać nowe bilety? Ciekawi mnie to i głęboko intryguje. Jadę jakimś pociągiem życiowej hipokryzji, która, bez wątpienia, cholernie przyciąga. Momentami. Krótkimi momentami, ale przyciąga.

Czasem myślę... nie. Często myślę, dokąd, z kim i w jakim stanie dojadę. Na razie jadę.


czwartek, 28 marca 2019

Przechytrzone porzekadła

Wachlarzem z bibuły machał ktoś przed nosem
Z każdym krokiem wprzód wiało mocniej
A potem wielkie wiatraki
Z którymi się nie walczy
Mądrość tak powiedziała
Ludowa

Potem wielki ciąg, łamiący w kolanach
Pogłębiający przymusowo wdechy
Zawsze w twarz, jak chleb masłem w dół
Mądrość tak powiedziała
Tradycyjna

Huragan i tajfun im dalej się idzie
Kroki nie chcą następować
Stoję mimo chodu
I zawsze piasek w oczy
Mądrość tak powiedziała
Obyczajowa

A gdy jestem sobą
Robię, co kocham
Siadam pod ścianą, gdzie nie wieje
I żartuję z takich mądrości



niedziela, 24 marca 2019

Ulubiony dzień i tatuaże na nerkach

Tylko Bóg zna tatuaże na nerkach.
Dziury w żołądku i nocny bezdech duszy.
Tylko On wie, kiedy kalendarz się skończy.
Tak jak On chce, składają się skrzydła biedronek,
A "teraz" było wczoraj i będzie jutro.

Kimkolwiek jest, kryje się nieźle,
Ujawnia niespodziewanie.
Tylko On jest tu codziennie,
Wtedy, gdy jest najpuściej.

Nie wiadomo dlaczego robi to, co robi
I dlaczego nie robi tego, czego nie robi.
I co to jest wszechmoc, wszechwiedza i Miłość, którą On jest.

Tylko Bóg rozumie, dlaczego noc zawsze łączy się z dniem
Dla naszego dobra.
Tylko On nie reaguje, gdy wydaje się, że powinien.
Tylko Bóg tak bardzo jest i ciągle Go nie ma.

Dał rozum, byśmy zrozumieli, że nic nie wiemy,
Gdy się dowiadujemy, pokazuje, że wiedza to nic.
Zna oczy, które nie widzą, uszy, które nie słyszą.
Czyli wszystkie zna.

Tylko Bóg jest ten sam od zawsze.
"Zawsze", którego nie potrafimy wyczuć.
To my jak pogoda w marcu się zmieniamy,
A potem mówimy Mu - czemu ciągle jesteś inny???

On chce tylko miłości,
A my nie umiemy jej dać,
Dlatego pytamy: czego chcesz?
Pytamy do końca kalendarza.
A ten koniec już się z Nim zaprzyjaźnił.
To jest Jego dzień.
I kiedyś stanie się naszym ulubionym.





niedziela, 17 marca 2019

"I patrzę w dal"

Ten moment, kiedy spełnia się pragnienie.
To, które tak wiele dla ciebie znaczy, o którym nikt nie wie.
To, o którym - gdyby - ktoś się dowiedział, nie zrozumiałby go.
Wyśmiał.
Małe-wielkie wzruszenia, których obecność w życiu jest ostoją.
W całym tym wirze beznadziei, nieodnalezienia i nierozumienia najbliższych, są tak cenne. Te małe, subtelne cuda, z których nie muszę się tłumaczyć.
Kuba Badach śpiewa, że człowiek jest wyspą.
Chyba jednak każda wyspa ma swoje niebo.
Powinna się nazywać planetą, a nawet odrębnym wszechświatem.
Na moim niebie spadają gwiazdy.
"Dryfuję więc po morzach. Morzach głów, morzach słów, morzach ust."
Moja wyspa sama dla siebie jest brzegiem, a zderzanie się z innymi wyspami wychodzi jej jednak na złe.
Skupię się na wysyłaniu pozdrowień. Z daleka.
"Człowiek jest wyspą poza swój brzeg
Nie wyjdę więc, choć próbuje.
Morze głów, morze słów wokół mnie.
Lecz cholernie daleko do człowieka jest.
Przebijam się głową co dzień i ciągle mur
I lecę w dół, żeby tak z kimś bliżej niż dotyk być."
Boli głowa od przebijania tych murów. I głowa i ręce i serce.

Dobrze, że na mojej wyspie dzieją się te małe cuda.
Nie samym chlebem żyje człowiek.
No właśnie, więc dobrze, że są.
Uśmiecham się, buszując w głębinach jaskiń i lasów.
Tu, na tej bezludnej wyspie, którą czasem z daleka dostrzeże inna wyspa.
Kiedy nawet się jakaś zbliża, ja zapuszczam się tam, gdzie nikt mnie nie znajdzie.
Obserwuję przez lunetę. Dobrze życzę każdej. Błogosławię w duchu.
Niech jednak się nie zbliża, nie zderza.
Tak, do tych głębin dochodzą wszystkie cuda i wzruszenia.
Dochodzą i - zapewniam - całą istotą są odbierane.
"Chodzę co dzień na własny brzeg. Dalej już nie.
I patrzę w dal, bezludna jest wyspa mojego ja.
I nic nie zmienia się, nie mogę wyjść poza mnie."
Dużo tu swobody. I już nie będę nigdzie podpływać.
Patrzę wkoło z zaciekawieniem, na wszystkich, którzy przepływają.
Po prostu patrzę.

"Spadł deszcz na wyspie "mnie".
Wśród kropel strug ślady stóp,
Więc musi być nadzieja
To Ty, czy jednak Bóg..."

To Bóg podlewa całą roślinność mojej wyspy.
Daje wodę i małe cuda.
Małe cuda, by mieć co jeść.

I żyli długo i szczęśliwie.
Nie obijając się.



niedziela, 10 marca 2019

Dzień Mężczyzny

I choćby nie wiem, co mówili ludzie, choćby nie wiem, co wymyślały najbardziej kolorowe środowiska - nie mogą mężczyźni żyć bez kobiet, a kobiety bez mężczyzn.
I choćby nie wiem, jak by się tego wypierały jednostki, choćby nie wiem, jak każda z płci próbowała uzasadniać swoją niezależność - nie mogą bez siebie żyć.

Starzy, mądrzy ludzie ze swoimi złotymi myślami,
Światli myśliciele,
Osoby doświadczone bogactwem relacji,
Środowiska pielęgnujące rodziny,
Same rodziny,
Małe dzieci, które widzą najwięcej i mają do powiedzenia najmądrzejsze słowa,
Osoby samotne, których życie nie oszczędzało,
Kościół i jego członkowie,
Filozofowie,
Artyści i najprostsi ludzie.

Od nich właśnie usłyszysz, że jesteśmy sobie potrzebni.
Banał?
Może. Tylko dlaczego dzisiaj tak często trudno do niego dojść. Tak trudno go przyjąć?

Kryzys męskości?
Tak mówią.
A co ja powiem?
Nie ma kryzysu męskości.
Jest tylko kryzys wydobywania.
Wydobywania z siebie tego, co mnie stanowi i tego, kim jestem.

Wielkie mam szczęście w życiu, że w całej mojej rodzinie jest mnóstwo mężczyzn, którzy wydobyli z siebie to, kim są. Wydobyli, postawili przed oczami na piedestale, wyszlifowali. Dają nam przykład i pokazują, że DA SIĘ. Da się być dobrym, opiekuńczym, wiernym, walecznym. Da się być blisko Boga, być wrażliwym, a jednocześnie męskim. Da się być empatycznym i dbającym. Da się mieć własne zdanie i da się podejmować radykalne i ważne decyzje.
Za takich mężczyzn dziękuję Bogu i o takich proszę.

