czwartek, 30 maja 2013

Rozbieżność w samym środku.


Na początek wrzucam link, obejrzyjcie koniecznie! Kilka niesamowitych zdjęć naszej planety z kosmosu. Jest się czym zachwycić.

____________________________
To, jaki obraz maluje się na naszej twarzy, a to, co mamy w sercu - dwie totalnie różne sprawy. Każdy to zna, prawda? Zazwyczaj mówi się: "dobra mina do złej gry" i do przodu. W środku wielka szpila przykrych, nieprzyjemnych, niewygodnych zjawisk wbija się coraz głębiej i głębiej. Uśmiech rośnie wprost proporcjonalnie do poziomu przykrości. Jest źle, udajemy, że jest wspaniale. Często nie mamy ochoty o problemach rozmawiać, zamiatamy je pod dywan, wmawiając sobie, że ich nie ma. Uśmiechamy się i udajemy zadowolonych, żeby nie niepokoić lub nie interesować zbytnio sobą innych, ale co najważniejsze - oszukujemy samych siebie. 
Pytam - po co?
Czy nie lepiej wszystkie tęsknoty, zawody, zgrzyty i toksyczności wyciągnąć przed siebie i zacząć z nimi walczyć? 
Samotność jest chyba jedną z najdłuższych szpilek, które wbijają się w serce tak dotkliwie. Skrupulatnie przebija się przez wszystkie warstwy, opatentowane przez nasz system immunologiczny (ten duchowy) już wcześniej, jednak teraz zawodzący. Ona rani, penetruje najgłębsze zakamarki, zagnieżdża się. Ta codzienna, prozaiczna samotność, tak znana przez każdego człowieka, powoduje sukcesywne wchodzenie głębiej. Kiedy przykre doświadczenie zaakcentuje w naszym życiu istnienie tejże samotności, szpila okazuje się igłą - pustą w środku, przez którą w takich momentach ktoś wprowadza do każdej tkanki śmiertelną truciznę.
Ciężko jest wykorzenić martwicę poszczególnych partii serca, kiedy poziom osamotnienia jest bardzo zaawansowany. Trzeba podejść sprawę 'od tyłu'. Wszystko wyciągać przed siebie. Eksperymentować, szukać rozwiązań, radzić się mocno zaufanych ludzi. Nie zakopywać! 

Gdy sytuacja ma się tak, jak powyższa: zło w sercu - uśmiech na twarzy, jest to spowodowane wyższymi czynnikami sprawczymi. Czasami sytuacja wygląda całkiem odwrotnie. Człowiek jest utwierdzony w szczęściu, ma fundament; dom, do którego zawsze może powrócić, rodzinę, przyjaciół, miłość, poczucie nie pustego podążania, lecz podążania do celu. W tym samym czasie jego twarz jest smutna, obojętna, przezroczysta.

Zauważyłam, że sytuacja druga, zdarzająca się jednakowoż rzadziej, wynika zazwyczaj z bardzo przyziemnych, ludzkich powodów. Mianowicie: niewyspanie, zmęczenie, nadmiar obowiązków, monotonia codzienności, choroba, etc. 

Widać, dwa bieguny. Który lepszy? 

Bardzo trudno znaleźć człowieka, który stoi obiema stopami na danym biegunie. Wszyscy w mniejszym lub większym stopniu stoimy w rozkroku. Każdy ma w sobie krztę samotności, ale też może być np. niewyspany. Stoimy w rozkroku, ale każdy w innym, każdy w innym miejscu utwierdza środek ciężkości ciała. Balansujemy. Życie jest balansem. Ważne, by się nie zagubić, by nie upaść. Jeśli upadniemy - podnosić się. Wniosek: nie oceniamy po okładce. Dlatego nigdy tego nie robię. Staram się.

Najlepiej jest na równiku. Tam dążę. Igłę wyjąć, ranę zagoić, zadbać o przyziemne sprawy, zadbać o siebie, co nie zawsze się udaje. 

Gdy mamy przed sobą drugiego człowieka, zawsze warto w świadomości zdawać sobie sprawę z jego rozbieżności. Nie to co widzisz, lecz to co czujesz.




