Pełne zaufanie tak rzadko się opłaca
Prawie nigdy nie spotyka przystającej odpowiedzi
Pełne zaufanie jest niewidzialne i niedotykalne
Nawet nie wiem kiedy je daję
Nie wiem jakiej dokładnie jest wielkości
Ale wiem że nie mieści się we mnie
Więc choć nie opłaca się go dawać
Ja daję
Daję bo wylewa się ze mnie
I chce wychodzić na wszystkie strony
A co jeśli w którejś z tych stron będzie niewłaściwa osoba
A ile razy już była
I będzie
I choć to wiem dalej daję
Pełne zaufanie mówi nie rozumowi
A serce go nawet nie pyta
Niedopasowanie jest tak wszechobecne
A chęć oddania się tak obezwładniająca
Że to jest właśnie problem
Ten największy
Kury chcą latać bo mają skrzydła
I będą próbować przez tyle wieków
Aż przechytrzą czas i zmotywują ewolucje
Może nasze serca
Te ludzkie chcące się wyrwać
Pobudzą ewolucję
Może zaczną latać
A gdy zaczną latać
Może wylądują
Na właściwym lądowisku
Niewyobrażalne jest to, jakim labiryntem jest się samym dla siebie. Ileż myśli wewnątrz! Uczuć, przekonań, wartości, zawodów, oczekiwań i pragnień. Ileż pragnień, których się nie chce, których się nie rozumie, nie umie zinterpretować. Można tu wypisywać wiele wątków, wiele dróg, które są w nas. Ogromnym labiryntem chodzę w swojej głowie. Codziennie, niezmiennie. Ten labirynt to mój dom. Wydostanę się z niego po śmierci, a na razie chodzę.
Skrajnie dziwne to uczucie. Niby jestem w domu, a bywa tu tak obco. Niby to mój azyl, a trafiam non stop w zakątki, których nie znam. Po raz kolejny staję pod ścianą i, będąc u siebie, nie odnajduję wyjścia. Takie "wtyłzwroty" męczą. Ich powtarzalność, konieczność i nieodwołalność. Pod ścianą przecież umrę z głodu i tęsknoty. Jest to pomysł na szybszą ewakuację, ale przecież to niepoważne.
Chodzę sobie i chodzę. Ściany są kamienne, raczej wysokie. Wyryte na nich dziwne wątki, które nie wiem, kto i po co tworzy.
Tak, ponad wszystko jednak najdziwniejsze to jest uczucie. Codzienne. Obcość u siebie. Jestem taka zmęczona. Nie mogę znaleźć sypialni. Łóżka. Ba! Nie mogę nawet znaleźć fotela, którego oparcie nie powodowałoby skrajnego zgarbienia. Nie umiem czasem znaleźć najmniejszego, twardego stołka, na którym mogłabym przycupnąć. Usiąść i pomyśleć, który korytarz dalej wybrać. Ha, nieraz się zdarza, że wpadam w nieświadome ronda. I tak odnajduję się w tym samym miejscu. Po tygodniu, czy po kilku latach.
Wykorzystuję prawo do bycia zmęczonym. Zagubionym też. I w ogóle, zrezygnowanym. A potem otrzepię kolana i pójdę dalej. Może znajdę jakiś pokój. Może znajdę pokój...
Odkryto ostatnio, że super- hiper- ultra-biodegradowalne worki foliowe, zakopane w ziemi albo zanurzone w wodzie, zupełnie się nie rozkładają. Wszyscy przewidywali, że odkopane czy wydobyte po kilku latach, będą choć trochę naruszone. Nie były. Mój kartonowy kuferek pewnie już dawno rozpadł się w proch i zmieszał się z ziemią. To nic. Wszystkie przemyślenia, które tam wrzucałam, pozostały we mnie. Chciałabym, by niektóre doświadczenia były bardziej biodegradowalne. Nawet jeśli nie zostały w sferze mojej świadomości, ich echo będzie się roznosiło w kolejnych myślach, sposobie wnioskowania i spostrzegania. Czas płynie, o czym mówię często (i będę mówić), ale sedno duszy pozostaje to samo. Czasem czytam stare posty i, choć śmieję się z ich formy, czerpię z nich wiele.
