Gdy była mała, malutka, ktoś dorosły włożył jej do rąk linijkę. Była porządna, taka na lata. Na początku potrafiła ją tylko brać do buzi, uderzać nią o stół i własne palce. Z czasem zmieniała się, dorastała. Uczyła się coraz to nowych rzeczy z linijką. Dowiedziała się do czego służy. Zaczęła rysować piękne, proste linie. Poznała wiele zastosowań linijki. To, że wzdłuż niej można przesuwać ekierkę i rysować równoległe proste - w ramach sprytu. To, że można zrobić z niej wyrzutnię - w ramach zabawy. To, że można nią mierzyć odległości - w ramach zaradności. To, że można podkreślać tekst za jej pomocą - w ramach pomagania sobie samej.
Powstawały piękne rysunki. Im później, tym bardziej skomplikowane. Najpierw zwierzątka, potem trudniejsze obrazy. Wszystkie z prostych kresek. Rysunek techniczny. Przekroje. Rzuty prostokątne. Perspektywa. Wszystko.
Kiedyś upadła. Linijka się złamała. Załamała się ona.
Nic już nie mogę... - Możesz - powiedział głos z obcego obszaru. - Możesz, tylko o tym nie wiesz. Myślałaś całe życie, że masz tylko jedno narzędzie. Że tylko takie istnieje. Myślałaś o sobie, że jeśli jesteś mistrzynią tego narzędzia, to jesteś mistrzynią wszystkiego. Proszę, weź pędzel i farby.
Nie z pędzlem i paletą farb nie wiedziała kim jest. Była dla siebie obca. Trudna sprawa. Ale chciała. Wiedziała, że chciała. Przestała słuchać dorosłych, przestała słuchać świat, przestała słuchać dawną siebie. Dała się ponieść prawdziwemu ja, które dotąd nie mogło być uwolnione. Namalowała obraz. Cudowny obraz. Obraz, na którym nie znajdziesz żadnych prostych...
Miała misia. Misia Uszatka. Nazwała go tak, bo tradycja głosiła, że klapnięte ucho niesie takie miano. Miał klapnięte.
Imię
to coś wielkiego - pomyślała. Musi być wyznacznikiem ciebie, mój misiu.
Długo szukała właściwego, aż wreszcie doszła do wniosku, że "Uszatek"
będzie najtrafniejsze.
Był nowy, świeży. Plusz jeszcze pachniał. Był miękki jak nigdy potem. Prosto z półki sklepowej. Ideał.
Kochała
go. Bardzo się do niego przywiązała. Przytulała go, spała z nim. Gdy
miała problem mówiła do niego, jak do najlepszego przyjaciela.
Kochała go. Kochała.
Właśnie. Kochała go?
Kochała misia, czy kochała Uszatka?
Kochała samego misia, czy to że go posiadała?
Kochała misia, poznając go, czy zauważyła u niego tylko klapnięte, urocze uszko, przez co stał się Uszatkiem.
Uszatek miał wiele dobrych cech. Najważniejszą była ta, że słuchał. Zawsze słuchał. Jak mało który przyjaciel.
Ona jednak patrząc na niego, widziała jego piękne uszka, które były przecież jego imieniem.
Czas mijał. Miś spłowiał. Ona wydoroślała.
Misia dorwał pies. Oderwał uszy.
Miś był. Uszatka nie było.
Uszatka nie było - nie było miłości.
Zapomniała, że słuchał. Zapomniała, że był. Zapomniała, jaki był. A czy kiedykolwiek to wiedziała?
Co ja w tobie kocham? To, że masz ładne oczy?
Co we mnie kochasz? To, że aktualnie zajmuję się ciekawą rzeczą?
Co w tobie kocham? To, że masz na imię "Zdolności matematyczne"?
Co we mnie kochasz? To, że mam ciekawe umiejętności?
Co w tobie kocham? To, że dzwonisz do mnie, bo masz darmówki?
Co we mnie kochasz? To, że nie zdradziłam innym kim jesteś naprawdę?
Za 20 lat będziemy inni.
Będziemy obcy.
Czy nadal będę kochać? Czy nadal będziesz kochać?
Kochasz mnie, czy moje teraźniejsze imię?
Co ja kocham? Czy kocham?
Wiem, że życie zaskakuje.
Podobno, gdy wiesz, że coś cię zaskoczy, nie będzie już zaskoczenia.
A jednak.
Ciągłe, najświeższe zaskoczenia.
I wiele, wiele, wiele miłości i piękna.
Tak się cieszę!
Zło jest złe. Banalne. Jasne. Czy ostateczne? Pesymizm zatrzymuje nas na pierwszym zdaniu. Nie zdoła. Idziemy dalej.
Przed
wielu laty złe tabuny piachu, wielkie fale mórz i hulający nimi wiatr,
przykryły swoim żywiołem wiele wiosek i miast. Ludzkich dóbr. Domów.
Były złem, zniszczyły je.
Podobne żywioły niszczyły życie wielu zwierząt mknąc przez coraz to nowsze tereny, zasypując je kolejnymi warstwami zła. Kamienny parapet w ponadstuletnim domu, porośnięty mchem, zaniedbany, nieczyszczony mąci nasz zamysł perfekcjonizmu.
Po
latach jednak możemy odkrywać historię oglądając warstwy ziemi. Mogąc
ukroić kawałek świata jak kawałek tortu i zajrzeć, z czego jest
zrobiony. Możemy odkrywać archeologiczne cacka, poznawać zwyczaje. Warstwy pozwalają poznać nam czas, głębie.
Cóż więc? Czyżby zniszczenie budowało? W przyrodzie, jak widać, szaleją paradoksy. A u nas? W nas?
Tylko Bóg może ze zła wydobyć dobro. I robi to. Nie bez powodu ludzie giną. W Jego planie, to innych ma nauczyć czegoś dobrego.
Nasze odejścia powodują, że On może nas zawołać. Nasze odejście sprawia, że po czasie odwracamy głowę gu Źródłu i orientujemy się, że mamy do Kogo wracać. Nasze zło sprawia, że zaczynamy widzieć dobro. Jest tylko jeden warunek. Nasza wrażliwość.
Wrażliwy człowiek skorzysta z tych warstw. Jeśli tylko chce przemiany. Jeśli tylko chce lepiej. To się potocznie nazywa "uczenie się na błędach". Tylko dla wrażliwych, tylko dla chcących. Dla takich zło może stać się produktywne. Staje się punktem odniesienia.
*** Dziwny
ten czas. Nie jesień i nie zima. Nie święta, choć świętami krzyczy
wszystko. Nie wiatr, choć porywa kapelusze. Nie tworzenie, choć dusza
się wyrywa. Nie szukanie, choć ciągle coś odnajdujemy. Dziwne
przypadki, spotykanie ludzi na ulicy, którzy "powinni być" setki
kilometrów stąd. Odkrywanie jak mały jest świat. Nie krótsza doba, a
brak czasu. Nie spanie, a noc.
*** Do kolekcji najpiękniejszych chwil doszło ostatnio wiele. Muzycznych, ludzkich, przyjaznych i uśmiechniętych. Zadziwia mnie to, jak wszystko się buduje. "Samo". Dziękuję.
Nigdy nie było tak, że było, jak myśleliśmy, że będzie. I co? I tak myślimy, jak będzie. Gdzie jest koniec? Gdzie jest ten moment, że jest już jak ma być. Czy wtedy będzie tak jak myśleliśmy, że będzie? Czy wtedy będzie tak, że już nie będziemy myśleć jak będzie?
Dorosłość jest zła.
