niedziela, 6 grudnia 2020

O czym marzysz?

O czym marzysz?
A w jakiej skali?
W skali świata. W skali woli.
W skali świadomości.
W skali zamyślenia.
W skali całości.

O czym marzysz?
Chodzi o marzenia spełnialne?
O dotąd nienazwane. O realne.
O zakorzenione. O tożsamość.

O czym marzysz?
Ja?
We własnej osobie.

O czym marzysz?
Co to są marzenia?
Szczyt piramidy Maslowa.
Bez niego byłaby szarym PRL-owskim blokiem.

O czym marzysz?
Mnie ma być jeszcze stać na szczyty?
Stań. Podnieś głowę. Zatrzymaj i wyostrz wzrok.

O czym marzysz?
Kiedyś wiedziałem.
Naprawdę wiedziałem.





niedziela, 8 listopada 2020

Wiersz, bo nie umiem szydełkować

Trzymam delikatnie cienką nitkę życia
Za końcówkę
W dwóch palcach ją trzymam
Zwisa gdzieś
Czuję, że jest przez węzełek
Ten na dole
To urodzenie, obciążenie
Początek.

Nawlekam ciągle koraliki
Jak przez sen już

Kiedyś wielkie, wyczuwalne korale
Po jednym dniu
Po kolei

Teraz małe koraliki, szybkie
Tydzień po tygodniu
Chyba po kolei

Wszystkie tak podobne
Za szybko na rozróżnianie barw

Struktura czasem tylko zatrzymuje opuszki
Czasem się wyróżnia

Trochę korale
Trochę różaniec

Trochę ozdoba
Trochę żmudność

Nawlekam, nawlekam
Same wpadają
Ja patrzę w okno

Już się wyłączam.
I czekam.
Na co? Na kogo?

 



poniedziałek, 24 sierpnia 2020

Waga bez opakowania

Dusza gąbka tak pochłania i pochłania

Wagą i objętością przewyższa ciało - swoją klatkę

Gdzie ona się mieści? Taka napęczniała?

Zdarza się, że zbyt ciąży

Nogi klatki nie mogą się podnosić


Jeden powiew, JEDEN

Nadaje jej lekkość


Nieplanowane wejście do świątyni, w której wybrzmiewa właśnie cudowny utwór

Spacer brzegiem Wisły i moment, gdy zabłyśnie odbitym słońcem

Uśmiech osoby, której powiedziałeś, że jest piękna

Smak kawy

Czyjś powrót

Wyczekiwany moment w piosence

Idealny wietrzyk w twarz na pikniku w upalny dzień

Śmiech dziecka, do którego się przytuliłeś

Wspomnienie, które wróciło nagle po dziesięciu latach

Wiatr we włosach

Znajomość miejsca

Dom

Znajomy zarys gór

Świeżość liści

Trafiony dowcip

Tęsknota

Kołyszący rytm

Chór chłopięcy

Szum morza

Zapach skrzypiącego śniegu po pasterce

Zbieżność wydarzeń

Serdeczność sąsiada

 Zmienność pór roku

Nocna jazda

Niebo nocą na wsi

Bieszczady

Modlitwa bez słów

Obecność

Odwzajemnienie

Herbata zaparzona przez przyjaciółkę

Samotny dzień 

Koncert tylko dla ciebie

Wiara, nadzieja i miłość


Wystarczy jeden taki powiew 

I dusza jest lekka, ulotna

Trzeba jej pilnować

Oj, trzeba jej wtedy pilnować

 

Idę tam, gdzie prognozują powiewy

A nie pozwolę duszy na ociężałość

By nie rozerwała ciała

Będę chodzić jak po księżycu

Będę!