I jak zwykle utwór mało związany z tematem, acz polecany :)



wtorek, 28 maja 2013

Być elementem, żyć wśród elementów, nie zagubić się między elementami.

Najpierw włącz, przepiękne...


Do kuferka wpadł dziś nowy pomysł. Prawdę mówiąc, jest to moja obserwacja 'od zawsze', poniekąd banalna, ale bardzo często powracająca. Niesamowicie intrygujące jest to, jak wielkiej układanki elementami jesteśmy. Nie ma czegoś takiego jak świat. Jest mnóstwo światów, które tworzą jedność, czy tego chcą, czy nie. Nie chodzi mi tu o jakąś globalność, mówię o tym, co jest wokół mnie. Zastanawia mnie codziennie dokąd zmierza każdy mijający mnie samochód, przechodząca obok osoba, co ma w głowie, jak żyje, czy jest szczęśliwa, czy nie jest zagubiona, z kim mieszka, jakie utrzymuje ze współlokatorami relacje. Czasem sama boję się swoich myśli. Pewnie ociera się to o wścibstwo. Nigdy nie interesuje mnie jednak czyjś status, zawód, umiejętności, wiedza, jakikolwiek poziom czegokolwiek. Ostatecznie... nie lubię tego w sobie, ale to we mnie jest od zawsze. To część mnie. Usprawiedliwiam się tym, że wszystko to bierze się z samych dobrych intencji. Nie litości, nie współczucia (niektórym na pewno mogłabym pozazdrościć).

Bezsensowne jest opowiadanie o sobie w 100% komuś, kogo się nie zna. Przesadna otwartość - o nie! To takie obnażanie wnętrza, jakby nie miało się do siebie szacunku, do swoich uczuć. Nie zmienia to jednak faktu, że wspaniale jest poznawać kogoś nowego, zwłaszcza kogoś, kto jest nam całkiem obcy, różni się od nas pod wieloma względami.

Razi mnie tchórzostwo. Nienawidzę tchórzostwa! Każdy jest mądry w sieci, nikt nie rozmawia na żywo. Godzinne rozmowy na facebook'u, w realu znikome 'cześć'. Błagam, ludzie, w twarz! Najgorszą prawdę, najgorsze rzeczy, które macie w sobie, w twarz, nie za plecami, nie w komentarzu pod zdjęciem. To tylko świadczy o tym śmiertelnym tchórzostwie, toksycznym unikaniu, ciągłym unikaniu...

Staram się pamiętać, że pomimo tego, że każdy jest malutką częścią układanki, gdyby go zabrakło, obrazek nie byłby kompletny. Każdy jest tak samo ważny, tak samo potrzebny. Jestem puzzlem:) Wydaje się, że puzzle wzajemnie sobą się nie interesują, coś w tym jest, ale każdy ma w siebie wpisaną jakąś treść, którą nieustannie niesie, pokazuje, manifestuje. Tworzymy wspaniały obraz, mnóstwo odrębnych światków połączonych w jeden wielki świat.

Wymieranie normalności.

Rano w autobusie starszy mężczyzna, sam jadący najdalej ze wszystkich pasażerów, usiłował ustąpić miejsca dziewczynie w wieku licealnym. Sam ledwo trzymał się na nogach, które trzęsły się pod nim zdradzając jego wiek. Dziewczyna speszona, pewnie uczona od dziecka, że starszym ustępuje się miejsca, instynktownie odmówiła. Mężczyzna zdziwiony, jakby zmieszany, wstał i niemalże zaczął kłócić się z młodą damą. Twierdził, iż to ona jest kobietą, jej należy się pierwszeństwo. Rozmowa trwała kilka minut. Dziewczyna tłumaczyła panu, że jest starszy, żeby spokojnie siedział. Pan nie dał za wygraną.

A jednak. Wychowanie. Tak dużo ono zmienia. Jestem skłonna stwierdzić, iż na świecie nie ma już rodziców i nauczycieli tego pana, ale jednak coś po nich pozostało. Miło dostrzec odrobinę chociaż kultury w starszych ludziach. Gorliwa feministka pewnie wolałaby wysiąść na pierwszym lepszym przystanku, niż usiąść na zwolnionym miejscu. Szkoda, że świat się zmienia. Tak często myślę, że chciałabym żyć w przeszłości.