Czasem wystarczy po prostu usiąść, przypomnieć sobie, jak to było, gdy było się dzieckiem i stać się nim. A co jutro? Niech ktoś inny traci czas na myślenie o czymś, czego nie będzie.
Czasem jest tak, że mamy zwichniętą kostkę. Boli nas brzuch, bo zjedliśmy za dużo. Jesteśmy przeziębieni, bo w końcu jesień. Mamy katar, pobolewa nas głowa.
Czasem jest tak, że doskwiera nam wiele, ale i tak najbardziej denerwuje nas naderwana skórka przy paznokciu. Czujemy wszystko, ale to skórka denerwuje najbardziej.
Dobrze znaleźć w sobie to, co na co dzień przeszkadza. W sobie, albo wśród otoczenia. I odciąć to. Odciąć. Czasem wielkie rzeczy potrafimy znieść, a mała rzecz psuje nam codzienność. Jeżeli tylko się da, odetnij.
Po czasie. Po dziwnym czasie wracam. Brakuje tego czasu, ale brakuje też kuferka. W ogóle twórczości brakuje... Pisanej i śpiewanej. No cóż...
Ale jestem. Ciągle gdzieś tam jestem. Ciągle powstawały teksty. Może do piosenek, a może tylko tak mi się wydaje. Były to teksty na papierze. Chyba moja ręka potrzebowała zmiany. Nie komputer, a żywy papier. Tęsknię za dzieciństwem. Tęsknię za tym, kim byłam kiedyś. Kim my byliśmy. Tu jest za dużo teatrzyku i bycia marionetką. ALE! Szukam w sobie dziecka, wydobywam, kształtuję w tej rzeczywistości. Tej jesieni, która już tak posunęła się w czasie. Pod koniec wakacji napisałam prostą rymowankę o byciu dzieckiem. :
Czerwony nam lizak nadymał policzek A uśmiech był szczery, z dziurami po zębach. Godziny płynęły powoli nadzwyczaj I każda historia to była legenda.
Porteczki do kolan, kolana obdarte Zabawy bez ściemy: na niby, naprawdę Pieniądze to liście, bo przecież zielone Pistolet na kulki, na lotki, na wodę.
W basenie nas koło dmuchane trzymało A tatuś to koło na sznurku, jak pieska O każdy ruch nogą się mamę pytało Więc mama od pytań bywała niebieska.
Głęboko pod każdym gryzionym paznokciem Był piach i żałoba i noc i jedzenie Sympatię bez przyczyn szturchało się łokciem A randka to było rowerem jeżdżenie.
Brązowych nam piegów nie ukrył makijaż Płakałeś ze strachu, ryczałeś jak zwierzę Prawdziwych emocji nam wstyd nie zabijał Więc były i uśmiech i łzy za kołnierzem.
I dzisiaj jest czas dobry, żeby być dzieckiem Za biurkiem, za kółkiem, przy pracy, w rodzinie Dorosłość nie znaczy wciąż smutne mieć serce Jedz nadal lizaki i śmiej się prawdziwie.
*** Mimo tego, że jestem tu od roku, jakoś nie umiem jeszcze w pełni oddychać.
Choć uczę się.
Tak wiele w ostatnim czasie było wspaniałej muzyki, tak trudno znaleźć dla niej czas, ale ona ma taką dziwną moc, że wyprzedza czasem nawet obowiązki. Dziś premiera płyty Etiuda Zimowa zespołu LemON. Dziwne, bo niektóre utwory są mi tak bliskie od dawna, a ich interpretacja wywołuje szczere łzy. Polecam kupić i przeżyć z tym materiałem nadchodzące święta.
Prawdziwa świąteczna wrażliwość, słowiański idealny zaśpiew, że aż gula staje w gardle. No, i pachnie choinką.
P.S. Święta zaczynają się 24 grudnia nocą. Tak przypominam, bo galeriom handlowym się chyba popsuł kalendarz.
Często komuś wydaje się, że inna osoba nie wiadomo jak go skrzywdziła, a w gruncie rzeczy wszystko jest wyolbrzymione. Niejednokrotnie bywa tak, że jedno mało znaczące przykre słowo ktoś uznaje za wielką obrazę, wielką krzywdę. Źle być takim nietykalnym. Takim człowiekiem, któremu nie można nigdy powiedzieć czegoś uszczypliwego, a czasem niechcący wyrządzone małe krzywdy odbierać jako wielkie zranienia. Nie jest dobrze. Ja jestem człowiekiem i inni są ludźmi. Zdarzają nam się wpadki, w złości wypowiedziane zbyt wiele słów. Takie nadwrażliwe osoby wiele potrafią snuć teorii a propos wybaczania. Jak to ono nie jest trudne, jak godzi w ich honor i dumę. Jak jest niesprawiedliwe, niepotrzebne, kościółkowe, żałosne, przesłodzone i niemodne. Ono przecież NIC MI NIE DAJE.
A co, kiedy istnieją osoby, które są prawdziwie ranione. Ciągle niesprawiedliwie oceniane, osądzane, źle traktowane, bez szacunku, okłamane, zdradzone, oszukane, od których coś wyłudzono, których wydano, których opuszczono, których obmawiano, niezgodnie z prawdą itd. Tak wielu z nas jest mocno skrzywdzonych. Permanentnie. Na co dzień. Nie tyle skrzywdzonych, co wciąż krzywdzonych. Mimo wielu zranień takie osoby potrafią przebaczyć. Prawdziwie przebaczyć. Po co, spytacie. Dla wolności. Dla swojej wolności.
Przebaczyć, nie znaczy zapomnieć, wymazać. Przebaczam, nie znaczy: pokazuję krzywdzącej mnie osobie, że nic się nie stało. - A, bij mnie dalej, rań, rób ze mną co chcesz, ja jestem szmatą do twojej dyspozycji. Ja ci przebaczam. Nie. Nie tak. Nie ma bowiem w tym wolności, dla żadnej ze stron. Każdy człowiek ma nieskończoną wartość i godność i nigdy jego krzywda nie może być słuszna. Moje przebaczenie nie ma mówić komuś: twoje zło jest dobre, nie rusza mnie. Przebaczając, nie mówię: "Wisi mi to, co robisz. Jestem kamieniem, nic nie czuję," Otóż nie.
Przebaczając, muszę pokazać, że zło wcale nie jest mi obojętne. Przebaczając, nie zapominam. Przebaczenie to zrozumienie tego, że krzywdzący mnie jest tylko człowiekiem i popełnia błędy. Przebaczenie to dawanie drugiej szansy. Przebaczenie to nie wdawanie się w odwet, który nie przynosi ulgi. Chęć odwetu zawsze kusi. Myślisz, że gdy komuś oddasz, bo on też mi tak robi, wtedy ten ktoś zobaczy, jak to jest, niech też cierpi. I co? Błędne koło.
Nie można dawać sobą pomiatać, ale nie można też pomiatać kimś w zamian za pomiatanie mną. Wtedy obie strony będą pomiatane.
Przebaczając, nawet 77 albo i 777 razy, pokazujemy krzywdzącemu naszą siłę. Tak. To jest właśnie siła. Oddać może każdy prostak. Przebaczyć może tylko wielki człowiek.
Może warto nauczyć się przebaczania? Ja właśnie zaczynam naukę...
Poznałam w życiu wielu ludzi, którzy przebaczyli największe krzywdy, jak np. zabójstwo własnego dziecka. I co? Mówią, że są całkowicie wolni i potrafią znowu cieszyć się życiem. Nie ma co myśleć ciągle o tym, jak inni źle mnie traktowali/traktują, niesprawiedliwie, niesłusznie. Zostaw to. Z tym jest tylko ciężej. Ja właśnie zaczynam naukę...
