wtorek, 21 maja 2019

Podwójne uczucia. Wszędzie.



Niewyobrażalne jest to, jakim labiryntem jest się samym dla siebie. Ileż myśli wewnątrz! Uczuć, przekonań, wartości, zawodów, oczekiwań i pragnień. Ileż pragnień, których się nie chce, których się nie rozumie, nie umie zinterpretować. Można tu wypisywać wiele wątków, wiele dróg, które są w nas. Ogromnym labiryntem chodzę w swojej głowie. Codziennie, niezmiennie. Ten labirynt to mój dom. Wydostanę się z niego po śmierci, a na razie chodzę.
Skrajnie dziwne to uczucie. Niby jestem w domu, a bywa tu tak obco. Niby to mój azyl, a trafiam non stop w zakątki, których nie znam. Po raz kolejny staję pod ścianą i, będąc u siebie, nie odnajduję wyjścia. Takie "wtyłzwroty" męczą. Ich powtarzalność, konieczność i nieodwołalność. Pod ścianą przecież umrę z głodu i tęsknoty. Jest to pomysł na szybszą ewakuację, ale przecież to niepoważne.

Chodzę sobie i chodzę. Ściany są kamienne, raczej wysokie. Wyryte na nich dziwne wątki, które nie wiem, kto i po co tworzy.

Tak, ponad wszystko jednak najdziwniejsze to jest uczucie. Codzienne. Obcość u siebie. Jestem taka zmęczona. Nie mogę znaleźć sypialni. Łóżka. Ba! Nie mogę nawet znaleźć fotela, którego oparcie nie powodowałoby skrajnego zgarbienia. Nie umiem czasem znaleźć najmniejszego, twardego stołka, na którym mogłabym przycupnąć. Usiąść i pomyśleć, który korytarz dalej wybrać. Ha, nieraz się zdarza, że wpadam w nieświadome ronda. I tak odnajduję się w tym samym miejscu. Po tygodniu, czy po kilku latach.

Wykorzystuję prawo do bycia zmęczonym. Zagubionym też. I w ogóle, zrezygnowanym. A potem otrzepię kolana i pójdę dalej. Może znajdę jakiś pokój. Może znajdę pokój...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Orkiestra nurtu rzecznego

Czas to z jednej strony coś niewidzialnego i nieuchwytnego, coś co mogłoby stanowić definicję abstrakcji i antonim namacalności. To coś, co ...