Utwór zawsze prawdziwy i zawsze tak piękny!

niedziela, 26 maja 2013

Pierwszy tysiąc :)

Tak świetnie wszystko skonstruowane! Bujna zieleń, którą zafundował nam pachnący, szczodry maj teraz pije, pije, pije. Deszcz! Żeby mogło być słońce, musi być też deszcz. Wszystko jest po coś.

Jeszcze tylko miesiąc, tylko miesiąc. W końcu usiądę na drzewie, moje nogi zawisną swobodnie, chwilę polatam. Jak co roku, w pierwszy dzień wakacji dorwę moją huśtawkę (moja tradycja od podstawówki), pośpiewam, wykrzyczę: WOLNOŚĆ! Tak bardzo nie mogę się doczekać. W czwartek jednak, jak co roku, kierunek - Rzeszów. Koncert "Jednego Serca Jednego Ducha". To już piąte Boże Ciało pod Rzeszowskim niebem. Wierzę, że jak zwykle będzie wspaniale. Zachęcam Was do udziału, JEST MOC. 

Mam nadzieję, że najbliższe dni, czekający nas miesiąc, ten multum sprawdzianów, głupiej walki o oceny, minie szybko i gładko. Pff... Żaden człowiek nie ma prawa mnie oceniać! Ha, szkolnictwo. Pic na wodę. Wahadło matematyczne? Nie, dla mnie to właśnie huśtawka: wiatr we włosach, a nie wyliczenia. 

Bardzo cieszy mnie pierwszy tysiąc wejść, dziękuję, że jesteście. Ciągle czekam na Wasze propozycje, sama, jak mam nadzieję, rozwijam się, a w głowie mam już 1000 pomysłów. Zachęcam nadal do zaglądania tutaj i upominania mnie w komentarzach. Bardzo miło tak wiedzieć, że ma się do kogo pisać! Mam cichą nadzieję, że jestem choć w kilku procentach zrozumiała. Dziękuję Wam :)


Nieodłączny kącik muzyczny w czerwonym kuferku:






I mądre słówko:
" Nasz wgląd w tajemnicę natury, światła i życia daje zaledwie przelotne wejrzenie w nieprawdopodobnie twórczą, cudowną inteligencję i chwałę Boga, i w to, w jak zawiły sposób są ze sobą powiązane wszystkie procesy życiowe."
                                                                                                              Jean Vanier


sobota, 25 maja 2013

Chcieć życie mieć przy sobie, by nie spało w nogach...

Autor: Dominik, lat 6, braciszek.
Jak to dobrze poczuć wspólnotę! Choć ten jeden raz w tygodniu, choć raz być z ludźmi, którzy myślą co najmniej podobnie jak ty. Co bardzo przyciąga? To, że we wspólnotowym środowisku rzeczy które dla nas są oczywiste, gdzie indziej wydają się dziwne, może nudne, albo niepotrzebne... Ha! Bo przecież "New age". A tutaj, zero tłumaczeń, młodzi, piękni, z noskami w chmurach, ze stopami mocno stąpającymi po ziemi.

Chcę dziś nawiązać do powyższego rysunku, kolejnego skarbu w moim kuferku.
Jak dobrze jest być dzieckiem, jak wszystko jest oczywiste, niezawiłe i wspaniałe. Wszystko stałe, a jednocześnie na nowo odkrywane.

Drzewo. Myślę, że każdy, kto patrzy na to dzieło, wie, że jest to drzewo. Teraz spójrzmy za okno. Czy te drzewa przypominają twór z rysunku? Nie wiem, czy Wy kojarzycie ten problem z dawnych lat:
Namalowałam pień, wiem jak namalować koronę, ale jak to połączyć?! Patrzę za okno, wpatruję się w te prawdziwe drzewa, które wzrastały wraz ze mną, które widuję od urodzenia, ale przecież tego NIE DA się narysować. Dla najmłodszego dziecka sprawa pozostaje bezproblemowa - rysuje ono w swej prostoduszności zwykłą kreskę. Z czasem dopiero zaczyna zastanawiać się, że przecież oprócz pnia i zielonej kopuły jest jeszcze skomplikowane przejście - konary. I to niebanalne konary. Powyżej mamy przykład pierwszego zalążka idei przejścia, doszukiwania się komplikacji - sześć koślawych kreseczek, jako gałązki.