Nie potrafię opowiedzieć tego, co we mnie.
Nie potrafię podać całości.
Nie potrafię przytoczyć osobie trzeciej, nie potrafię powiedzieć Tobie.
Nie potrafię się przyznać na głos przed sobą.
Całe życie wyciągam ze swego wnętrza jak najwięcej. Aby dawać. Aby się dzielić.
Całe życie próbuję ubrać to w słowa, wydać w całości.
Całe życie próbuję wygłosić myśli, ukształtować uczucie, narysować pragnienia, wypowiedzieć życzenia, podarować miłość, jako obiekt fizyczny.
Chcę dawać siebie.
Wypowiedzieć.
Wykrztusić.
Ale co?
Jako człowiek mogę tym wszystkim tylko przed Wami, przed sobą nakruszyć...
Psycho soul dla zmęczonych artystów.
Zmęczonych niewypowiedzeniem.
Jestem dumna z obszaru, na którym mieszkam. Z ziemskiego obszaru. Dlaczego? Bo dostęp do piękna mam wszędzie. Wystarczy mi niebo. Wiele razy mówiłam o nocy, o gwiazdach. Tak, bo to to, co mnie raduje, otwiera moje oczy. Wszystkie. Nie tylko te fizyczne. A za dnia? Tak. Kiedy dzień jest zasnuty biało-szarym niebem, ja śpię. Śpię fizycznie, śpię duchowo. Każdy zaś przejaw dynamizmu i piękna, gdy niebo "podniesie się", rozjaśni, intryguje mnie. Kocham niebo. Kocham błękit południa. Kocham zorze zachodu. Kocham nieskończoność palety barw. Kocham to, że niebo mam zawsze i wszędzie. To, że nawet, gdy płyną łzy, a gardło ściska żal, mogę podnieść głowę i patrzeć. Czy jestem na wsi, czy w mieście. Czy jestem sama, czy z kimś. Czy mam ochotę na życie, czy akurat trochę mniejszą. Niebo jest.
Uwielbiam jego niepowtarzalność. Niepowtarzalność kompozycji obrazu. Wszystko w HD. Wszystko w 3D. Dynamizm, ogrom, nasza bezsilność wobec niego. Zaskakiwanie, różnorodność form. Malowane nieznanym pędzlem. Nieprzewidywalnym. Dalekie nad horyzontem, jeszcze dalsze prosto nad nami. Bliskie zarazem poprzez oddziaływanie. Współgranie ze Słońcem, współgranie z Księżycem. Z ich światłem.
Czy też kochasz niebo? Czy też zauważasz to dzieło sztuki?
Niby dla wszystkich, niby nad każdym, ale ja wierzę, że było już wiele momentów, które widziałam tylko ja. Które były prywatnym prezentem. Nad którym zachwyciłam się ja. I nikt więcej. I żadne zdjęcie, żaden opis, żaden rysunek nie odda tego, co widziałam. Cieszę się, że potrafię stanąć i patrzeć. I widzieć. I chłonąć. I cieszyć się tym. Tak, bo właśnie tyle potrzeba do szczęścia w zwykłych chwilach dnia. Tylko? Aż.
Cieszę się z obszaru, na którym mieszkam. Z ziemskiego obszaru. Z mojej własnej, codziennej, wszechstronnej galerii sztuki, gdzie codziennie jestem obdarowywana. Naucz się patrzeć. Bądź dumny z obszaru.
Ja wiem, że tę sztukę Ktoś tworzy. Wiem, że dla mnie. Dla nas.
Co my sobie myślimy? Że to wszystko sami ogarniemy? Tak: ot tak? Że znajdziemy sposób, że po swojemu, że już, od razu? Tak na szybko, bo przecież nie mamy cierpliwości?
Myślimy, że każdy z naszych dni jest takim małym, lekkim, gładkim opiłkiem żelaza. Każdy porozrzucany na podłodze. A nasza rola? Z wielką łatwością wziąć duży magnes i kiedy nam się zachce, bo będziemy mieć chrapkę, przyciągniemy opiłki, zapanujemy nad nimi. Myślimy, że nasze życie takie ma być. Szybkie, łatwe, przyjemne. Myślimy, że weźmiemy je na sposób.
NIE WEŹMIEMY.
Każdy z naszych dni to dokładnie kulisty, wymykający się z rąk, trudny do złapania koralik, który mamy na klęcząco zbierać do woreczka. Z dnia na dzień. Po jednym koraliku. Niczego nie spowolnimy. Niczego nie przyspieszymy. Z pokorą zbierajmy nasze koraliki, by pod koniec życia móc pokrzepić swojego ducha widokiem treściwych korali.
Nie wezmę życia na sposób. Nie wolno. Nie trzeba. Nie da się.
Jako dziecko uwielbiałam opakowania po czekoladkach. Takie, które po zjedzeniu zawartości odwracało się do góry nogami i stawało się "klawiaturą". Uwielbiałam wciskać guziczki. To samo folia bąbelkowa. Nie liczył się prezent, a folia, w którą był zapakowany. Kusiło.
Ale potem? Raz wciśnięty guzik na poczekoladkowej klawiaturze stawał się bezużyteczny. Wciśnięty. Zepsuty. Pęknięty balonik nie rośnie cudownie napełniając się powietrzem. Kiedy z listka pełnego tabletek wyciągniemy jedną, zostaje po niej dziura i nieregularny, brzydki kształt aluminium, który burzy cały ład.
Prawa fizyki.
A człowiek? A ja? Okazuje się, że kiedy w ciele działają prawa fizyki, w duszy obowiązują inne prawa. Prawa często nielogiczne, niezrozumiałe. Wyobrażam sobie człowieka jako aluminiowy listek z tabletkami. Każde dobro, które ma w sobie to jedna z kapsułek. Każda cnota, dobra rada, miłe słowo, poczucie bezpieczeństwa, wewnętrzna radość, ufność, motywacja, miłość, pokój.
A
my? Boimy się. Boimy się wykluć z siebie jakąkolwiek tabletkę, po to by
mogła pomóc drugiemu człowiekowi. Boimy się ucisku, zmiażdżenia,
rodzenia dobra. Potem boimy się brzydoty, braku harmonii i pustki. Dziury.
BŁĄD! Nasza dusza działa inaczej. Całe dobro jakie mamy wyprodukował Ktoś. Niezwykły Farmaceuta. Niezwykły Farmaceuta to i niezwykłe tabletki. Niezwykły listek. Niezwykli my. Jeżeli wydobędziemy z siebie tabletkę dobra, podzielimy się nim, to wraca ono do nas jeszcze lepsze i piękniejsze. Wpuszczając je w obieg, ubogacamy je. Farmaceuta dba, by nigdy nie było w nas dziury. Dba, by wybrzuszenie po tabletce, nigdy nie zostało zmiażdżone. Każdą pustkę zapełnia.
Chciałabym odważyć się dawać. Jeszcze więcej odwagi. Trochę trudu włożonego w wydobycie z siebie dobra, niech owocuje wielkim zbiorem.
Pamiętam. Pamiętam o tym, że jestem w jednym opakowaniu z wieloma innymi listkami tabletek. Razem. W jednym pudełku. Dzielmy się.
Przed użyciem zapoznaj się z treścią ulotki dołączonej do opakowania, bądź skonsultuj się z Niezwykłym Farmaceutą. Ulotka? Składa się ze Starego i Nowego Testamentu. Konsultujmy się. No i dzielmy!
Nie ma twarzy, której by nie policzkowano. Nie ma. Uczę się całe życie napinać mięśnie, by policzkująca dłoń nie zanurzała się tak głęboko.
I co? Okazuje się, że to nie ja napinam mięśnie. To nie mięśnie. To Czyjaś Ręka. Czyja ta Ręka? Jeszcze dobrze jej nie znam, ale jak wiele szczęścia daje Jej poznawanie.
Słomiany kapelusz, tak delikatny, łamliwy, kruchy, chroni przed ogromem słonecznego ciepła. Przed promieniami, które potrafią spalić metal. Pomyśl o tym.
*** Kiedyś pisała po zaparowanej szybie. Wszystkie sekrety. Myślała, że para zniknie z pierwszym podmuchem wiatru, a ślady po palcu znikną. Nie wiedziała wtedy, że palce nie były czyste, a gdy para zniknęła, został brudny napis. Kiedy piszesz swoje życie, pisz je czystym palcem. To, co robisz w ukryciu, kiedyś wyjdzie na jaw.
Jak dobrze przejść boso po trawie. I nie myśleć. Potem wrócić tu i po prostu być. Co jest najpiękniejsze we wspomnieniach? Uczucia. To one zostają na zawsze. Konkretne wydarzenia umykają mi jak nieistniejące. A uczucia im towarzyszące? Ciągle mocno rzeźbią. Tak nieziemskie figury wyrzeźbiły we mnie! Muszę dbać o rzeźbiarza. Oby był nim On. Zawsze on. On daje prawdziwą radość. On daje prawdziwy pokój. To nie tylko ludzkie uczucia. To prawdziwa materia, która rzeźbi kamień jak woda. Swoją miękkością rzeźbi jego twardą twarz. Dobrze, że jest On. Dobrze, że przychodzi nie z tej strony, z której Go oczekujemy. Przychodzi z piątej strony świata. Przychodzi i wieje tam gdzie chce. Jak dobrze, że jest On. Jedyny, Żywy Bóg.
*** Wracam tu. Dużo się zmieniło. Ja się zmieniłam. Mimo to, jestem. I chcę być. Zapraszam.
Każdą wielkość i wzniosłość, choćby nie wiem, jaki blask nosiła,
Może jedną kroplą wody cichej zgasić codzienności półmrok, jednym tchem.
Każdy zachwyt i płomień, jakby tlący knotek przytłumiła,
Jednostajność kroków twoich, ludzkich, równych, naprzyziemny motłoch, pusty
cień.
Jak latarni promienie, wiązką drżącą muskać łódź poczęły,
Twe wzruszenie wzbiera, daje się zobaczyć, by odpłynąć nagle, w mroki ziem.
Jak niewiedza zwierzęcia o swej sile, czyni go bezsilnym,
Tak niestałość głowy dziarsko uniesionej, nic nie znaczyć może, chwały pień.
Dech zaparty odświętnie, chce ze świstem w próżni wpaść mogiłę,
Tak tu żywy ogień kala się w popiele, niwelując wielkość, brudząc w niej.
I nie wierzysz, nie pragniesz, zacierając amplitudy siłę,
Wszystko prostą linią kreślisz za horyzont, umierając trochę, w blady dzień.
Ale gładkie i proste nie nakreślą życia na tej ziemi,
Która chce odbierać swoim prawem twardym te różnice napięć, różność brzmień.
Sama bowiem stworzona razem z niebem przez nieregularność,
Też pulsować umie, żyć umie – to znaczy, sercem wrzącym bije, goni je.
Więc choć Niebo to przyszłość, wielkość niosąc i uszczęśliwienie,
Wpływa z góry prosto, aż do centrum ciała, dając cząstkę siebie, w ziemi dzień.
Niech więc wielkość i wzniosłość, choćby nie wiem, jaki blask nosiły,
Chroni Serce Ludzkie, jeden kąt w tym świecie, tak wrażliwie czując życia zew.
Wszystko takie przemyślane, ułożone. Teraz kariera, potem dzieci. Teraz jestem własnym bogiem. Ja ustalam. Teraz lubię to, potem może tamto. Ja tu rządzę. Szukam mieszkania bez efektu tupoty małych nóżek. Z góry. Żeby zapewnić sobie spokój. Zwierzę? Nie. Może za 50 lat. Wyjazd do rodziny na wieś, na wakacje, przy zwykłym kompocie i kotlecie twardym jak podeszwa. Tak po prostu, żeby pobyć z najbliższymi? Nie. Najpierw na Kanary. Teraz nie mogę spotykać się z tym, bo tamten pomyśli, że ten, to nie ten. Potem spotkam się z tamtym, by udowodnić temu, że tamten, to jednak tamten. Uczucia? Tak, uczyli mnie o nich w szkole. To jakieś przepływy elektryczne w naszym mózgu, prawda? Chyba muszę wymienić komputer. Ostatnio koledzy z pracy kupili nowsze. Od początku wydawało mi się, że ten mój, choć całkiem nowy, jest jakiś nieodpowiedni. Sprzątanie sprawia mi frajdę, lubię w ten sposób odpoczywać - tak mówię koleżankom. Wiadomo, że brudną robotę odwala sprzątaczka, przecież nie bulę na nią tyle bez powodu. Poza tym, da się wymienić sąsiadów? Ile kosztuje taka transakcja? Ostatnio jeden z nich chodził w jakichś tanich dziwnych butach. Wiocha. Oby tylko nikt nie zobaczył mnie, jak wychodzę z nim z jednej klatki. Wspominałem już coś o rodzinie? Tak, kiedyś na pewno ją odwiedzę. Matka ostatnio dzwoniła. Nieee, nie rozmawialiśmy. Po prostu dzwoniła. Jak zwykle, jakieś 6 razy z rzędu. Oddzwonię. Mówiłem już, że oddzwonię? Oczywiście w pracy wszystko na wczoraj. Wszystko na wczoraj. A starość? Może akurat nie przyjdzie...
Dość ważna noc. Mija dwa lata od kiedy zaczęłam tworzyć to miejsce.
Miejsce to tylko jest symbolem. Minęło już trochę czasu, od kiedy uświadomiłam sobie w pełni, że nie potrafię żyć inaczej, jak tylko w swoim chaotycznym, artystycznym świecie. Nigdy przez nikogo do końca nie poznanym. Znam go tylko ja i Bóg.
Nazbyt emocjonalne i sentymentalne moje wnętrze, za głębokie.
Od czasu założenia bloga, tyle obserwacji, tyle zmian we mnie, tyle dobra i trudności.
I to niewytłumaczalne uczucie pisania tu bez przygotowania. Bez pomysłu, bez pisania na brudno, bez planów. To uczucie, kiedy przez tak trudne chwile w szkole średniej, nocami, przy muzyce, mogłam siadać i po prostu pisać...
Może to banalne, może głupie, może dziecinne, może nic nie daje... Nic? Mi osobiście pozwala rozlewać się, gdy jestem przepełniona. Tak niewiele, a tak sporo.
Czytając poprzednie wpisy, sprzed roku, często odbieram je, jakby pisał je ktoś inny. Po prostu ich nie znam. Nie pamiętam. Dlaczego? Dlatego, że były pisane pod wpływem impulsu. Właśnie.
Tylko to, co zaczyna się pod wpływem 'tego czegoś' ma u mnie sens.
Co po dwóch latach? Karcę się z lekka. Zmieniam się tu. Zmieniam się tu, w mieście, na studiach, bo wszystko jest obce i "niemoje". Trudno tu być sobą, pielęgnować swoją wrażliwość. Nerwy, zbyt szybki ciąg zdarzeń itd. próbują zabić we mnie moje ja. Muszę je bronić! Postanawiam je bronić!
