Na początek wrzucam link, obejrzyjcie koniecznie! Kilka niesamowitych zdjęć naszej planety z kosmosu. Jest się czym zachwycić.
____________________________
To, jaki obraz maluje się na naszej twarzy, a to, co mamy w sercu - dwie totalnie różne sprawy. Każdy to zna, prawda? Zazwyczaj mówi się: "dobra mina do złej gry" i do przodu. W środku wielka szpila przykrych, nieprzyjemnych, niewygodnych zjawisk wbija się coraz głębiej i głębiej. Uśmiech rośnie wprost proporcjonalnie do poziomu przykrości. Jest źle, udajemy, że jest wspaniale. Często nie mamy ochoty o problemach rozmawiać, zamiatamy je pod dywan, wmawiając sobie, że ich nie ma. Uśmiechamy się i udajemy zadowolonych, żeby nie niepokoić lub nie interesować zbytnio sobą innych, ale co najważniejsze - oszukujemy samych siebie.
Pytam - po co?
Czy nie lepiej wszystkie tęsknoty, zawody, zgrzyty i toksyczności wyciągnąć przed siebie i zacząć z nimi walczyć?
Samotność jest chyba jedną z najdłuższych szpilek, które wbijają się w serce tak dotkliwie. Skrupulatnie przebija się przez wszystkie warstwy, opatentowane przez nasz system immunologiczny (ten duchowy) już wcześniej, jednak teraz zawodzący. Ona rani, penetruje najgłębsze zakamarki, zagnieżdża się. Ta codzienna, prozaiczna samotność, tak znana przez każdego człowieka, powoduje sukcesywne wchodzenie głębiej. Kiedy przykre doświadczenie zaakcentuje w naszym życiu istnienie tejże samotności, szpila okazuje się igłą - pustą w środku, przez którą w takich momentach ktoś wprowadza do każdej tkanki śmiertelną truciznę.
Ciężko jest wykorzenić martwicę poszczególnych partii serca, kiedy poziom osamotnienia jest bardzo zaawansowany. Trzeba podejść sprawę 'od tyłu'. Wszystko wyciągać przed siebie. Eksperymentować, szukać rozwiązań, radzić się mocno zaufanych ludzi. Nie zakopywać!
Gdy sytuacja ma się tak, jak powyższa: zło w sercu - uśmiech na twarzy, jest to spowodowane wyższymi czynnikami sprawczymi. Czasami sytuacja wygląda całkiem odwrotnie. Człowiek jest utwierdzony w szczęściu, ma fundament; dom, do którego zawsze może powrócić, rodzinę, przyjaciół, miłość, poczucie nie pustego podążania, lecz podążania do celu. W tym samym czasie jego twarz jest smutna, obojętna, przezroczysta.
Zauważyłam, że sytuacja druga, zdarzająca się jednakowoż rzadziej, wynika zazwyczaj z bardzo przyziemnych, ludzkich powodów. Mianowicie: niewyspanie, zmęczenie, nadmiar obowiązków, monotonia codzienności, choroba, etc.
Widać, dwa bieguny. Który lepszy?
Bardzo trudno znaleźć człowieka, który stoi obiema stopami na danym biegunie. Wszyscy w mniejszym lub większym stopniu stoimy w rozkroku. Każdy ma w sobie krztę samotności, ale też może być np. niewyspany. Stoimy w rozkroku, ale każdy w innym, każdy w innym miejscu utwierdza środek ciężkości ciała. Balansujemy. Życie jest balansem. Ważne, by się nie zagubić, by nie upaść. Jeśli upadniemy - podnosić się. Wniosek: nie oceniamy po okładce. Dlatego nigdy tego nie robię. Staram się.
Najlepiej jest na równiku. Tam dążę. Igłę wyjąć, ranę zagoić, zadbać o przyziemne sprawy, zadbać o siebie, co nie zawsze się udaje.
Gdy mamy przed sobą drugiego człowieka, zawsze warto w świadomości zdawać sobie sprawę z jego rozbieżności. Nie to co widzisz, lecz to co czujesz.