To my i nasz rozwój. Chociaż widzimy, o co chodzi, wiemy, że to drzewo, szukamy komplikacji, żeby tylko było bardziej realistycznie, prawdziwie. Zastanawiając się głębiej, zapytam - po co?

W wieku kilku lat pokazano nam linijkę. Dowiedzieliśmy się, do czego służy, jak jej używać. Następnie przymus szkolny RP zrzucił na nasze malutkie ramiona ciężar najbardziej stresującej wtedy lekcji - plastyki.
Nasze myślenie: Rysuję drzewo, chcę narysować prostą kreskę między pniem, a koroną, no muszę to sensownie, estetycznie rozdzielić. Zabieram się za linijkę, gdy nagle pani wyrywa ją z naszej rączki i mówi: "O nie, nie, nie. Życie nie jest tak łatwe! Masz rysować sam, masz wyćwiczyć rękę!"

Otóż, zgadzam się z nabywaniem doświadczenia, z "ćwiczeniem ręki". Wprawa, potem wprawa z rozmachem, przydają się niesamowicie często. Linijka zaś jest bagażem doświadczeń i nauki płynącej z popełnionych i naprawionych kiedyś błędów naszych rodziców, dziadków, nauczycieli. A zatem, dlaczego nie możemy z tego korzystać? Życie, by mogło być pełne, musi mieć w sobie trochę samodzielności, ale też sprytnego korzystania z owej linijki. Trzeba nam być pasożytami spuścizny. Uczę się najpierw szukać, a potem korzystać z linijki, którą codziennie w dwu słowach dostaję od starszych.

Co jeszcze? A to, że ludzkie linijki są wiotkie, często fałszywe, bo w swojej plastyczności i braku stanowczości często stają się zbyt giętkie, by można było narysować idealnie prostą linię.
"Wszystko jest super! Przecież zrobiłem tak, jak mawiał mój najmądrzejszy dziadek!" Dziadek też był człowiekiem i mógł się mylić. Dlatego mamy w górze wielkiego Pomocnika, który nie podaje nam linijek, ale gotowe, twarde, pewne szablony na nasze życie (czytaj: dekalog), a do tego dorzuca paletę kolorów ze wskazówkami dotyczącymi odpowiedniego mieszania barw. Fajnie tak poddać się Największemu Rysownikowi.


czwartek, 23 maja 2013

Obowiązkowa słuchanka :)

Gdyż muzyka ma być częścią tego bloga, oto cząstka mojej listy przebojów, polecam intensywnie ;)








Raz dwa trzy - "W wielkim mieście"



Ach, jak dużo potrzeba mi samozaparcia, jak dużo... 
Tak ciężko znaleźć jego ośrodek w sobie i wydobyć jak najwięcej... 

środa, 22 maja 2013

Ostre kontury materii niewymawialnej, nierzeczywistość powierzchownej gadki.



Nie, nie chodzi o obgadywanie... To zbyt oczywiste i banalne. Zastanawiam się, co w nas siedzi, że nawet nie zdając sobie z tego sprawy, ciągle bardzo głęboko w sobie mamy pytania: co inni sobie pomyślą? co w ogóle inni uważają na mój temat? czy to co robię, podoba się każdemu? Nawet jeśli rozsądek mówi: mam to szczerze gdzieś! To jednak podświadomość z ludzkiej ciekawości cicho podpytuje: mimo wszystko, ciekawe co myślą?

Czy to co mam w sobie najcenniejszego rzeczywiście istnieje, bo jakoś nikt tego nie dostrzega...

