Autor: Dominik, lat 6, braciszek. |
Chcę dziś nawiązać do powyższego rysunku, kolejnego skarbu w moim kuferku.
Jak dobrze jest być dzieckiem, jak wszystko jest oczywiste, niezawiłe i wspaniałe. Wszystko stałe, a jednocześnie na nowo odkrywane.
Drzewo. Myślę, że każdy, kto patrzy na to dzieło, wie, że jest to drzewo. Teraz spójrzmy za okno. Czy te drzewa przypominają twór z rysunku? Nie wiem, czy Wy kojarzycie ten problem z dawnych lat:
Namalowałam pień, wiem jak namalować koronę, ale jak to połączyć?! Patrzę za okno, wpatruję się w te prawdziwe drzewa, które wzrastały wraz ze mną, które widuję od urodzenia, ale przecież tego NIE DA się narysować. Dla najmłodszego dziecka sprawa pozostaje bezproblemowa - rysuje ono w swej prostoduszności zwykłą kreskę. Z czasem dopiero zaczyna zastanawiać się, że przecież oprócz pnia i zielonej kopuły jest jeszcze skomplikowane przejście - konary. I to niebanalne konary. Powyżej mamy przykład pierwszego zalążka idei przejścia, doszukiwania się komplikacji - sześć koślawych kreseczek, jako gałązki.
To my i nasz rozwój. Chociaż widzimy, o co chodzi, wiemy, że to drzewo, szukamy komplikacji, żeby tylko było bardziej realistycznie, prawdziwie. Zastanawiając się głębiej, zapytam - po co?
W wieku kilku lat pokazano nam linijkę. Dowiedzieliśmy się, do czego służy, jak jej używać. Następnie przymus szkolny RP zrzucił na nasze malutkie ramiona ciężar najbardziej stresującej wtedy lekcji - plastyki.
Nasze myślenie: Rysuję drzewo, chcę narysować prostą kreskę między pniem, a koroną, no muszę to sensownie, estetycznie rozdzielić. Zabieram się za linijkę, gdy nagle pani wyrywa ją z naszej rączki i mówi: "O nie, nie, nie. Życie nie jest tak łatwe! Masz rysować sam, masz wyćwiczyć rękę!"
Otóż, zgadzam się z nabywaniem doświadczenia, z "ćwiczeniem ręki". Wprawa, potem wprawa z rozmachem, przydają się niesamowicie często. Linijka zaś jest bagażem doświadczeń i nauki płynącej z popełnionych i naprawionych kiedyś błędów naszych rodziców, dziadków, nauczycieli. A zatem, dlaczego nie możemy z tego korzystać? Życie, by mogło być pełne, musi mieć w sobie trochę samodzielności, ale też sprytnego korzystania z owej linijki. Trzeba nam być pasożytami spuścizny. Uczę się najpierw szukać, a potem korzystać z linijki, którą codziennie w dwu słowach dostaję od starszych.
Co jeszcze? A to, że ludzkie linijki są wiotkie, często fałszywe, bo w swojej plastyczności i braku stanowczości często stają się zbyt giętkie, by można było narysować idealnie prostą linię.
"Wszystko jest super! Przecież zrobiłem tak, jak mawiał mój najmądrzejszy dziadek!" Dziadek też był człowiekiem i mógł się mylić. Dlatego mamy w górze wielkiego Pomocnika, który nie podaje nam linijek, ale gotowe, twarde, pewne szablony na nasze życie (czytaj: dekalog), a do tego dorzuca paletę kolorów ze wskazówkami dotyczącymi odpowiedniego mieszania barw. Fajnie tak poddać się Największemu Rysownikowi.
Jak dobrze jest być dzieckiem, jak wszystko jest oczywiste, niezawiłe i wspaniałe. Wszystko stałe, a jednocześnie na nowo odkrywane.
Drzewo. Myślę, że każdy, kto patrzy na to dzieło, wie, że jest to drzewo. Teraz spójrzmy za okno. Czy te drzewa przypominają twór z rysunku? Nie wiem, czy Wy kojarzycie ten problem z dawnych lat:
Namalowałam pień, wiem jak namalować koronę, ale jak to połączyć?! Patrzę za okno, wpatruję się w te prawdziwe drzewa, które wzrastały wraz ze mną, które widuję od urodzenia, ale przecież tego NIE DA się narysować. Dla najmłodszego dziecka sprawa pozostaje bezproblemowa - rysuje ono w swej prostoduszności zwykłą kreskę. Z czasem dopiero zaczyna zastanawiać się, że przecież oprócz pnia i zielonej kopuły jest jeszcze skomplikowane przejście - konary. I to niebanalne konary. Powyżej mamy przykład pierwszego zalążka idei przejścia, doszukiwania się komplikacji - sześć koślawych kreseczek, jako gałązki.
To my i nasz rozwój. Chociaż widzimy, o co chodzi, wiemy, że to drzewo, szukamy komplikacji, żeby tylko było bardziej realistycznie, prawdziwie. Zastanawiając się głębiej, zapytam - po co?
W wieku kilku lat pokazano nam linijkę. Dowiedzieliśmy się, do czego służy, jak jej używać. Następnie przymus szkolny RP zrzucił na nasze malutkie ramiona ciężar najbardziej stresującej wtedy lekcji - plastyki.
Nasze myślenie: Rysuję drzewo, chcę narysować prostą kreskę między pniem, a koroną, no muszę to sensownie, estetycznie rozdzielić. Zabieram się za linijkę, gdy nagle pani wyrywa ją z naszej rączki i mówi: "O nie, nie, nie. Życie nie jest tak łatwe! Masz rysować sam, masz wyćwiczyć rękę!"
Otóż, zgadzam się z nabywaniem doświadczenia, z "ćwiczeniem ręki". Wprawa, potem wprawa z rozmachem, przydają się niesamowicie często. Linijka zaś jest bagażem doświadczeń i nauki płynącej z popełnionych i naprawionych kiedyś błędów naszych rodziców, dziadków, nauczycieli. A zatem, dlaczego nie możemy z tego korzystać? Życie, by mogło być pełne, musi mieć w sobie trochę samodzielności, ale też sprytnego korzystania z owej linijki. Trzeba nam być pasożytami spuścizny. Uczę się najpierw szukać, a potem korzystać z linijki, którą codziennie w dwu słowach dostaję od starszych.
Co jeszcze? A to, że ludzkie linijki są wiotkie, często fałszywe, bo w swojej plastyczności i braku stanowczości często stają się zbyt giętkie, by można było narysować idealnie prostą linię.
"Wszystko jest super! Przecież zrobiłem tak, jak mawiał mój najmądrzejszy dziadek!" Dziadek też był człowiekiem i mógł się mylić. Dlatego mamy w górze wielkiego Pomocnika, który nie podaje nam linijek, ale gotowe, twarde, pewne szablony na nasze życie (czytaj: dekalog), a do tego dorzuca paletę kolorów ze wskazówkami dotyczącymi odpowiedniego mieszania barw. Fajnie tak poddać się Największemu Rysownikowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz