czwartek, 6 czerwca 2019

Kaktus z życiem

Gdy idziesz, w pocie czoła przez pustynię i mija wiele dni - nagle wszystkie zlewają się w jeden. Towarzyszy ci uczucie zbyt powolnego chodu, jak na wysiłek, który w niego wkładasz. Piach jest bardzo miałki, grząski i - na dodatek - gorący. Idziesz siłując się z podłożem, które spowalnia cię niemiłosiernie. Czasem widzisz jakieś suche krzaczki, dalekie osady. Nie wiesz, czy to fatamorgany, czy prawdziwe zjawiska, które po prostu zawsze są zbyt daleko, by do nich dotrzeć. Idziesz, a wokół zmienia się pogoda i wygląd nieba w czasie każdej doby. Gdy przychodzi noc i robi się tak zimno, skulasz się i przysypujesz piachem. Ostatnio nawet nie pamiętasz dokładnie, kiedy zasypiasz. Wszystko to jeden długi dzień z postojami na drzemki. Czasem drzemiesz idąc, a czasem śpiąc, śnisz tak intensywnie, że mylisz sen z jawą. I szukasz życia. Szukasz tego cholernego życia wokół siebie. Czegoś, co będzie do ciebie bardziej podobne niż piach i wiatr, który go niesie. Raz na kilka miesięcy napotykasz kaktusy, które trzymają pion dzięki resztkom życia. I do tych resztek tulisz się jak szalony! Kolce wbijają się w każdą część twojego ciała. Są tak długie, cienkie i ostre, że mają dostęp niemal do każdej tkanki. Nawet do tych najgłębszych - najistotniejszych dla twojego życia i tych, które się nie regenerują. Boli jak ***, ale tulisz się, bo nie możesz się oderwać. W końcu upływ krwi jest tak intensywny, że odpuszczasz. Odklejasz się od rośliny, jak skóra od rozżarzonej szyby kominka. Wiatr suszy rany, a ty idziesz przez kolejne miesiące z bólem i niewiadomą tęsknotą za kaktusem. Idziesz, grzęźniesz, idziesz, przedzierasz się. Oddychasz przez nos, zaciskając zęby. Zaciskasz je z bólu, a wmawiasz sobie, że chcesz po prostu uniknąć piachu w ustach. Co jest w tym innym życiu, że tak przyciąga. Że tak go potrzebujesz. Czy jesteś wrażliwy, czy masochistyczny? Nie wiesz, ale wiesz, że im dalej idziesz sam, tym bardziej zamazuje się w twej wyobraźni obraz rośliny. Zapominasz, jak to jest mieć życie przy sobie. I znowu coś majaczy w oddali. Może nawet byłaby tam oaza i woda, która może orzeźwić ciało. Omijasz wszystkie oazy, bo przecież pragnienie ciała jest niczym przy pragnieniu duszy. Idziesz, bo w tej monotonii odnajdujesz stabilizację. A może właśnie tak ma być? Może ta droga, ten piach w pod stopami i w zębach, to coś, co ma cię kształtować? Wspomnienie o kaktusie ściska brzuch, ale już tak rzadko, że zaczynasz odzyskiwać spokój. Śmiejesz się z wysuszonych kępek traw i krzaczków, które czasem mijasz. Szydzisz, bo próbują udawać życie, próbują jakoś być. Żałosne to. Są jak ten piach, tylko w innej formie. Idziesz. O zgrozo! Na horyzoncie pojawił się nowy kaktus. Witalny, jak gdyby ogrodnik przylatywał śmigłowcem raz w tygodniu, pokonując tysiące kilometrów, tylko po to, by go podlać. Ma rozmach! Rozsądek każe ci patrzeć w inną stronę. Minąć zieloną kolumnę, jak gdyby była kępą suchej trawy. Za późno. Nawet nie wiesz kiedy całą osobą przylgnąłeś do tego pomnika życia. Uciśnięty w twoich ramionach wypuścił jakieś soki, które są dla ciebie jak ożywczy deszcz. Napój, który dał nadzieję na pełnię. Co ty robisz? Przecież wiesz, jak to się skończy. Dobrze wiesz, do jasnej anielki, jak to się skończy, ale wiem... nie jest to od ciebie zależne. Po prostu twoje serce już bije tylko dla niego. On wbija w nie milion kolców, a ono bije i tak dla niego. Jaki w tym sens? Gdzie jest granica twojej wytrzymałości?
Nie wiem, gdzie zostaniesz. Przy destrukcyjnym drugim życiu, czy przy drodze, która nie ma końca i celu.
Tyle krwi już oddałeś, tyle krwi. A te najgłębsze rany, które bolą permanentnie i najmocniej, zabierają ci chęć życia. Te po pierwszym, drugim i każdym innym życiu.
Może zakop się w piachu na noc, zaśnij, a gdy przyjdzie dzień, nie wychodź. Zakop oczy, uszy, a przede wszystkim, serce. Zakop, bo ono jest zdradzieckie. Bije, byś żył, a prowadzi do tych, co uśmiercają.
Morału nie ma, bo i tak pójdziesz do życia, które przyciągnie cię całego, by twoje wyposażyć w ból. I tak pójdziesz. Tak sobie mówię do siebie...


1 komentarz:

Orkiestra nurtu rzecznego

Czas to z jednej strony coś niewidzialnego i nieuchwytnego, coś co mogłoby stanowić definicję abstrakcji i antonim namacalności. To coś, co ...