Zatem dzisiaj krótko:

Jeśli inni czegoś nie dostrzegają, nie znaczy, że tego nie ma.
Jeśli o czymś nie mówią, nie znaczy, że nie widzą...



poniedziałek, 20 maja 2013

No i gdzie jest ten pies pogrzebany?!


...tak dużo od niej zależy. Spośród moich wielu doświadczeń, właśnie to sprawdza się każdego dnia. KAŻDEGO dnia! Ludzie stawiają na wrażenie. Tak bardzo dbają o swój wizerunek w każdym środowisku. Wielki maczo, mieniąca się wszystkimi kolorami tęczy dama, modna laska, ta, co ma dzianych rodziców, dres, któremu wszystko 'wisi', a najważniejszą wytyczną statusu są duże kieszenie, w których mieszczą się obowiązkowo jego wielkie męskie łapy, siłą rzeczy niewidziane nigdy publicznie. Każdy jest przyjacielem, każdy jest wrogiem. U wszystkich chcą mieć względy. Jedni niezwykle umiejętnie wplątują się, wręcz wrzynają we wszystkie środowiska, w jakie rzuci ich los. Inni są zawsze "sobą", aż tak do skutku, że innych odrzuca na pięć metrów, na myśl, że mają przebywać w towarzystwie tych właśnie silnych jednostek. Każdy dąży do uznania. W końcu akceptacja w środowisku jest jednym z kilku szczebli w piramidzie najważniejszych potrzeb człowieka. Mieć swój styl - świetna sprawa, ale najważniejszy jest styl osobowości. My właśnie ją kształtujmy.

Hardcorami jesteśmy wtedy, gdy zawsze i wszędzie jesteśmy tacy sami, trzymający się swoich zasad, mocni w postanowieniach, prężący swój duch, mający na uwadze, to co najważniejsze. Nasza świadomość ma to do siebie, że składa się ze schodków. Na każdym schodku stoi COŚ. Coś naszego. Na szczycie schodków (każdy indywidualnie ma swoją ilość stopni) znajduje się wielka platforma. Nigdy nie pozostaje ona pusta. Jeśli nawet próbujemy coś strącić z niej ze wszystkich sił - nie uda nam się. Owy szczyt, to szczyt naszej hierarchii wartości. Ważne jest, co tam postawimy i jak na to patrzymy. Naszą najwyższą półkę możemy ozdobić mnóstwem kwiatów, pomalować jaskrawym sprayem i wywiesić szyld: "Patrz tu! Patrz tu! Pamiętaj o mnie!!!". Możemy też na samym dole piramidy rozpalić ognisko, tańcząc przy nim i bawiąc się zapominając o Bożym świecie, o każdej zasadzie z poszczególnych stopni i pozwolić naszym oczom nie dostrzegać szczytu, przez całkowite zadymienie jej tumanami z 'zabawowego' dołu. Jeśli sami nie ustawimy na szczycie czegoś dobrego, wtedy coś nieco koślawego wskoczy tam z niższych szczebli lub platformy szczytowej naszego 'przyjaciela'.
Proste?
Kiedy platforma niknie w oczach, to zły znak. To symptom niszczenia. Zaraz cała piramida może runąć - i runie.

Prostota. O co chodzi? Otóż, gdy już nasza platforma, ta z samego szczytu jest dobrze widoczna i nawet gdy w naszych słabościach o niej zapomnimy, jej kolor, o który wcześniej zadbaliśmy daje znać o sobie bijąc nas po oczach. Naszym zadaniem jest być bezpośrednim, otwartym, jasnym. Zero intryg, zero wykorzystywania innych. Jednym słowem: ZERO egoizmu. To sprawdzona recepta na każdą udaną relację.