Trudno sprawić, by cały twój świat nieodłącznie związany z ludźmi i miejscami, przenieść w inne miejsce i nadal czuć się sobą.
Skazanie na budowę od nowa. Czy chcę, czy nie.
Zbuduję. Zbuduję nowy dom myśli i wrażeń, jednak ciągle na tych samych fundamentach. Najpierw tylko nauczę się zmieniać.
Będę tu. W wyimaginowanym kuferku. Nawet jeśli kiedyś przepadnie, zniknie. Będę.
Ciągle mocno szukam siebie i zawsze pragnę większej głębi. Trudno tu rozmawiać z ludźmi, którzy w większości są dziwnie płytcy. Ja lubię oderwać się od ziemi. Popatrzeć z góry.
***
Kiedyś.
Kiedyś wszystko bolało. Ciało było obolałe.
Coś rozpierało je od środka. Każdy ruch powodował ból.
Potem nastąpił wielki przełom.
To dusza pełna muzyki rozpierała tkanki.
Żywe tkanki, ciało.
I nadszedł ten moment. Rozerwała je na strzępy!
Tak. Kiedyś moja dusza napęczniała muzyką i pięknymi uczuciami rozparła ciało. Przedarła i raniąc jeszcze bardziej poczuła się wolna. Nauczyła się wychodzić, by polatać wokół. By poczuć wolność.
Pragnie dzielić się tym co ma z innymi wokół, ale ciągle wraca w wielkim żalu, bo nikt nie rozumie.
Jest sama. Jest moja.
Kiedyś, pewnej nocy, dusza przedarła się z wnętrza ciała. Rozpulchniła je, raniła.
Potem nauczyła się wracać. Bo czasem trzeba. Bo przyziemność. Bo obowiązki. Bo żyć trzeba.
Ciało, tak często naruszane przez wyrywającą się duszę zabliźniało się w wielu miejscach.
Zabliźnione tkanki są mniej elastyczne, mniej podatne. Dusza potrzebuje jeszcze więcej siły, by je rozpruwać.
I żyję tak dotąd. Przez chwilę przyziemnie. Wtedy kiedy trzeba. Wtedy kiedy wnętrze tak mocno napiera na ciało. Od środka, boleśnie. Urażając rany, powodując smutek. Tak trudno być szczęśliwym, gdy jest się przyziemnym.
W końcu przychodzi ta chwila, że wnętrze może wyjść.
Ciągłe przemiany.
Jak czar, który działa tylko w dzień. Nocą się kończy.
Dar i przekleństwo w jednym. A może zadanie?
Kiedyś po raz pierwszy muzyka w w środku przedarła ciało.
Dziś przedziera co dzień.
Czasem nie w porę. Czasem burzy porządek dnia.
Jaki porządek? W moim życiu nigdy nie było porządku.
Tak trudno żyć w dwóch miejscach na raz.
A jednak. Da się.
Trzeba...
***
Jak dobrze, że to co w nas nie jest jak para wodna. Nie ulatnia się małym otworem, małym pominiętym skrawkiem. Dobrze, że potrzebuje rozpychać się na boki, niszczyć przy tym przyziemne ciało. Dzięki temu, czujemy, że żyjemy. Coś nami wzdryga.
Dobrze, że jest garść ludzi, którzy przeżywają to.
Ludzi, których dusze jeszcze żyją.
***
Zbyt dużo myśli, zbyt mało słów.
Dobrze, że jest jak jest.
Dobrze jest kochać.
***
A co do życia... Może kiedyś?
Czekam, staram się.
Dziękuję.
Czego tylko jestem pewna? Zagmatwanie i bezsens. ~ Ludzie. Właśnie. Tylko ludzie. Lecz Bóg wie, co robi. Tak, tego jestem pewna bardziej niż tego, że wszyscy umrzemy. Bóg wie co robi.
Tylko pająk może iść po swojej pajęczynie. Inne stworzenia przyklejają się do niej. Dla niego jest domem, dla innych więzieniem.
Każdy musi mieć własną pajęczynę. Jak ją utkać? Trudno. Ostatnio tak wiele obcych pajęczyn wokół. Nie lada sztuka ich uniknąć. Gdzie znaleźć przyczep dla własnej? Jak ją zbudować?
*** Niektóre uśmiechy nigdy się nie nudzą. Są rzeczy, które nigdy się nie nudzą. Tak ma być.
***
Proszę, niech maj trwa! Niech trwa! Dla nas tutaj. Takich niewiedzących co zrobić. Takich bezradnych, zagubionych. Takich z niedokończonymi słowami na języku, nieprzemyślanymi w głowie. Takich bezstronnych i stronniczych. Takich zabieganych, biegających za niczym. Takich ciągle na coś czekających, wątpiących, by zaraz wierzyć. Wierzących, by zaraz zwątpić. Niech maj trwa. Niech ogrom nowego życia, które wychodzi ze wszystkich zakamarków odbija swoje piętno w naszych obumarłych czeluściach. Niech maj trwa w naszych bólach głowy i naszym : nie-chce-mi-się. Niech zakwita delikatnie nie czekając na zaproszenie. Niech maj nawiedza nas swoją pełnią. Niech trwa dla nas takich ponurych, udających, że lubimy wiosnę, lecz nie patrzących wokół. Niech trwa jeszcze mocniej.
Wiosna jest dla nas. Umiejmy to widzieć. Aż mocniej chce się kochać, aż mocniej chce się chcieć. Rozejrzyj się! Nie cel niech będzie celem, a droga do celu - celem najważniejszym. Niech maj trwa.
Dzięki zjawisku tarcia możemy ustać. Stabilizacja. Suniemy codziennie naszą lichą mentalność po tarełku życia. Bywa trudno. Duże oczka. Ranią. Codzienność czasem mocniej dociska do tarczy, by jeszcze głębiej zaorać w nas niepokój. Mimo to, pamiętaj, że tylko tarcie daje nam stabilność. Jest potrzebne. Jest domeną życia.
A sztuka? A nasze uduchowienie? One są po to, by czasem na przekór dniom uczynić swoje wnętrze gibkim jako zwinny łyżwiarz i potrzeć w przeciwną stronę. Zaprzeczyć bolesnemu tarciu, uczynić aktywny odwet jednocześnie NIE ODRYWAJĄC się od życia. Trudna to umiejętność, której nadużywanie doprowadzi do oderwania, więc wymaga wprawy. Wprawiajmy się.
*** Dzisiaj przed egzaminem w szpitalu Uniwersytetu Warszawskiego, w windzie, nie stąd ni zowąd zagadnęła do mnie obca kobieta mówiąc że jesteśmy [studenci] przyszłością narodu. Musimy się uczyć, zwłaszcza języków, tak samo jak jej (córka?), która mówi już w pięciu językach. - Jesteście przyszłością, jesteście przyszłością - powtarzała.
Nie chcę uczyć się pięciu języków. Nie chcę być przyszłością. Chcę być TERAŹNIEJSZOŚCIĄ najlepszą, jaką można być.
Stał kiedyś i myślał. Chciał oczarować swój własny los. Przypodobać mu się. Chciał być piękny, mądry, dobry, zabawny, poważny, inteligentny, sprytny, olśniewający, odważny, delikatny, skromny, pewny siebie. Idealny. Chciał być idealny i popatrzeć losowi prosto w oczy. - Popatrzyłbym i powiedziałbym: "PATRZ KURWA! Jestem idealny! A teraz daj mi to, na co zasługuję!"