 

 

 




sobota, 1 sierpnia 2020

Północ w zagrodzie

    Jest w nas tyle poziomów, sfer, przestrzeni, że nie sposób codziennie zajrzeć do każdej. Nie sposób regularnie dokarmiać wszystkich zwierząt w każdej z zagród. A właśnie samemu jest się gospodarzem na swojej farmie. Czasem lubię przesiadywać na podwórku od strony drogi i uśmiechać się, pozdrawiać przechodniów. Zdarza się, że się tam zasiedzę, jest mi dobrze, swojsko. Z przechodniami raźniej. Ale nie... nie można tak długo. Kończąc rozmowę z jednym z was, kątem ucha słyszę, jak moje zwierzęta domagają się uwagi, dokarmienia. Muszę wstać, rozprostować zastane kolana, wejść na prywatne podwórko i po kolei wchodzić do każdej z zagród. Boże, dlaczego muszę hodować tyle wyszczekanych psów, których wcale nie potrzebuję? Dlaczego, mimo karmienia, są ciągle wychudzone i domagają się więcej. Mogę siedzieć przed domem, rozmawiać z ludźmi i udawać, że tylne podwórko mnie nie obchodzi, ale ten skowyt tak mocno mnie wzywa. Powala.
    No tak, gospodarstwo składa się z wielu mieszkańców. Nie mam mocy zarządcy. Czasem myślę, że nie mam tu żadnych praw. Jestem, więc muszę oporządzać wszystko. Piękne kwiaty, które wymagają tyle pracy, by zakwitnąć na tydzień w roku (jakże takie tygodnie rozpromieniają duszę!) no i te psy, które nawet nie strzegą dobytku. Są też miejsca, które żyją własnym życiem. Udaję, że ich nie ma,
a one w miarę nie dają o sobie znać. Czasami wypuszczają pojedyncze kłącza poza ogrodzenie. Przycinam je najszybciej jak się da, tak przy okazji i idę dalej. Ha! Można powiedzieć, że jest już kilka miejsc, którym pozwoliłam stworzyć własny mikroklimat.
    Wiecie co? Dziwnie ktoś zaprojektował to podwórze. Nie miałam tu nic do gadania. Nawet nie pamiętam momentu, w którym się wprowadziłam... Dziwnie, bo ta zielona trawka, hamak, huśtawka z poduchami i przestrzeń od drogi, którą tak kocham, jest ciasna, niewielka i tak rzadko mogę do niej wchodzić. Wszystko przez ten nieproporcjonalnie wielki tył, który dla przechodniów jest niedostępny, zarośnięty drzewami i tujami. Oni nawet nie wiedzą, że on istnieje. I że tak krzyczy!
    Co ja mogę zrobić? Szukałam numerów telefonu, dzwoniłam do właścicieli ziemi, do wójta wsi. Ba! Dzwonię często i mówię, mówię, krzyczę, żądam wyjaśnień, a oni, wiem, że słuchają, a mimo to, prawie nigdy nie odpowiadają. Wytężam słuch, daję ciszę, nie odpowiadają. Posunęłam się nawet do zmiany operatora, by zadbać o jakość połączeń. Ciągle zbyt mało reakcji. Czy oni nie rozumieją, że ja jestem taka mała, słaba i, choć staram się zaprawiać do pracy, to ciągle tak mocno uszkadzam ręce i serce.
    Sąsiedzi czasem mówią, że jestem zbyt delikatna, że to nie miejsce dla mnie. Teraz już wiem, że mają rację, ale przecież ja to ja! Nie mogę sobie pozwalać na delikatność. Muszę być silna, samodzielna. Samowystarczalna wręcz, bo ci, którzy chcą pomagać zazwyczaj mają zakaz wstępu. Dochodzą mnie słuchy, że to z woli wójta. Czy dlatego, że mnie nie lubi? Jakiż miałby mieć powód?
A może to dlatego, że chce zbudować moją siłę?
    Mogę powiedzieć śmiało, że, choć mieszkam tu od tylu już lat, ciągle nie poznałam większości zakątków. To wszystko przez te straszne psy! Nie dość, że zajmują tyle czasu i uwagi, to jeszcze napawają mnie paraliżującym lękiem przed poznawaniem głębin tego ogrodu. Chyba boję się, że napotkam kolejne zwierzęta, które będą chciały jeść, a nie można będzie ich nazwać pupilami.
Niektóre zakątki lubię, ale one są malutkie i tak rzadko sobie o nich przypominam...
Dobrze, że jest przód domu. O nim jeszcze nie zdarzyło mi się zapomnieć. Ha, gdyby nie on, już dawno bym się wyprowadziła do nicości.
    Ciekawe jest to, że przechodnie, naturalnie tak zajęci swoimi sprawami, z własnymi podwórkowymi dźwiękami w głowach, nie zdają sobie sprawy z tego, że patrzenie na nich dodaje mi sił. Nie wiedzą, że są moim zapomnieniem. Na odległość, albo bardziej z bliska, przez furtkę. Tylko tak i aż tak. Przecież, gdyby nie przechodzili, nie wiedziałabym, że mieszkam we wsi. Myślałabym, że moja gęsto zarośnięta zagroda, to azyl na pustkowiu. Tylko ja, głodne zwierzęta i parę kwiatów.
Nie umiem wyjść za ogrodzenie, ale gdy tak patrzę na mieszkańców, myślę - lubię tę wieś. Z jej wszelkimi dziwnościami. Mimo wysokich żywopłotów wiem, że dla każdego z nas tak samo zmieniają się pory roku, tak samo pada deszcz i wschodzi słońce. To samo słońce.