Vademecum:
1) Sekret, to sekret. Poszukaj definicji w słowniku.
Nie: "Ej, a XYZ mi mówiła, że (...), ale cicho, nie mów nikomu." <-- oczywiste łamanie prostoty.
2) Odrzucamy wszelki egoizm.
Nie: "Jaka z ciebie świetna przyjaciółka, no kocham cię! Eeeeeej, a pogadasz z tatą, żeby mnie przyjął na staż?"
3) Prawda zawsze jest jedna. Ta sama dla mamy, ta sama dla sąsiadki, ta sama dla kolegi, ta sama w domu i szkole.
4) To jest proste:


5) To nie jest proste inaczej, to jest NIE proste:


Jeśli próbujesz właśnie dojść do czegoś w życiu poprzez pozory, w masce kogoś, kim chciałbyś być, w gruncie rzeczy nie będąc tym kimś nigdy, poprzez wykorzystywanie innych, z myślą, że przecież "cel uświęca środki", użalając się nad sobą, (co ważne) ciągle szukając dziury w całym, szukając na siłę współczucia (...) odbierz ten malutki post jako pewien drogowskaz jeszcze przed trasą: NIE UDA SIĘ. Nawet jeśli wydawać się będzie, że się udało - będzie to fałsz i rezultaty szybko się ulotnią

Reasumując: wszelkie dzieła w życiu, od tych najmniejszych, do tych wysokiej rangi tworzymy działając według jednego schematu. Najpierw hierarchia wartości, jasno usytuowana najwyższa jej część, zawsze dla nas widoczna (jeśli kolor nie działa, wbuduj alarm ;) ), następnie prostota wnętrza, nasza bezpośredniość, oddanie, w końcu budowanie na własnej pracy i zero wykorzystywania.
Powodzenia w tworzeniu! :D


Aktualnie uciekam na kilka dni w pewne miejsce w celach zdrowotnych, zachęcam do komentowania i zaglądania. Bardzo cieszy mnie, że ktoś w ogóle czyta moje ciche przemyślenia. Pozdrawiam :)



sobota, 18 maja 2013

Niezapominajka każdego LUDZIA.

Gdy jestem z drugim człowiekiem nawet bardzo długi czas, robimy wspólnie wiele rzeczy, bez przerwy się widzimy, mamy kontakt, ja nie zapamiętuję jego stroju, koloru paznokci i firmy butów.

Pamiętam:
-uśmiech,
-głos,
-ciepłotę ducha,
-dłonie.

Skąd pamięć do dłoni? Nie wiem. Tak bardzo je pamiętam. Wbudowany gdzieś głęboko mam miernik ciepłoty wnętrza - ha! wiem, ile masz stopni! Barwa głosu - już nie muszę komentować, uśmiech - trochę to oczywiste, w końcu stwierdzam fakty.

Dziś finał the Voice of Poland, emocje sięgają zenitu. Przede mną ciężki czas, wiele spraw na głowie, na szczęście nie jestem sama.

Mam tyle pomysłów na posty, ale bardzo ciekawi mnie Wasze zdanie:)
Czekam na propozycje tematów, które z chęcią poruszę. Dziękuję, że jesteście i oczywiście - polecam się :P



Na koniec złota myśl:
"Jeśli będziesz przemawiał w gniewie, będą to słowa, których zawsze będziesz żałował"
                                                                                                                Ambrose Bierce


Anatomia przekazu.


Jedną z moich funkcji życiowych jest oddychanie muzyką. Jemy, chodzimy, rozmawiamy, siedzimy, śpimy, czytamy, leżymy, itd. Każdy z nas jednak ma gdzieś w sobie tę dodatkową funkcję życiową. Dla jednego to polityka, dla innego matematyka, dla jeszcze innego historia, kino albo snowboard. Moja jest inna... Gdybym teraz zabawiła się w reporterkę telewizyjną, stanęła na ulicy z mikrofonem i kamerą i zrobiła sondę: "Czym się interesujesz?", 40% odpowiedzi brzmiałoby: "sportem", drugie 40% "muzyką", a pozostałe 20% to "inne" (może hemoglobina i mistyfikacja :P). Widać, muzyka jako zainteresowanie jest bardzo częstą przypadłością, ale jest to tak powierzchowne stwierdzenie, uniwersalne, na 'odczep się', że gdyby tak głębiej się zastanowić, to 90% KOCHAJĄCYCH wręcz muzykę słucha radia RMF FM do porannej kanapki, a badziewny komercyjny kawałek Lady Gagi popija niedoparzoną w pośpiechu herbatą, to wszystko.
Sama nie jestem znawcą. Nie interesują mnie nazwiska wokalistów kultowych zespołów, nie uczyłam się nigdy nut, nie mam ulubionego zespołu, ani też ulubionej piosenki. Jak już wspomniałam, nie interesuję się muzyką jako dziedziną nauki, zbiorem piosenek czy też kultem jednostek w tej dziedzinie. Ja ODDYCHAM dźwiękami, współbrzmieniami, barwami głosów, wszystko to jest dla mnie przeżyciem. Do tego przeżycia dążę na co dzień. Wiecie, można na sprawdzianie z historii czy chemii nagle zorientować się, że siedzi się już 15 minut nad pustą kartką, a w głowie brzmią trzy dźwięki na przemian, które nagle stały się niesamowicie piękne. To tak jak ze smakami, łączone ze sobą odbieramy inaczej niż osobne. Muzyka też ma smak. Ma kolor, kształt, czasem obraz.