Nie był jednak idealny a jego los nie chciał słuchać. Stał z boku i był nieuchwytny. Stał i będąc ciągnie nieosiągalnym - działał. Działał jak chciał.
***
Żyła w domu pełnym krzywych luster. Ciągle przechodziła wobec nich. Tyle wad, tyle wad. Gdy kupowała lustra, etykiety mówiły: "Lustro normalne". Ona uwierzyła etykietom. Lustra normalne, mówią prawdę. O niej mówiły tę najboleśniejszą. Każdy jej krok oznaczał mignięcie jej wizerunku w którymś z nich. Wizerunek migał niezbyt ochoczo. Wołał o ratunek. Ona wierzyła etykietom i coraz bardziej bała się. Przestała wychodzić z domu, bo uwłaczająco krzyczały do niej krzywe lustra.
Gdyby tylko wyszła, spotkałaby kogoś dobrego, kto powiedziałby prawdę. Prawdę o jej fałszywych lustrach. Pokazałby prawdziwe zwierciadło. Ona zobaczyłaby prawdę. Wierzyć słowom prawdy. Nie wierzyć w pisaną abstrakcję.
Pragnienie jest jajkiem, z którego wykluwa się czyn.
Pragnienie jest początkiem życia nowych inicjatyw.
Pragnienia to jajka, które znoszą każde serca.
Pragnienie jest zaczątkiem, które niesie nadzieję.
Pragnienie jest dobrem, którego nie kupisz na targu.
Pragnienie jest jajkiem.
Jeśli zapomni się wykluć, zgnije w gnieździe słomianym.
W gnieździe słomianych zapałów. Zgnije, by w środku cuchnąć pamięcią w przyszłość...
Cała ta płyta.
Cała ta płyta to dobrze wyklute jajko.
Dobra tylko na porządne słuchawki.
***
Marzanna była chyba tylko podtapiana. Woda miała zbyt dużą wyporność, a my za małe chęci.
Dobijmy ją. Tak o, żeby się nie męczyła.
PROSZĘ!
Trudno być delikatnie zwiewnym podczas wielkiej wichury.
Trudno na swoim małym ciele zmieścić rany wszystkich bliskich.
Trudno mierzyć się z czasem, który pędzi i nie pyta.
Trudno widzieć, co jest za zakrętem.
Trudno zgadywać kim się jest.
Najpiękniejsza pora. Nowe liście. Zieleń. Od tylu lat, co roku czekam na ten moment. Dlaczego tutaj tak mało tej spostrzegawczości? Dlaczego tutaj zauważyłam to tak późno?
Mała uliczka przed blokiem. Codziennie pokonuję tę drogę. Szpaler drzew nachylonych nade mną wzdłuż ścieżki jeszcze nie dawno mienił się złotem. Jesień - myślałam. Potem szybko depcząc zamarznięte liście czekałam na pierwszy śnieg. Czy to już koniec jesieni? Ach tak, to już nawet koniec zimy! Wiosna. Dość kapryśna i zmienna. Jak wszystko.
Dobrze wrócić do pisania.
Coraz bardziej czuję, że życie bez jakiejkolwiek twórczości jest czerstwe. Matowe. Bezsensowne?
Ostatni czas nauczył mnie, że można znieść dużo bólu i wyjść cało. Można kochać na odległość. Można zaciskać pięści. Można próbować.
Trzeba być silnym. Wszyscy to mówią. Popłakać też można. Wszystko można.
***
A jeśli to, że jestem, jest przypadkiem?
Nie ma przypadków.
***
Komplikować nie jest tak łatwo, a jednak robię to niechcący.
***
Ale ja nie chcę, bo "tak się robi".
Nie chcę, bo "tak wypada".
Nie pragnę tego, co wszyscy.
Nie chcę tych wyschniętych schematów.
Nuda może obejmować klamrą całe życie. Nuda to brak świeżości. Nuda to to wszystko.
Od tostów oczekujemy, żeby miały przyrumienioną skórkę, były odpowiednio przypieczone, a w środku miękkie. Od pogody oczekujemy, żeby zawsze świeciło słońce i nigdy nie padało, ale żeby jednocześnie nie było suszy. Od ludzi oczekujemy, żeby byli dla nas dobrzy, ale jednocześnie, żeby się nie wtrącali. Od domowników oczekujemy utrzymywania porządku, ale jednocześnie sami nie sprzątamy. Od autobusów oczekujemy, żeby się nie spóźniały, ale gdy my wyjdziemy za późno, liczymy na ich spóźnienie. Chcemy chłodu w upalne dni i ciepła w mroźny czas. Czego my, do cholery chcemy?!
Niedawno usłyszałam, że narzekanie to ulubiona melodia diabła. Co dziś śpiewasz?
Tylu praktyków upadania, tak mało mistrzów powstawania. Tyle fałszywych uśmiechów, tak mało szczerej bezinteresowności. Tak zardzewiałe serca, tak mało czystego umysłu. Tak zagubione duszyczki, tak sfałszowane mapy.
Taka zwykła niby książeczka. Wpadła do rąk szalenie przypadkowo. Leży na półce, przede mną 8 godzin jazdy, wezmę. Wzięłam nie wiedząc, o czym jest.
Książeczka niemal rozpada mi się w dłoniach. Malutka, niepozorna, stara. Wydanie z 1965 roku. Egzemplarz mocno wyeksploatowany. Zachęca. Czytam. Analiza literacka "Medalionów" Zofii Nałkowskiej. Przed analizą (do której nawet nie doszłam) znajduje się opis życia autorki. Nie nazwę go życiorysem, bo nie jest nim do końca. Urozmaicony cytatami Zofii Nałkowskiej tekst wydał mi się szalenie autentyczny. Nawet nie wiem, kiedy go przeczytałam. Niesamowity tekst.
Ja pozostając sobą, odczytałam z niego to, co między wierszami. Ile ludzi potrafi był w jednym człowieku! To imponujące!
Zofia jako dziewczynka wychowana była wśród naukowców, myślicieli, ludzi światłych, mądrych. Była pewna, że cały świat taki jest, że każdy człowiek myśli... Rzeczywistość wojny, gdy dorastała odmieniła ją totalnie. Twierdzi, że utwory, które pisała przed odmianą są jej obce. Czuje, jakby pisał je ktoś inny. Nie o tym jednak chcę mówić.
Skupiam się dziś na postawie autorki sprzed przemiany. Niesamowity sposób myślenia i niesamowity rodzaj miłości. Pisałam już, że miłość jak tęcza ma wiele barw i nieskończoną ilość odmian. Każda relacja jest inna. Jak płatki śniegu. Cudowna, niepowtarzalna. Poruszyła mnie relacja młodej Zosi z jej tatą. On, mądry człowiek znający rzeczywistość pozwalał jej żyć wyobrażeniem o pięknym świecie. Piękno w świecie jest, ale jego dobitna szarość i brutalność często nam je tuszuje. On szczęśliwy, że jego córka patrzy jeszcze naiwnie po dziecięcemu, nie chciał odbierać jej zachwytu. Na pewno czuł, że przyszłość pokaże jej prawdę, może ją to zaboleć. Ból tak czy tak miał nadejść, ale on próbował odsuwać w czasie ten moment. O jakiejkolwiek głupocie, cierpieniu, nieodpowiedzialności i bólu Zosia dowiadywała się z czytanych książek.