    Nachodzą mnie czasem dziwne plany. Wezmę hamak i poduchy - myślę - i umoszczę sobie gniazdko z tyłu domu, w jednej z zagródek. Tylną furtką wypuszczę całą zwierzynę. Poczuję samotność i ciszę. Mieszkańców nie będę widywać, a na leżąco skupię swój wzrok na niebie. Wtedy tylko wspólność chmur i słońca nad nami będzie dla mnie spoiwem między mną a innymi duszami.
    Położę się całym swoim ciężarem, rozluźnię każdy mięsień. Postaram się zapomnieć nawet o tych najważniejszych przechodniach. Tych, którzy regularnie podchodzili aż pod samą furtkę i mówili dużo więcej niż przywitanie. Zapomnę o nich. Pozwolę sobie na nagość swojej delikatności, bo przecież tylko tam nikt mnie nie widzi. Będę codziennie leżeć aż do północy jedząc jabłka z tej najstarszej jabłonki, którą już nie trzeba się opiekować, a która i tak, chyba z przyzwyczajenia, wydaje co roku tonę wyśmienitych jabłek. Bardzo wdzięczna z niej lokatorka. A gdy przejdzie już północ, moja jedyna przyjaciółka, którą szczerze kocham i wyczekuję, będę zerkać po raz ostatni na gwiazdy i wracać do domu po sen.
    Takież to właśnie plany się tworzą. Żywię nadzieję, że będzie mi się udawało dotrwać do wszystkich północy i że ta cisza i samotność będą sprzyjać. Że zapomnę twarze furtkowych gości i postury tych
z drogi. Że nie będzie mi brakowało tembru i rytmiczności ich kroków. O zwierzęta się nie martwię. Jestem marną karmicielką. Samodzielnie na pewno nie wrócą, a i znajdą z pewnością lepsze miejsce. Niech im będzie dobrze.

Niech już każdemu będzie dobrze. Byleby tylko nie wyły złe psy.