Dlaczego anatomia? Utwory w swej anatomii dzieli się na trzy sfery: melodia sama w swoim brzmieniu, tekst w swoim przekazie i formie oraz 'to coś', czego pewna część społeczeństwa nie zauważa, ponieważ nie ma odpowiedniego zmysłu. Tak jest świat zbudowany. Na dzisiejszy wieczór, zostawiam Was z dziełem, który jest pięknie ułomny o sferę drugą, jednak sfera trzecia dominuje nad wszelkimi brakami (jeśli tak mogę to nazwać). Zachęcam do utworzenia sobie własnego intymnego teledysku w umyśle... I to jest właśnie to, o co chodzi. Pozdrawiam wszystkich, którzy posiadają szósty zmysł koneserów ;)

czwartek, 16 maja 2013

Na opak, czyli świeża starość, paralityczna młodość...

Są rzeczy, wokół których istnieje mnóstwo teorii, podzielonych zdań, wyrzeźbionych przez czas tez, schematów oraz - co najgorsze - stereotypów. Dlaczego jest tak, a nie inaczej? Dlaczego nie mogę robić tego, czego chcę, tylko to, do czego mnie przymuszono? Dlaczego wszystko tak szybko blednie, szarzeje, pierzchnie, topnieje? Jeśli coś jest piękne, niesamowite - nagle niszczy to CODZIENNOŚĆ. Ciekawe, co Wy sądzicie o codzienności... To bardzo interesujący temat w swojej głębi.

Życie jest tak wspaniałe, dostajemy tak wiele, my żyjemy PREZENTAMI, ale nie dostrzegamy ich, ponieważ zaszywa je codzienność w swoich obrzydliwych głębinach.
Do rzeczy: jesteśmy młodzi, mamy tak wiele pomysłów, tyle chęci do rozmów, do śpiewu, do tańca, do zabawy, do miłości, do odkrywania, ale systematyczność przykrych często obowiązków i proza życia niemiłosiernie to w nas zabija.
Dlaczego babcia, która ma 85 lat, a jej organizm odmawia posłuszeństwa, potrafi tak żarliwie opiekować się małą pyskatą wnuczką miętoszącą w buzi lizaka, a licealiście nie chce się wstać z łóżka?
Wszystko bierze się z naszego nastawienia, oraz braku miłości w patrzeniu na otaczający nas świat. Sama ciągle twierdzę, że dana przeszkoda jest za duża, nie do przeskoczenia - i faktycznie- upadam u jej podnóża. Kiedy jednak rankiem pomyślę, jak bardzo kocham wszystkich, którzy mnie otaczają, o tym, że choćby nie wiem co złego się przydarzy, ja wiem, że Oni są, od razu chce mi się żyć.
Żyjmy prezentami, które płyną do nas non stop. Żyj zielenią majowej łąki, żyj uśmiechem sąsiadki, żyj ciepłem słońca, żyj życzliwością Mamy, ciężką pracą Taty, którą poświęca Tobie.