Jedne z piękniejszych słów, jakie ostatnio przeczytałam:
"Ojciec rozmawiał ze mną jak z kimś dorosłym, o wszystkim, o czym chciałam. Gdy coś w życiu lub książkach gniewało mnie lub doprowadzało do łez, jemu robiłam o to wyrzuty. I on godził się na tę rolę, brał jakby przede mną odpowiedzialność za świat." Zofia Nałkowska O sobie. Wiadomości Literackie 1929, nr 47.
Pisarka płynnie zaczęła zderzać się z prawdziwym życiem. Najpierw napotykała zło w książkach, potem małymi etapami w realnym życiu. A ojciec? Ojciec stał się dla niej amortyzacją uderzeń. Brał "na klatę" to, czego ona nie rozumiała, co ją oburzało i potrafił brać za to odpowiedzialność, choć żadnej jego winy w tym nie było. Potrafił słuchać. Z troską przy niej trwać.
Tak własnie odnalazłam ostatnio kolejny mieniący się kolor miłości. Cudownej, niepowtarzalnej i bezcennej miłości. To własnie jest prawdziwa męskość...
To, że nie widzisz wokół siebie dobra i miłości, nie znaczy, że one nie istnieją. To, że niebo jest zachmurzone, nie znaczy, że gwiazdy nad chmurami nie spadają.
Dobrze czasem tak po prostu sypnąć sobie brokatem. Dobrze z niebieskiego nieba wyciągnąć jeszcze więcej błękitu. Dobrze delektować się zanim się połknie. Dobrze tak usiąść na ganku i zauważyć, że dzień jest coraz dłuższy. Dobrze mieć dom poza miastem.
No i znowu miasto...
Lubią tulić kotki, lubią pluszaki, lubią małe pieski, lubią chomiki, świnki morskie, malutkie obce dzieci, a ja lubię, gdy mogę tulić jedną osobę często, przez parę lat i czuć w ramionach jak się zmienia.
Śnieg, kropla deszczu, rzeka, sople, lodowisko, para spod przykrywki, oddech podczas mrozu. Niby wszystko to woda, a jednak. Człowiek w dużej mierze składa się z wody i... chyba rzeczywiście nią jest.
Niby tylko to różnice postaci, naoczne, dostrzegalne, bo skład chemiczny ten sam. Czyżby? Czy świat składa się tylko z praw fizyki?
Jak bardzo jesteśmy podobni do wody! Możemy kapać, możemy szumieć, możemy płynąć i obijać się o brzegi. Możemy wirować, możemy falować. Możemy twardnieć, zamarzać. Możemy się ulatniać i parzyć. Możemy mętnieć i klarować się. Tyle podobieństw!!!
*** Całą noc sypało. Wiatru jakoś nie było, to dziwne, bo ostatnio stałość powietrza była anomalią. Zrywało czapki i mąciło fryzury. A więc sypało. Lekkim puchem otaczałam wszystko, co spotkałam na swojej drodze. Drzewa, zmrożoną glebę, dachy, pagórki i drogi. Wszystko. Słyszałam, jak ludzie mówili, że jestem piękna. Delikatna. To chyba dobrze, nie? Ktoś narzekał, że musi odśnieżać, widocznie mu przeszkadzam. Przez całą noc nabrałam rozmiarów.
Ptaki nad ranem zostawiły parę delikatnych śladów, były przeurocze, łaskotały. Do rana jednak zdążyłam zasypać je i zatrzeć. Z każdą godziną robiło się coraz jaśniej, bo chmury zaczęły odpływać. Ja już tylko leżałam. Wkrótce zaczęły docierać do mnie pierwsze bezpośrednie promienie słońca. Najbardziej upodobałam sobie miejsce pod przyjaznym, starym, drewnianym domem. Czułam się samotna. Było wygodnie, dobrze, jasno. Coś nie było tak. Byłam samotna. Postanowiłam znaleźć tu na ziemi bratnią duszę. Podobną do mnie.
Z góry sople zaczęły topnieć. Czułam, że są blisko. Czułam, że mamy ze sobą coś wspólnego.
Widziałam, że wiotczeją i niedługo zechcą spotkać się, tu na dole. Czekałam. Wystawiłam swój piękny, niczym nie zmącony policzek. Błyszczał w słońcu, gładki, nieskażony. Nagle kropla! Wreszcie! Leci! Czekam! Przylgnie do mojego policzka! Pocałuje mnie! Pokocha! Jesteśmy tym samym! Jesteśmy wodą! Czekam, czekam, czeeeekaaaammm! Kropla z rozmachem zbliżała się. Wpadła. Przebiła mój policzek. Zmąciła jego ład. Przebiła na wskroś. Zraniła...
Po paru godzinach stopniałam we własnych łzach. We własnych łzach.
*** Jesteśmy tak podobni. Jesteśmy tym samym. Marnymi ludźmi. Złożonymi z tych samych substancji. Dzielą nas jednak subtelne niuanse. Stan skupienia? Bardziej stan ducha. Materia niefizyczna. Subtelne niuanse.
Strasznie tęskniłam za tym miejscem, ale odpoczynek był zamierzony. Potrzebny. Jest dobry czas. Pozałatwiane sprawy i wolny duch. Powroty. Dom. Aż chce się żyć! Dobrze tu wrócić!
Czasem dobrze stanąć na piasku, chwycić kijek i nakreślić nim wokół siebie okrąg. Powiedzieć sobie: "Tu jest moje miejsce, nie wyjdę stąd. Już nigdy nie ruszę się z miejsca". Czujesz się bezpiecznie? Zamykasz oczy. Fala?
Stopy pokryte piaskiem, koła nie ma. Czy o to nam chodzi?
Dobrze popłakać ze wzruszenia. Dobrze nie patrzeć na innych. Dobrze pokochać swój świat. Dobrze tu wrócić. Tęsknię. Mocno kocham.
Oczy choć nie zmieniają koloru, co dzień patrzą inaczej.
Osoba, choć wciąż ta sama, co dzień czuje inaczej.
Myśli choć w tej samej głowie, układają się na przełaj.
Głowa choć na tym samym karku, przechyla się w inną stronę.
Choć pisane tą samą ręką, pismo wygląda inaczej.
Każdej wiosny rozwija się życie. Każdej wiosny inaczej.
Każdej wiosny inne pączki. Każdej wiosny świeższe kwiaty.
I tyle.
Niepowtarzalność.
Doceniam ją.
***
Wszyscy o sesji, a ja o muzyce!
Myślisz, że możesz odklejać serce wtedy, kiedy ci wygodnie? Myślisz, że przez chwilę możesz nie czuć? Przez chwilę odłączyć się od przeżyć? Emocji? Myślisz, że tak unikniesz wyrzutów sumienia? Uważasz, że serce przyczepione jest na rzepę? Odczepiasz kiedy zechcesz? Nadużywasz tych zmian. Nadużywamy tych zmian. Raz czuję, raz nie. Raz żyję, raz nie. Odczepiam, przyczepiam.
A czy pamiętasz, że zbyt często używana rzepa niszczy się? Zapełnia nieczystościami i zanim się nie obejrzysz, przestaje spełniać swoją funkcję. Nie jesteś Bogiem sam dla siebie. Nie jesteś zwierzęciem. Jesteś CZŁOWIEKIEM! Serce musi tkwić i musi bić. .
Oni maszerowali. Maszerowali do przodu. Ona lubiła przystanąć. Lubiła zerknąć. Oni szli, nie zerkali. Ciągle szukali dowodów.
Ona patrzyła inaczej.
*** Nie mieć kontroli... Łatwo się gubić. Trudno znaleźć oparcie. Łatwo dać się ponieść. Trudno zejść. Czasem pod prąd. Często pod prąd. Otwieram oczy i nie wiem, gdzie jestem. Po prostu, otwieram oczy i nie wiem, gdzie jestem. Nie wiem, gdzie jestem.