***
"Jestem zbyt nisko, by spadać."


piątek, 29 maja 2020

Nikt nie wie

     Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. To dziwne, bo codziennie od nowa zapisuje się w głowie czysta kartka, a przecież nigdy niczego nie kasowałam. Gdzie to wszystko przepada? Kto dołącza nowe arkusze? Im dłużej tu żyję, tym bardziej obco się czuję. Im bardziej codzienne wszystko, tym bardziej nadzwyczajne i nieprzystępne. Wszędzie jakieś parametry, wyznaczniki, tory, wektory. A ja? Niewłaściwy rozstaw kół, niepasujący gwint, nierytmiczne sekundy. Tak właśnie jest. A kartka na przekór codziennie od nowa biała. Czasem piszę po niej ja, czasem pisze się samo, gdy odwracam wzrok. Taki hurt prawie przezroczystych kartek ostatnio przyszedł. Jakby wszystko pisało się na papierze śniadaniowym. A stron już tyle, choć nadal szybko mija. Tak cienkie kartki i wszystko lekkie jak Pismo Święte. Nie wiem, czy wolę te czasy, gdy papier jest techniczny i długo muszę naciskać, by osadzić literę. I długo musi się wylewać tusz i dużo go pochłania. Dwa dni wtedy jak książka, którą obciążać można pogięte pocztówki.

     Nie ma obrazków. Sam tekst, który nie wiadomo kiedy się zaczyna, a nie kończy się nigdy. No, może kiedyś się kończy, ale ja tam nie chcę samodzielnie stawiać kropki. To nie moje zadanie. Bywam pilna, choć czasem stawiam na autopilota. Nie znam go dobrze, ale staram się ufać.

     Kiedyś myślałam, że gdy zasypiam, papier zostaje biały, pióro odpoczywa. Może nawet pojawia się miejsce na ilustracje? Sny mogłyby się tam lokować. Ha! Może doceniłby je jakiś abstrakcjonista. No, ale nie. Wszystko pisze się bez przerw. To dziwne, bo tekst układa się w taktach, jak muzyka. Miarowo, bo ktoś kiedyś wymyślił czas. Jeszcze nie zidentyfikowałam tej osoby. Nie wiem, co jej powiem, gdy ją spotkam. Jeszcze się zastanowię...


     Trudno być niedoświadczonym pisarzem. Papier ci leci i leci i leci, jak rozpędzona bieżnia pod nogami. Mam odpocząć? Spadnę i rozbiję się w mak, a biegnącej taśmy już nie dogonię. I co z tego? - powiesz. Otóż, nie umiem. Zbyt szybko się przesuwa, a ja jeszcze muszę skakać przez płotki taktów. Kiedyś może spadnę i opowiem Wam, jak było, jeśli uda się wrócić. Jeśli nie, będę o Was ciepło myśleć.



wtorek, 19 maja 2020

Inna cisza

Są takie cisze, które wcale nie są głuche
Uderzają małą nóżką o szczebelek łóżeczka
Mruczą przed snem

Szumią głośno jesiennym wiatrem
Niekoniecznie jednostajnym

Patrzą na ciebie niepowtarzalnymi oczami
Zza stolika, całkiem naprzeciwko
W zatłoczonym harmiderze baru

Tykają zegarem kościelnym
Obgryzają skórki

Są takie cisze, które ogłuszają
Zdumiewają, zatrzymują, kołyszą

Zewsząd śpiewają ptakami
Których nie widać

Są takie dźwięki, są takie głosy
Które zajmują uszy sobą
I wreszcie pozwalają duszy wejść w prawdziwą ciszę

Takie, które zagłuszają niezdrowe przyspieszenia serca
Wyciszają uwagę na rozmach

Są najgłębsze cisze
W których mieszka pełne ja
Cisze, które głosy ukochanych wzmacniają
Cisze, które muzyka wydobywa
Cisze, które wszyscy znamy.