Hmmm... ale dlaczego młodość? Zrezygnuję z utartego już powiedzenia: "Czym skorupka za młodu...". Użyję tutaj swojego skojarzenia. Wyobraźmy sobie majowego, świeżego DMUCHAWCA. Każde nasionko jest naszą słabością, problemem, niedomaganiem, smutkiem, etc. Dla zmyłki, ze słabościamy, jak nam się wydaje wyglądamy ładnie, ludzie się nami INTERESUJĄ. Są takie mięciutkie, wygodne... Prawda jest inna. My (najpierw musimy tego zapragnąć) bierzemy głęboki wdech i zdmuchujemy wszystkie toksyczne nasionka. Jak poszło? Tak łatwo, gładko, bo dmuchawiec jest młodziutki, świeżutki, a nasiona ledwie trzymają się podstawy. Gdy roślina sterczy w polu przez jakiś czas, żółknie, mizernieje, usycha, kurczy się i nawet choćby nie wiem jak wielki oddech byśmy złapali, nie uda nam się zdmuchnąć każdego nasionka z taką łatwością, od ręki. Nasze serce (główka dmuchawca) jest tak twarde i przyzwyczajone do wygodnych nieprzyzwoitości, że trudno mu przebrnąć przez postanowienia. To nasionka jednak przysłaniają naszą prawdziwą twarz.

PAMIĘTAJMY, by zabrać się za siebie jak najwcześniej, by pracować nad sobą. Nie (tylko) nauką, sprzątaniem domu, każdą inną pracą fizyczną, ale wiarą w siebie, wiarą w ukochanych ludzi. Zabierzmy się jak najszybciej za zdmuchiwanie słabości, byśmy kiedyś nie musieli wyrywać ich ostatkami sił. Już TERAZ jest czas na podjęcie wysiłku nad serduchem. Im wcześniej, tym kiedyś będzie łatwiej ;)

P.S. Nawet jeśli sam nie dajesz rady, pamiętaj o tym, że gdzieś wysoko jest prawdziwy pomocnik - Wiatr...



wtorek, 14 maja 2013

Dlaczego czerwony kuferek w białe grochy?

Tak, to pierwszy post na bardzo prostym blogu prostej autorki. Chcę mówić o tym, co leży na sercu nie tylko mnie, ale i osobom, z którymi mam do czynienia na co dzień i od święta, a rozmawiam dużo i stykam się z różnymi osobami. Niektóre sprawy znam od podszewki, inne pobieżnie. Nie uważam się za eksperta w żadnej dziedzinie. Nie chwalę się - bo nie mam czym. Uważam, że często warto stać z tyłu, przemilczeć pewne sprawy, bo taka postawa zasadniczo jest korzystniejsza, tylko do pewnego stopnia trzeba ingerować tam, gdzie czujemy, że zaistniała potrzeba.

Dzieciństwo... najlepszy czas w życiu. Wszystko tak proste, oczywiste, nieistniejący czas, oraz sami kochający ludzie. Wspominam ten czas wspaniale, a jego koniec odczuwam teraz bardzo wyraźnie. Boli. Czerwony kuferek w białe grochy, który był naszą zabawką "od zawsze". Trzymałyśmy w nim z siostrami nasze skarby, zabawki i inne niesamowitości. Kuferek, który był bardzo niewielki, wykonany z prostej tektury, w bardzo mocnym odcieniu czerwieni, z dość gęsto usianymi białymi grochami o średnicy ok. 1 cm, przeszyty grubą białą nicią, mający metalowy uchwyt, obłe brzegi i niewielką wartość materialną, ma dla nas teraz wielką wartość sentymentalną. Dziś tkwi zakopany gdzieś w sadzie, jako nasza prywatna kapsuła czasu, w zapomnianym miejscu, pewnie zniekształcony lub całkiem zniszczony, jednak pamiętamy go bardzo wyraźnie. Gdy uchwyt skrzypiał w charakterystyczny sposób, a zatrzask otwierał się, zapowiadała się wspaniała zabawa.Zabawka była inspiracją tego bloga. Taka mała beztroska przechowalnia bez zobowiązań. Miłego czytania, Karola:)

Orkiestra nurtu rzecznego

Czas to z jednej strony coś niewidzialnego i nieuchwytnego, coś co mogłoby stanowić definicję abstrakcji i antonim namacalności. To coś, co ...