środa, 16 października 2013

Wyrastają z podłogi. Gwoździe. Gwoździe jak kwiaty. KOLIZJA MYŚLI.


Bose stopy. Bose stopy a skóra miękka, gładka - zaraz po kąpieli. Nogi wypoczęte - wydaje się - gotowe do drogi. 
Stawiam pierwszy krok, nie mogę. Jakby na całej powierzchni dostępnej do chodzenia ktoś złośliwie powbijał gwoździe szpicami w górę. 
Mam wąskie stopy - myślę - przecisnę się. Ależ nie! Każdy z możliwych sposobów kończy się niepowodzeniem. 
Jeśli stanę równomiernie, ciężar ciała rozłoży się na większej powierzchni i to spowoduje mniejszy ból! A zatem, spróbujmy.
Nadal stoję, krzyczę z całej siły, ale tak, że nikt nie słyszy.
Tylko ból, ból i ból. W miejscach, w których nie spodziewałabym się, że może w ogóle istnieć.
Nagle każda rana, nawet ta zabliźniona zaczyna krwawić, ropieć, ból zaczyna przeszywać na wskroś.

Od dłuższego czasu próbuję znaleźć powierzchnię bez gwoździ.
KTO JE PRZYBIŁ? PO CO?
Myślę, podczas gdy głowa opada mi raz na jedno raz na drugie ramię.
Nie umiem krzyczeć bezgłośnie. W końcu rozpadnę się na kawałki, których i tak nikt nie pozamiata.
Próbuję krzyczeć na głos... Nie, nie, nie!
Już tego nie potrafię! Tak długo tłumiona, skulona do granic wytrzymałości, związana wewnątrz łańcuchami - straciłam głos. Moje gardło w swych czeluściach nie wie, jak ma wibrować, nie wie jak ma służyć.


Oczy też. One też zawodzą. Już nawet nie próbuję płakać. Po co? 
Oczy, przecież i wy mnie zawiedziecie.

Nie ma przystani, w której mogę spocząć, by zabandażować stopy. Nie ma. 
Nagle kolana zaczynają mięknąć, biodra uginają się pod ciężarem ciała.

Niby tak, niby się troszczą, niby się troszczy, chociaż... ja wcale nie potrzebuję ich troski. Ona męczy mnie!
Męczy mnie dlatego, że jest jak praca Syzyfa - bezużyteczna. 

Tak trudno dobrnąć do cna. 
"Trzeba odbić się od dna, by w górę lecieć". A gdy dna nie ma? A gdy człowiek nawet gdy zdoła uchylić powieki, przed oczami nadal emanuje ciemność?



Tak, idąc drogą, gdzie jesień pięknie przyozdobiła pola i drzewa, myślę sobie - jeszcze to, jak dobrze, że mam te małe pocieszenia.



Odkryłam, że stare szwy z ran nie zostały wyjęte. To one, które miały ściągać brzegi rany nagle stały się przeszkodą, ogniskiem zakażenia.
Wyobrażam sobie wielki okrąg ludzi, którzy na odwrocie głowy mają nowe twarze. Twarze nieznane dotąd, może ukrywane pod czuprynami. Oczy może nigdy nie otwierane. Teraz otwierają się, zaczynają patrzeć i śledzić.
Jak ciężko wyrazić to, co trwa wewnątrz. To, co jest moje i tylko moje i nigdy w pełnym świetle tego nie wyłożę. A jednak, szarpie się i próbuje wydostać.

Moja skóra musi być teraz twarda, by to dzikie stworzenie z wnętrza nie wydostało się nieokiełznane w nieodpowiednim momencie i po to, by stopy były choć odrobinę odporniejsze na wbijające się zawzięcie szpikulce...




Wszystko, co dzieje się teraz zapewne ma swój cel i jest zamierzone, jednakże mój uciśniony umysł nie rozumie niczego. Taki jest. Nie skupia się już nawet na tym, co wewnątrz, lecz na tych właśnie niedobrych wiadomościach, o których pisałam wcześniej.




Tak drogi jesteś dla mnie. Tak cenna jesteś dla mnie. Jesteś.
To, co cenne, tak dalekie, nieosiągalne.
Zamawiam białą laskę. Teraz jestem zmuszona wydać na nią ostatnie pieniądze.

Mój szał uniesie się na wodzie i dopłynie tam, gdzie natura będzie chciała. Może się ujarzmi?

Zaciskam zęby. Nie chcę już słyszeć - zamykam uszy. Zamknięte dawno oczy - niech odpoczywają.
Teraz pozostaje już tylko Muzyka...



Dzięki za te samotność. Taką samotność, która jest wśród ludzi. Dziękuję za to, że policzkuje.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Orkiestra nurtu rzecznego

Czas to z jednej strony coś niewidzialnego i nieuchwytnego, coś co mogłoby stanowić definicję abstrakcji i antonim namacalności. To coś, co ...