Jesteście nam potrzebni jako ojcowie.
Biologiczni i duchowi.
Jesteście nam potrzebni jako przyjaciele, jako opiekunowie.
Jako bratnie dusze i ci, którzy dają nam przestrzeń do bycia kobietami w pełni.
Jesteście punktem odniesienia dla naszej kobiecości, a my - dla Waszem męskości.
Jesteście potrzebni, jako dziadkowie, którzy zajmą się wnukami - własnymi i przybranymi.
Jako ci, którzy opowiedzą nam o świecie i pokażą, że możemy na Was liczyć.
Jesteście bardzo potrzebni jako mężowie, w którym można złożyć całą siebie. Z pełnią zaufania i z pełnią oddania.
Jesteście potrzebni jako kapłani, których życie jest dla nas największą inspiracją oddania.
Jesteście potrzebni jako synowie, których wychowanie, choć jest wyzwaniem, napawa dumą.

Jesteście potrzebni Bogu do dzieła zbawienia.

Życzę Wam, żebyście mieli w zasięgu wzroku to, co Was stanowi.
Żebyście skupiali się na tym, co ważne.
Wiedzcie, kim jesteście, wiedzcie, jak ważne zadania i walki przed Wami, podejmujcie się ich, trzymajcie się przy tym Boga i dbajcie o kobiety, które On stworzył. Najlepsza forma dbania o kobiety, to pełne przyjęcie ich miłości. Tylko o to w tym chodzi.
Bądźmy dla siebie nie tylko odniesieniem.
Bądźmy dla siebie dopełnieniem i miłością.
Bądźmy, bo się da.

***
Uwielbiam cytat z Pieśni nad Pieśniami:
"Kim jest ta, co się wyłania z pustyni, wsparta na oblubieńcu swoim?" (PnP 8, 5)
On mówi wszystko.




piątek, 8 marca 2019

Ramiona i lniane torby

Ilu byś ich nie widział, wszyscy mają ramiona.
A na ramionach lniane torby.
Na tych torbach komiksy, pejzaże i motta.
Na innych reklamy, to przez przypadek.
Noszą za darmo, mimochodem reklamują.
Przez przypadek też dzielą się życiem.
Jedni rozśmieszają, drudzy dziwią.
Niektórzy są nudni, chodzą bez nadruku.

A w tych torbach?
Nie wiem, co oni tam mają.

Nawet bezdomni mieszczą w nich dobytek.
Kiedyś w jednej widziałam psa.
Taka nowa moda.
Lniane torby.
Torby, którymi się krzyczy.
Torby, którymi się milczy.

Wszyscy je noszą na ramieniu.
Ci, co mają dłonie, czasem niosą w dłoni.
Uważają wtedy, by nie szurać po ziemi.
Idą przed siebie krzywiąc kręgosłupy.
Lniane torby.
Wchodzi do nich bio-eko-myślenie,
Wchodzą bibeloty.
Co dzień przy sercu, co dzień z nimi w drodze.

Czy wrzucają tam tęsknoty?
Czy wrzucają dążenia?

Tak ją kochają.
Tak bardzo codziennie mają.
A gdy wszyscy dojdą do celu,
Co z lnianą torbą?

***
Czasem coś, co z dnia na dzień stawało się bliższe sercu, nagle, gdy jest już niepotrzebne, odrzuca się jak gdyby nigdy nic nie znaczyło. Nawet, gdy kiedyś wyrażało nas. Ot, już tak mamy. My. Ludzie.




niedziela, 24 lutego 2019

Kwaśne paznokcie

Zakwaszali jej paznokcie.
Jakimś sokiem, roztworem goryczy.
Miała przestać je obgryzać.
Przywiązywali pasami do łóżka.
Jakimś wżynającym się w skórę paskiem.
Miała nie rwać włosów.
Blokowali jej nogi.
Jakąś nierozciągliwą szarfą.
Miała nie wychodzić przez okno.
Przecież to dziesiąte piętro.

Na tym dziesiątym piętrze,
bronili ją przed nią samą.

A ona?
Ona nie wiedziała, kto jest jej wrogiem.
Ona sama? Oni?

Trochę kwasu i pasów.
Dla bezpieczeństwa.
Dla podtrzymania egzystencji.
Powrozy jak tlen. Jak pokarm.
Wokół ściany wyłożone gąbką.

Podobno byli przyjaciółmi, choć ona nie rozumiała tej instytucji.
Lepiej by jej się żyło w powietrzu, bez włosów i paznokci.
Mogłaby latać bez oporów, bez myśli, bez zdarzeń i ścian.
Bez ciała.
No i bez uczuć.



sobota, 16 lutego 2019

Serce czy ramka?

Najważniejsze, znaczące i wywołujące uśmiech wspomnienia oprawiamy w ramki. Zdjęcia, obrazki, laurki, zasuszone liście. Wieszane na ścianach mamy mijać kilka razy dziennie, by nasz wzrok mógł się na nich zatrzymać. Uwielbiam jednak słowa św. Mateusza: "Gdzie bowiem jest twój skarb, tam będzie i serce twoje" (Mt 6, 21). Zauważam, że największe skarby, te ciągle żywe, które wręcz pulsują życiem, mają swoje miejsce na dnie serca. Psychologowie mówią, że nie ma czegoś takiego jak serce w znaczeniu miejsca przechowywania wspomnień czy uczuć. Mimo to, wierzę, że jest coś takiego jak duchowe centrum. Najgłębsze i najcieplejsze miejsce mojej duszy. Najintymniejsze i najtrudniejsze do odkrycia. Do odkrycia i do zdobycia. Tego miejsca w sobie, sami nigdy do końca nie odkrywamy. Dogłębnie zna je tylko Bóg.
Wszystkie PRAWDZIWE skarby mają jednak swoje miejsce właśnie tam. Często tak dużo trudności i złych zdarzeń dzieje się w moim życiu, a potrafię szybko się z nich podnieść, nie przejmować się nimi i traktować je jako te przyziemne i chwilowe. Dlaczego? Dlatego, że nie dotykają w ogóle sfery głębokiego wnętrza. Głębi serca. Jeśli coś zdziera ci tylko naskórek, nie potrzebujesz wielu dni, by się zagoiło.
Gdzie twój skarb, tam twoje serce - czyli - gdzie serce - tam skarb.
W co się zaangażujesz w pełni, na czym, czy na kim ci zależy - tam tylko będziesz prawdziwy ty. I odwrotnie. Można znaleźć ciebie prawdziwego w tych miejscach, w tych ludziach, w tych wydarzeniach, które są dla ciebie skarbem.
Ważny to moment w życiu - zlokalizować swoje serce, przyjrzeć się mu, zobaczyć kto i co w nim jest i tym samym, gdzie jesteś ty.

Gdy przechodzę po raz kolejny pośród swoich ścian, moje oczy już nie zauważają obrazów. Wszystko, co najcenniejsze, najwartościowsze i prawdziwie żywe jest we mnie. Wszyscy, którzy prawdziwie we mnie żyją, są w moich myślach, w moim wnętrzu bez przerwy.
Tak, jak Maryja rozważała wszystkie wydarzenia w swoim sercu, tak ja w swoje serce oprawiam to, co ważne i piękne.

Uważni i wartościowi obserwatorzy będą umieli dostrzec w tobie to, co schowałeś w prywatnej galerii. Nie bój się gołych ścian w pokoju. Wzdrygaj się na myśl o pustce w sercu. Na myśl o braku skarbu.