Od czasu, kiedy zaczęłam dużo dużo myśleć, przeżywać, zastanawiać się nad życiem, obserwować i czuć, minęło już ponad dziesięć lat. I co? I wiem tyle, że warto robić wszystkie te rzeczy. A wtórnie po nich, warto trochę pisać, by dzielić się z innymi. Warto tworzyć wiersze, nawet tak nieudolnie, jak robię to ja. Warto pisać listy. Papierowe listy, w których streszczasz kilka faktów, trochę uczuć i pytań do drugiej osoby. Takich listów, po których odpowiedź dostajesz za kilka tygodni. Takich, o których nie wiesz, czy są odczytane i czy przyjdzie odpowiedź.
Wiecie, co jeszcze warto? Cholernie warto ufać drugiej osobie. Jest to jedna z najtrudniejszych rzeczy w życiu. I choć zawiodłam się sto razy, ten sto pierwszy raz okazał się najlepszą przyjaźnią. Taką, w której tyle samo dajesz, co odbierasz. Warto próbować ciągle i ciągle i ciągle, mimo tego ogromu ran. Warto nigdy nie zapominać o nikim, kto naprawdę był. Pamiętam o każdym, kto jest bliski mojemu sercu. Nawet jeśli myśli, że tylko był. Jeśli był, to znaczy, że nadal jest i zawsze będzie.
Warto mieć tony swojej ukochanej muzyki, a kiedy przyjdzie ochota - słuchać do obrzydzenia jednej i tej samej piosenki. Warto robić coś wbrew sobie, kiedy wiesz, że jest to bardzo wartościowe, a twoje "wbrew" bierze się tylko z lęku lub z lenistwa. Warto planować i zgadzać się na nagłe zmiany planów, które koordynuje Bóg.
Lubię małe podsumowanka. I dzisiejszym będzie to, że stworzyłam egoistycznego bloga dla siebie. Takiego, którego w domyśle nie miały czytać tysiące ludzi. W którym nie godziłam się na reklamy, ani dodatkowe promocje. Pisałam wiele dla siebie, dlatego, że czułam, że i tak nikt niczego nie zrozumie. Mimo to, okazało się, że moje przemyślenia mogą być dla kogoś cenne. Ba! Nieraz wpływały na czyjeś decyzje. Nie wiem, czy to dobrze, ale kocham taką interakcję dusz. Kocham momenty, kiedy ktoś otwiera się na drugą osobę i szczerze powie jej, że jest za coś wdzięczny, że coś mu się podoba, że potrzebuje czegoś, co tworzysz tylko ty. Dzięki temu sama nauczyłam się mówić innym dobre rzeczy. Jak wielką satysfakcję to daje!
O, i jeszcze warto wymyślać głupie albo proste i banalne piosenki w środku nocy. Szczególnie te, które nigdy nie ujrzą światła dziennego.
A najbardziej to warto kochać, nawet jeśli nie umie się kochać tych, których by się chciało. Warto próbować wtedy na inny sposób. I nawet jeśli nie dostaje się miłości w zamian. I tak warto.
***
Internet rozłożył ramiona
Zagarnął lud i zarządził bliskość
Okazało się, że bywa sztuczna
Wygrali więc ci, którzy rozpoznali jak jej używać
Przegrali, którzy łamiąc karki od pochylania Zaplątali wzrok i zgubili serce
Ich głowy poturlały się po podłodze metra Po instagramowych łąkach
A serca nauczyły się najmocniej bić tylko na odległość
A potem okazało się, jak cenni są ci Którzy siedzą w fotelu obok
Na najodleglejszym kontynencie
Pewien kompozytor zauważył, że nasze życie jest jak jadący pociąg. A w nim płynące jednostajnie myśli, ich cykl. Płyną raz szybciej, raz wolniej. Różne mamy widoki za oknem, różnych współpasażerów. Nawet kierunki czasem się zmieniają. Ciekawe są stacje, bo czasem pociąg zatrzyma się na krótki momencik, drzwi otworzą się i za moment zamkną, dlatego, że nikogo nie było na peronie. Na innych stacjach sporo osób wysiada i wsiadają nowi, do których niekiedy tak trudno się przyzwyczaić. Niektórzy mają w sobie coś intrygującego, co chce się opisać w swoim podręcznym notesiku. Chcę się, lecz się nie umie, bo przecież nie ma w naszym języku słów, które pasują odpowiednio do wszystkich wrażeń i myśli. Nie raz dostaje się mandat za brak biletu. Zdarzają się opóźnienia i odwołane kursy, ale to tylko chwilowe zakłócenia. Przecież i tak za moment pojedziemy dalej. Wiosna jest ciekawym czasem, bo mija się zażółcone rzepakiem pola, a przy stacjach ogląda rozkwitnięte, jeszcze nietknięte chorobą kasztany. Niektórzy rozmawiają o maturze, która tak mocno trwa. Mocno tak, że wydrąża stanowcze piętno we wspomnieniowej części mózgu. Inni już o niej nie pamiętają, bo są w innych przełomowych momentach. Nie powiem, od czasu do czasu urywa się film i przegapia się niektóre stacje. O widokach nie wspomnę. Zdarza się też zasnąć na ramieniu obcego człowieka i wcale nie jest nam z tym źle. Ha, bywają też dni, kiedy kładzie się brudne buty z pełną premedytacją na siedzenie naprzeciwko, a zużytą gumę przykleja pod fotel. A co!