Kiedyś bez celu zbierałam stokrotki, Teraz wszystko musi mieć cel. Kiedyś dla szczęścia wskakiwałam do wody w upalny dzień, Teraz wszystko według tego, co wypada. Kiedyś nosiłam ubrania brudne z piachu i deszczówki, Dziś wszystko musi być jasne. Kiedyś bawienie dzieci bawiło mnie, Teraz cierpienie dzieci powoduje moje cierpienie. Kiedyś kochałam nie znając, Dziś nie znają mnie, a oceniają. Kiedyś wszystko było inne.
Kiedyś bez celu zbierałam stokrotki. A gdzie teraz mój bezcel?
Może to nachalne cele niszczą proste szczęście? Może to złudne nadzieje gaszą głębokie szczęście? Potrzeba nowego haustu dziecięcej naiwności. Czekam do wiosny, wtedy bez celu pozbieram stokrotki....
Chęć przygód i znów tęsknota za jednolitością.
Wyrwanie do świata, znów powrót do domu.
Pragnienie nowości, zamiłowanie do własnego, miękkiego sentymentalizmu.
Otwieranie nowych drzwi, niechęć zamknięcia starych.
Chęć odseparowania się, niemożliwa do odcięcia pępowina.
Wyskok na wyższe piętro, przywiązane nogi.
Uniezależnienie się, uzależnienie.
Chcę cięgle wchodzić na nowe horyzonty, a i tak kończę w moim kącie.
To dobrze.
Nie ma idealnego, nieprzewidywalnego życia, w którym nigdy nie wkładasz tej samej sukienki. Które tylko zaskakuje, wyłącznie pozytywnie. Codziennie. Ciągle.
Nie ma idealnego ustabilizowanego życia, które chodzi jak w zegarku. W którym nie ma wypadków, w którym nie ma zmian.
Życie to to stabilizacja pikowana wydarzeniami. To stałość przeszywana na wskroś zaskoczeniem.
Pikowanie nie tworzy stałego wzoru. Nie ma stałości.
Chaos przeszycia.
***
Dobrze, gdy ktoś cię o coś prosi. Dobrze, gdy wymagasz. Dobrze, gdy potrafisz patrzeć wprzód nie pomijając bliskości. Dobrze jest jak jest.
***
Zegar to fałszywy doradca.
Tyka wyznaczając ostre krawędzie, kreśląc jednakowe odcinki.
Miarowo.
ŻYCIE GARDZI CZASEM.
Nijak się do niego ma.
Życie to fala.
Fala, na której się kołyszesz.
Od wiatru zależy częstotliwość fal.
Od pory dnia.
Od księżyca.
Od trzęsienia ziemi.
Od przypadku?
Szczerze?
Uczę się tego od najmłodszych lat.
Własnie.
Zawsze byłam dziwna. Inne dzieci robiły głupie rzeczy, a ja patrzyłam, analizowałam, wnioskowałam.
Zawsze do przodu. Zawsze wolałam rozmawiać ze starszymi.
Jednocześnie zawsze z tyłu.
Tak. I to właśnie znaczy być sobą.
Pragnę wolności. Wolności własnej osoby, wolności innych wokół.
Pragnę spotykać prawdziwe osobowości.
Dziś chcę mówić o tym, co naprawdę ważne.
BĘDĘ MÓWIĆ.
Jako człowiek jestem istotą myślącą i czującą. Dlaczego boimy się uczuć?
Dlaczego wpadam w schematy, choć tak bardzo się przed nimi bronię?
Chcę robić to, co uważam za słuszne.
Chcę robić to, co czuję, choć czasem nie myślę nad słusznością tego czegoś.
Chcę spożytkować mój czas tak, jak ja to czuję. Z ukochanymi.
Sama.
Będę żyć emocjami i myślami. Uczuciami.
Nie będę zwierzęciem.
Nie uzwierzęcaj się.
Mimo woli jesteśmy poddani systemom. To dobrze.
Szkoła, praca, inne obowiązki.
Mimo wielu trudności i nieprawidłowości kształtują one CZĘŚĆ naszego charakteru.
ALE!
To tylko część i uwierzcie mi, mała część!
W szkole też można być sobą. Trzeba.
Ludzie, których cała doba podporządkowana jest obowiązkom państwowym, rodzinnym i/lub często wyimaginowanym przez nich samych to doba pusta!
Ludzie, tak pragnęłabym, by każdy z nas żył kreatywnie, by potrafił cieszyć się z prostego spaceru.
Dziś chcę krzyczeć o uczucia, dziś chcę błagać o indywidualność.
O odwagę.
Czy już przestaliśmy czuć?
Nie cieszy nas prosty gest?
Zapoznaj się z obcym człowiekiem, zrób coś poza planem.
Nie planuję. Nie planuję całego życia. Nie robię biznesplanów.
Nie wiem, co będzie zaraz. Nie wiem, do kiedy przeżyję.
Wiem tylko, że chcę przeżyć ten czas aktywnie. Czując. Żyjąc.
Takie to banalne, wyświechtane, ale mimo to, ciągle domaga się przypominania.
Gdy tonę, łapię się brzytwy.
Po prostu.
A teraz chcę, by ta garść ludzi, którzy są prawdziwi mocno trwali. Byli.
Rozejrzeć się. Otworzyć głowę. Zrobić krok w dziwnym kierunku. Zaryzykować. Oddychać. Zasmakować. Powstrzymać się. Iść. Spaść. Uderzyć się. Poczuć ból. Poczuć mocny ból. Zapłakać. Załamać się. Uderzyć pięścią w stół. Wstać. Mocniej wstać. Podnieść głowę. Dalej iść. Zakazać sobie. Spróbować wytrzymać. Ćwiczyć. Pielęgnować nadzieję. Znowu zasmakować. Słuchać. Poznawać siebie. Czytać. Albo nie czytać. Oddychać innym powietrzem. Potem innym. Krzyknąć. Iść zbyt wolno, by potem się rozpędzić. Szukać. Wierzyć w cuda. Omijać schematy. Wpaść w schemat. Wydostać się z niego. Kroczyć. Uśmiechnąć się mimo bólu. Wyzdrowieć z bólu przez wymuszony uśmiech. Uśmiech już nie wymuszony. Doznania. Uczucia. Impulsy. Rozpoznawać impulsy. Roześmiać się duszą. Zjeść soczystego cytrusa. Prawdziwie wybaczyć. Mocno i prawdziwie płakać. Otrząsnąć się. Znudzić się. Używać tylko wulgarnych słów. Wkurzyć się. Znienawidzić świat. Znów go pokochać. Znowu wybaczać. Odnaleźć nowe barwy. Prężyć ducha. Spacerować. Poczuć. Pokochać. Kochać. Na zawsze...
ROZUMIESZ???!!!
Czy robię coś złego?
Ja tylko namawiam do życia.
Namawiam
nas
do
życia.
Wkurza mnie, tak, wkurza mnie, jak założysz kolorową chustkę na głowę albo coś tam, żeby byś indywidualny. A co w głowie? Obleśna powszechność. Wszystko wiesz. Na wszystko masz receptę. Dążysz do czegoś, co sobie wymyśliłeś. Naprawdę? Sam wymyśliłeś sobie życie? Jesteś Bogiem?
Zaraz każdy będzie miał taką kolorową chustkę. A w głowie co? Obleśna, nieprzemyślana powszechność...
Naprawdę, to co na zewnątrz najmniej się liczy. Najmniej...