***
Na dziś utwór, z którym wiąże się wiele wspomnień. Jak ten czas szybko leci!


poniedziałek, 4 lutego 2019

Nagie dusze i wodospady

Gdy wodospad uderza o skałę, nie może ona odczuć każdej kropli z osobna. Nie może, choć każda w nią uderza. Za dużo dociera do mnie, za dużo kropel jednocześnie uderza w moją skorupę. Nie wszystko we mnie działa dobrze, bo nie wszystko potrafię zidentyfikować, rozczytać. Nie potrafię wyczuć pod palcami, odkryć genezy i celu. Wokół jednak walą we mnie całe wodospady. Dlaczego niektóre krople wśród tylu ton wody są jednak tak odczuwalne? Dlaczego niektóre aż tak drążą? Napotkały we mnie szczelinę. Cwane, bo mało jest tych szczelin. Napotkały, wlały się z impetem i drążą. Tak, warto być sobą, ale co to tak naprawdę oznacza? Przecież codziennie jest się odrobinę innym. Tak to działa. Patrzę w lustro i dziwię się. Kim ja jestem? Czasem się nie poznaję.
- Jestem do tego zdolna?
- Jestem na tym etapie?
- Co sobą reprezentuję?
- Komu jestem potrzebna?
- Jakie jest moje zadanie?
- Gdzie jest cel mojego zaangażowania?
Przecież gdy w coś wchodzę, wchodzę cała. Wchodzę cała i zabieram jeszcze spory margines cierpliwości. Gdy kocham, to na całego. I nie potrafię się opanować. Gdy szukam, to bezustannie. I nie umiem zapominać. Gdy porzucam, to całkowicie. I choć wszystko we mnie chce, ja nie wracam. Gdy coś mnie zafascynuje, choćby nie wiem, jak było trudne i niewiarygodne - nie przestaje mnie fascynować.
Pokochałam nieidealność, subtelność, przemijalność, intymność, szczegóły, sztukę i prawdziwe piękno. Kiedyś tak bardzo irytowało mnie, że wodzę wzrokiem duszy za tym, co takie nieuchwytne, tak trudno osiągalne i wymagające. A dzisiaj? Dzisiaj wiem, że to moje ja. Taka jestem i nic, co powierzchowne, nie jest przyjmowane przez moje zmysły. Moje oczy nie dostrzegają już oprawek okularów i tak samo ignorują wiele z codzienności.
Takie to wszystko poplątane, trudne do wypowiedzenia, ale aż chce się to wykrzyczeć. Codziennie chcę krzyczeć i wiem, że tylko Bóg słyszy ten krzyk. Jak wiele to daje! Ta świadomość, że On słyszy ten krzyk. Słyszy, bo chce.
On widzi całość moich skrajności, które są ostre jak odłamki szkła. Widzi je i bierze w swoje dłonie. Nie boi się, że się zrani. Bierze to wszystko i daje temu tchnienie życia. Regularnie. I mówi: no dalej! Chcę byś żyła. Taką cię chcę. Przyjmuję twój chaos. Przyjmuję twoją niedoskonałą i pełną oddania szaleńczą miłość.

Jak to dobrze czasem wyjechać. Wrócić, popatrzeć na siebie i dotknąć prawdziwej siebie. Tej bez skorupy. Inne ubrania już na mnie nie pasują. Dużo daje to, że są miejsca, gdzie mogę je zdjąć. Rozciągnąć mięśnie, poczuć całą sobą. Pozwolić sobie na prawdziwy śmiech, długi płacz, szczere znudzenie, wykrzyczenie tęsknoty i niemyślenie. Dusza przecież ledwo mieści się w ciele, a co dopiero zbroja, która je okala.
Na jakie momenty czekam?
Zetknięcie dwóch nagich dusz. To jest dopiero odwaga!
To jest dopiero życie.
Kiedyś może się odważą.
Jakieś się odważą.


