sobota, 25 maja 2013

Chcieć życie mieć przy sobie, by nie spało w nogach...

Autor: Dominik, lat 6, braciszek.
Jak to dobrze poczuć wspólnotę! Choć ten jeden raz w tygodniu, choć raz być z ludźmi, którzy myślą co najmniej podobnie jak ty. Co bardzo przyciąga? To, że we wspólnotowym środowisku rzeczy które dla nas są oczywiste, gdzie indziej wydają się dziwne, może nudne, albo niepotrzebne... Ha! Bo przecież "New age". A tutaj, zero tłumaczeń, młodzi, piękni, z noskami w chmurach, ze stopami mocno stąpającymi po ziemi.

Chcę dziś nawiązać do powyższego rysunku, kolejnego skarbu w moim kuferku.
Jak dobrze jest być dzieckiem, jak wszystko jest oczywiste, niezawiłe i wspaniałe. Wszystko stałe, a jednocześnie na nowo odkrywane.

Drzewo. Myślę, że każdy, kto patrzy na to dzieło, wie, że jest to drzewo. Teraz spójrzmy za okno. Czy te drzewa przypominają twór z rysunku? Nie wiem, czy Wy kojarzycie ten problem z dawnych lat:
Namalowałam pień, wiem jak namalować koronę, ale jak to połączyć?! Patrzę za okno, wpatruję się w te prawdziwe drzewa, które wzrastały wraz ze mną, które widuję od urodzenia, ale przecież tego NIE DA się narysować. Dla najmłodszego dziecka sprawa pozostaje bezproblemowa - rysuje ono w swej prostoduszności zwykłą kreskę. Z czasem dopiero zaczyna zastanawiać się, że przecież oprócz pnia i zielonej kopuły jest jeszcze skomplikowane przejście - konary. I to niebanalne konary. Powyżej mamy przykład pierwszego zalążka idei przejścia, doszukiwania się komplikacji - sześć koślawych kreseczek, jako gałązki.

To my i nasz rozwój. Chociaż widzimy, o co chodzi, wiemy, że to drzewo, szukamy komplikacji, żeby tylko było bardziej realistycznie, prawdziwie. Zastanawiając się głębiej, zapytam - po co?

W wieku kilku lat pokazano nam linijkę. Dowiedzieliśmy się, do czego służy, jak jej używać. Następnie przymus szkolny RP zrzucił na nasze malutkie ramiona ciężar najbardziej stresującej wtedy lekcji - plastyki.
Nasze myślenie: Rysuję drzewo, chcę narysować prostą kreskę między pniem, a koroną, no muszę to sensownie, estetycznie rozdzielić. Zabieram się za linijkę, gdy nagle pani wyrywa ją z naszej rączki i mówi: "O nie, nie, nie. Życie nie jest tak łatwe! Masz rysować sam, masz wyćwiczyć rękę!"

Otóż, zgadzam się z nabywaniem doświadczenia, z "ćwiczeniem ręki". Wprawa, potem wprawa z rozmachem, przydają się niesamowicie często. Linijka zaś jest bagażem doświadczeń i nauki płynącej z popełnionych i naprawionych kiedyś błędów naszych rodziców, dziadków, nauczycieli. A zatem, dlaczego nie możemy z tego korzystać? Życie, by mogło być pełne, musi mieć w sobie trochę samodzielności, ale też sprytnego korzystania z owej linijki. Trzeba nam być pasożytami spuścizny. Uczę się najpierw szukać, a potem korzystać z linijki, którą codziennie w dwu słowach dostaję od starszych.

Co jeszcze? A to, że ludzkie linijki są wiotkie, często fałszywe, bo w swojej plastyczności i braku stanowczości często stają się zbyt giętkie, by można było narysować idealnie prostą linię.
"Wszystko jest super! Przecież zrobiłem tak, jak mawiał mój najmądrzejszy dziadek!" Dziadek też był człowiekiem i mógł się mylić. Dlatego mamy w górze wielkiego Pomocnika, który nie podaje nam linijek, ale gotowe, twarde, pewne szablony na nasze życie (czytaj: dekalog), a do tego dorzuca paletę kolorów ze wskazówkami dotyczącymi odpowiedniego mieszania barw. Fajnie tak poddać się Największemu Rysownikowi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Orkiestra nurtu rzecznego

Czas to z jednej strony coś niewidzialnego i nieuchwytnego, coś co mogłoby stanowić definicję abstrakcji i antonim namacalności. To coś, co ...