Można zauważyć, że banalna to metafora, ten pociąg. Lecz cóż, wybitnie pasuje.
Dziwne to uczucie, gdy widzisz na horyzoncie ostry zakręt i nie masz pojęcia, dokąd pojedziesz dalej. To mieszanka ekscytacji i lęku, niecierpliwości i radości, bo przecież ten zakręt to znak rychłego rozbicia monotonii. A gdy ma się już wiele zakrętów za sobą, nagle każdy kolejny staje się jakby obojętny, a informacja o nim przyjęta przez nasz wzrok, w mózgu nie powoduje wzburzenia. Nagle okazuje się, że wszystkie zakręty są elementem monotonii. Nawet ludzie wymieniający się na stacjach. Także ci, na których ramieniu spałeś przypadkiem lub wręcz przeciwnie. Zepsuta klimatyzacja czy jej brak latem, długi odcinek w nieoświetlonym tunelu i problemy techniczne tablicy informującej o stacjach. Braki żywności w wagonie restauracyjnym, czy gumy do żucia zostawione przez innych na podłokietniku. I choć tyle już było tej wzburzonej krwi, i choć przychodzi, choć o wiele rzadziej, nowa, i choć jedziemy przed siebie, jakoś wszystko nagle jest powszednie. Przed sobą w siatce na oparciu fotela mam jakiś magazyn informacyjny, obok niego plotkarski. Wszystko tak ekscytująco codzienne. Śmierć, zdrada, niewola, niesprawiedliwość, wielkie szczęście, nagła wygrana, nadzwyczajne piękno, zmiany w prawie, wyższe podatki i obietnice wyborcze. Świeżo zmutowane dziecko, które nie ma prawa zachorować i to nieszczepione, które przecież też nie miało tego prawa. I znowu zaskoczenie. A potem inny skandal i kolejna wygrana, która ma wzbudzać zazdrość. Narodziny potomka królewskiego i śmierć wielu nieważnych ludzi. Ilu ich było? Cóż. Nie dziwi też śnieg latem i burza zimą. Nie dziwi, że boli kręgosłup po niezaplanowanej drzemce w pozycji pijącej żyrafy. I tak jedziemy, jedziemy. I nie wiem, dokąd jadę i mało mnie już obchodzi.
I powiedzcie, co w tym wszystkim jest, że przychodzi jednak nowe zdziwienie, ekscytacja i chęć. I nagle znowu pojawia się ktoś, na którego ramieniu chce się przypadkiem zasnąć. Dlaczego w tym mule przyzwyczajeń nagle gaszę światło lewą ręką. Z którego otworu w ścianie wylatują przełamania schematów i te szybkie cięcia stereotypów. Nawet, gdy nie chce się już rozmawiać, będąc znużonym podróżą, dlaczego tak dobrze milczy się z niektórymi. Skąd biorą się te wspaniałe dni, w których nie dzieje się nic wspaniałego, a wciąż są wspaniałe. Skąd bierze się ta chęć i siły do pracy, by opłacać nowe bilety? Ciekawi mnie to i głęboko intryguje. Jadę jakimś pociągiem życiowej hipokryzji, która, bez wątpienia, cholernie przyciąga. Momentami. Krótkimi momentami, ale przyciąga.
Czasem myślę... nie. Często myślę, dokąd, z kim i w jakim stanie dojadę. Na razie jadę.