wtorek, 29 stycznia 2019

Dziwne ja - samo w windzie

Wyobraźnia to dobra rzecz. Taka fajna sprawa. Nie mów, że jej nie masz, bo czymś tam na pewno się karmisz. To jest właśnie takie pożądane i cudowne, że jakoś da się oderwać od grafiku dnia. To prawda, czasem zbyt dużo sobie wyobrażamy, tak bezwiednie, to dzieje się samo. Ale tak, tak. Fajne to jest. Te wszystkie kolorowe plamy, dziwne kształty, melodyjki, fraszki i dowcipy. Przecież to wszystko nie powstałoby bez wyobraźni. Nowe inicjatywy, spotkania i rozmowy. Wszystko trzeba zwizualizować. To jak tańczyć w najbardziej absurdalny sposób przed lustrem, gdy jest się samemu w windzie. Ha, najciekawiej łapać te absurdalne myśli i próbować je dla hecy urzeczywistniać. A potem tłum mówi: nigdy bym na to nie wpadł! No właśnie, warto być konstruktorem swojej rzeczywistości w głowie. Wszystko w murach domu, jakim jest rozsądek i wartości. Wszystko ma trzymać się na kręgosłupie moralnym.
To jest takie piękne i absorbujące! Nie bać się być sobą, myśleć o rzeczach, które przecież są NIEWAŻNE, NIEISTOTNE, w których nie masz INTERESU, których nie wpiszesz do CV, którymi w sumie się nie pochwalisz, które nie przyniosą pieniędzy. I tak warto czasem pozwolić sobie na zabawę w sobie. Na śmianie się do siebie. Warto w taki sposób poznawać siebie i z czasem się polubić. Bo kto lepiej zrozumie twoje poczucie humoru, jak nie ty sam? Egoistyczne? Nie do końca. Kiedy znasz siebie i wiesz, że potrafisz być spontaniczny, możesz z całą pewnością i energią wnieść siebie do jakiegokolwiek środowiska!
Nie zawsze jednak kończę na wyobrażeniach. Często lubię sprawdzić, jak to jest w rzeczywistości. I działam. Lubię działania, które są skutkiem marzeń, wyobraźni, czy zbyt śmiałych wymysłów. Czasem te zbyt śmiałe w wyobrażeniu kroki przynoszą mi największą autentyczność. I kolejny krok do przodu. A może do góry?



wtorek, 22 stycznia 2019

Dziś jest jutro, które kocham

Dzisiejszy wschód słońca jest zaproszeniem do przyszłości. Tak, właśnie. Ten wschód, którego jesteś świadkiem. Niby gdzie jest granica między teraźniejszością a przyszłością? Już teraz zaczyna się przyszłość, a ja jestem tak szczęśliwa, że wchodzę w nią ciągle z pełnym wachlarzem przeżyć. Dużo spraw, o których się myśli i tych, które po prostu są w nas. Czy o nich myślimy, czy nie. Trochę obowiązków, a trochę spontanicznych wyskoków. Jakieś drobnostki, które zajmują nas na chwilę, albo jeszcze mniejsze urywki rzeczywistości, które zwracają naszą uwagę. To wszystko tak dziwnie się przeplata. Wiem, że gdy zmieszam żółty z niebieskim, otrzymam zielony. A na co dzień? Tyle lęku (uświadomionego lub nie) o to, co otrzymam jutro z mieszanki tego wszystkiego, co mnie otacza. Mimo tego, że w tych fuzjach jest tyle trudnych odcieni, i tak z werwą idę dalej. Te doświadczenia, regularne, permanentne oraz te jednorazowe, jak szybki kadr - wszystkie są substratami, których produktem jest życie. Jestem wdzięczna za każdy element, który składa się na mój świat. Wiem, że ten świat jest dobrze zaplanowany i jestem dumna, że mogę w nim żyć. Słyszę często, że nie potrafimy być wdzięczni, że ciągle tylko wymagamy. Naprawdę? Nawet w najboleśniejszych dniach potrafię tak dużo dziękować. To sztuczne? Nie! Ja naprawdę czuję wielką, szczerą, głęboką wdzięczność za wszystko, co mnie spotyka. To dziwne, jakiej mozaiki częścią mogę być.
Noc, dzień, święto, praca, obcy, przyjaciele, nieistotni, najważniejsi, zielone, czerwone, stój, idź, czekaj, bierz!, na pewno, zobaczymy..., zobacz, nie słuchaj, teraz, kiedyś, wiem, nie mam pojęcia...
Trochę tego, co pochodzi z zewnątrz i trochę tego, co jest we mnie. Tam mój skarb, gdzie serce moje. To prawda.
W całym tym natłoku wyostrzam dziś wzrok na wdzięczność. Lubię ją w sobie i chcę pielęgnować.
Dzisiaj też wszystkim ją polecam! Czuję się piękną kobietą, gdy potrafię być wdzięczna. O piękno trzeba dbać, by mogło wzrastać. I w to gram!