środa, 6 maja 2020

Na jawie

Głowa jak rozgrzana blacha
Od myśli
Plecy jak zamarznięta ulica
Od zwątpień

Tak wielki zewnętrzny świat
Tak mały, gdy stanie przy wewnętrznym

Tak zmienny zewnętrzny świat
Tak nieprzewidywalny wewnętrzny

Tak kruche skały do budowania
Tak krótki zasięg widoczności

Tak pełen każdy dzień dezorientacji
I przyjemności

Przeciwne bieguny zdołały się przytulić
Wiatr przystanąć
Gotują się dawno zamrożone tematy
Odkopują spróchniałe kości

 I tylko przyroda na przekór

Wreszcie maj.


poniedziałek, 20 kwietnia 2020

Nie łapię

Próbuję złapać cokolwiek, co jest.
Co widzę.
Jak mydlaną bańkę.
Przecież widzę, że jest.
Widzę, że łapię.

Nie mam nic w dłoni,
Zawsze pusto.

Ani czasy, ani ludzie,
Ani radości, ani ciężary.
Ani twój uśmiech,
A mówi do mnie codziennie.

Ani twój sen, ani mój sen.
Ani rozmowy, ani przedmioty.
Ani pieniądze, ani ceny.
Ani pogoda, ani strach, ani miejsca.

Wszystko jest.
Chyba, jak bańka.
Tak dosadnie istnieje, dzieje się, trwa.
A niczym jest.

Mam tylko własne, marne ja.
Po co mnie stworzono?
Tylko Ten, kto to zrobił, ten wie.

I tylko On naprawdę mnie ma.
Hoduje
Rybkę, która nie umie pływać,
Tancerkę ze sztywnym kręgosłupem.

Mam tylko "jestem",
A i tak wysmykuje mi się z rąk.
Co dalej?
Nie wiem.
Miej mnie.





poniedziałek, 27 stycznia 2020

Zagubione klawisze

Kto zagra na zagubionych klawiszach?
Kto odtworzy dźwięki, które powinny były wybrzmieć
Już wcześniej?

Czas jest egoistą
Nie zwalnia, gdy ktoś nie domaga
Nie przyspiesza, gdy ktoś mocno czeka
Idzie zuchwale do przodu
A wzrok mu nawet nie drgnie

Tyle razy się to stało
Zapodziały się dźwięki
Namnożyły nadliczbowe pauzy
Zbyt często wszystko brzmiało nie tak, jak powinno.

Świat mi fałszuje
A ja nie wiem, gdzie szukać odpowiednich tonów.

Wolałabym zwykłego kotka, który wlazł na płotek
A tu jakieś symfonie
Jakby dyrygowane przez paralityka.

Świat mi fałszuje, że aż uszy bolą
I serce

Nie wiem, gdzie klawisze, gdzie grajkowie
Gdzie dyrygent

Znam go od zawsze,
A znowu nie wiem, kim jest.



czwartek, 2 stycznia 2020

Anioł z jednym zmysłem

Chciałabym być aniołem
Sobą bez ciała
Bez wyrazu twarzy
Z wyrazem serca

W tym miejscu, w którym jestem
Wśród tych samych twarzy i dusz
Tych samych bliskości i obcości

Marzę, by żyć bez ciała
By tulić tych, których kocham
Ściślej niż cieleśnie
Być tak lekką
Nie być nikomu ciężarem
Samą miłością

Znikać gdy zechcę
Od odtrącenia
Od niezręczności

Być z tymi, z którymi nie mam odwagi być teraz
Być powiewem, tchnieniem
Być kroplą
I drążyć w sercach

Nabrać odwagi do miłości
Do mowy
Do obecności

Marzę, by być powietrzem
Nie mieć rąk, a dotykać całą sobą
Nie mieć oczu, a przenikać wzrokiem
Nie mieć skóry, a czuć
Nie mieć uszu, a chłonąć muzykę

Jednym zmysłem być, czuć, jednoczyć się i słuchać
Znaleźć w sobie piękno
I komuś je w pełni ofiarować
Tak, by nawet się nie spostrzegł
Nie musi oddawać
Nie musi oddawać


Orkiestra nurtu rzecznego

Czas to z jednej strony coś niewidzialnego i nieuchwytnego, coś co mogłoby stanowić definicję abstrakcji i antonim namacalności. To coś, co ...