***
Zauważyłam, że im bardziej wdzięczna jestem za cokolwiek, tym piękniejszy staje się dla mnie świat. Im bardziej skupiam się na tym, co doceniać, tym więcej dobra widzę. Perspektywa naprawdę jest ważna, a wrażliwość daje sposobność do dogłębnego obserwowania. Ode mnie zależy, co zaakcentuję.



czwartek, 10 stycznia 2019

Remont za ciemną woalką

Konserwator zabytku od czasu do czasu musi poddać go remontowi. Tak naprawdę na co dzień zmienia coś w budowli, za którą jest odpowiedzialny. Dba o czystość elewacji i zleca drobne naprawy. Na co dzień - tak, że budynek może tego nawet nie odczuć. I właśnie, choć czasem poprawki te są całkiem subtelne, utrzymują dobry stan.
Przychodzi jednak też taki czas, kiedy fasadę trzeba opleść rusztowaniem, które przysłania się siatką. Duże zamiany wtedy się szykują. Bolesny to czas dla ścian i wnętrza. Dużo musi zostać skute, często z rozmachem, twardym młotem. Niekiedy też zdarza się, że po pierwszych mocnych uderzeniach trzeba jeszcze drążyć ostrym narzędziem małe otworki. Długo, skrupulatnie, aż dojdzie się do odpowiednich sfer. Wiele wtedy się traci. Oprócz schludnego wyglądu, który to brak kryje się za woalką, czasami jest potrzeba rozwalenia czegoś cennego. Czegoś z wnętrza. Nie raz bywa tak, że trzeba zabrać coś nieodwołalnie. Poświęcić coś najcenniejszego po to, by całość mogła istnieć i funkcjonować, służyć i trwać jako ta właśnie całość. Ta, ale odmieniona. Choć po całej operacji fasada może wydawać się mało zmieniona, dodaje sił fakt, że dokładnie wzmocniono fundament. Konserwator wie, co robi.
Wie, że musi dać kiedyś taki czas, czas ukrycia za woalką.
Ten właśnie czas, czas kucia, wbijania ostrych narzędzi a potem - pielęgnowania, to czas wyłączenia z codziennej funkcjonalności. Przechodnie mijają budynek jak dotąd, bo w ciągu jednego dnia przyzwyczaili się do rusztowań, które bezwiednie omijają. I dobrze. Ten czas jest właśnie dla tego budynku. Teraz jest dla niego. Gdy się skończy, budynek ten ma służyć wszystkim tak, że mało który przechodzeń minie go obojętnie.
Wszystko jest po coś.
I czas wyłączenia, i czas bólu, i czas straty, i czas ukrycia.
Gdybym nie pozwoliła mojemu Bogu na remonty generalne, nic we mnie nie służyłoby innym. Nie służyłoby, bo samo nie byłoby funkcjonalne.

Wszystko ma swój czas, a każda praca przynosi efekty. Ta najżmudniejsza i najtrudniejsza, ta niespodziewana i ta, która powoduje długi, może być tą, której efekty są trwałe.
Warto wierzyć. I kochać warto.




środa, 2 stycznia 2019

Jedna rzecz

Zawsze, zawsze liczy się tylko miłość.
Ta miłość, którą opisał święty Paweł.
Nic więcej się nie liczy.
Tylko miłość.
Ta, która jest cierpliwa i łaskawa.
Ta, która nigdy nie ustaje.

Choćby najtrudniejsza miłość i ta najbardziej ukryta,
ta nierealna i ta, która wydaje się, że nie może zaistnieć.
Ta, w którą godzi milion cierni i ta, która będzie nigdy niewypowiedziana.
Ta, która zlana jest z cierpieniem.
Ta, która jest dziś. Ta, w której oddaje się siebie.
Każda miłość i tylko miłość się liczy.

Dziękuję dzisiaj za Miłość temu, który Nią jest.

***
Nie emocje. Nie ja. Miłość.
W Miłość wierzę.




 

***
Nowy rok.
Ile nas czeka minut kochania?
Oby wszystkie.

Orkiestra nurtu rzecznego

Czas to z jednej strony coś niewidzialnego i nieuchwytnego, coś co mogłoby stanowić definicję abstrakcji i antonim namacalności. To coś, co ...