Przybyłam tu, by radzić sobie z wami, naiwne przeciwności.
Wy nigdy nie poradzicie sobie ze mną.
Przybyłam tu, by odkryć to, co jasne.
Ciemności tylko uwypuklą mi światło.
Przybyłam tu, by dotykać dobroci.
Zgrzyty są czarnym dla białego dobra.
Przybyłam tu, by zwyciężać was, przeszkody.
Wy nigdy nie zwyciężycie mnie.
Przybyłam tu i nie odejdę, dopóki...
***
Czy istnieją na świecie dwie takie same miłości? Czy istnieją na świecie dwie takie same relacje? Przyjaźnie?
Są barwniejsze niż tęcza! Całe życie pragnę je odkrywać, łapać, chować, pielęgnować i podziwiać.
Jak naukowiec ustawię je w witrynie i nazwę. Sfotografuję jak słonie na sawannie, jak stokrotki w trawie, jak dzieciaki na kolanach mamy. Wywołam, zarządzę wystawę. Zaproszę cię.
Chciałabym, by ludzie zapraszali mnie na swoje wystawy, przed swoje witryny.
Nie trzeba ich oświetlać, malować, poprawiać, reklamować.
Przyjdę bez reklamy.
Oczekuję świata pełnego witryn z miłością. Oczekuję twojej otwartości.
Oczekuję palety z różnorodnością ludzkiej delikatności, dobroci.
Kocham ludzi.
Dlaczego ludzie tak mało kochają?
***
Czego ostatnio dokonałeś w sobie? Zmieniłeś czas na zegarze, zmieniłeś opony na zimowe, pierwszy raz rozpaliłeś w kominku i poczułeś mróz wśród dłoni. Co zmieniłeś w sobie?
1. Założenie.
2. Misja.
3. Samozaparcie.
4. Trud.
5. Dokonanie.
6. Satysfakcja.
7. Wróć do punktu 1.
Zmieniam coś w sobie, bo nigdy nie jestem taka, jak wczoraj. Dziś jest inne od wczoraj. Dynamizm. Szerszy uśmiech. Pod górkę. Trochę smutku. Duża doza cierpliwości. Zaciśnięcie dłoni. Mocniejsze bicie serca. Zaciśnięcie zębów. Zachwyt. Szczęście. Obfitość.
DZIAŁANIE.
Pomyśl... działanie!
A może sama Twoja obecność jest dla kogoś nad wyraz ważna? Pomyśl... DZIAŁANIE!
Przykładam palec. Jest zimno, ale wyczuwam tętno.
Tętno dziś ulokowane jakby głębiej. Jest delikatne, ledwo wyczuwalne. Skóra jakaś chłodna, szorstka. Zapalono lekkie światło, morsko - zielonkawe. Świeci od dołu. Teraz coś widać. Spoglądam pod kątem, skóra delikatnie unosi się i opada.
Tętno jest. Dziś wolniejsze i smutniejsze, lecz ciągle jest.
Wiatr zamknął z impetem okno. Zimno.
Życie dziś było wycofane, ale on klęczał przy niej i podtrzymywał lodowatą rękę. Podtrzymywanie przynosi życie. Życie...
***
W ostatnim czasie jadąc tramwajem widziałam chłopca, który siedział tuż obok mnie. Chłopiec z zespołem Downa, którego tata stał nad nim trzymając jego plecak w dłoni, by zaraz odprowadzić go do szkoły. Wszyscy w tramwaju z ponurymi minami, zapatrzeni gdzieś i zamyśleni. Niektórzy czytali świeżo wydrukowane egzemplarze "Metra", inni w ogóle zamknęli oczy i odcięli się od rzeczywistości. Tata chłopca spoglądał przez okno i najwyraźniej też o czymś myślał. Chłopiec ciągle mówił coś do siebie, nie potrafiłam zrozumieć. Co 5 sekund trącał tatę, by ten zwrócił na niego uwagę i uśmiechał się do niego od ucha do ucha. Tata za każdym razem odpowiadał uśmiechem, po czym wracał myślami do swoich spraw, a wzrokiem za okno. Całą podróż trwały usilne próby rozweselenia taty przez synka. Ileż on się namęczył. Skorzystałam na tym ja, bo poprawił mi humor na cały dzień.
Ludzie, ile obok was chodzących "bodźców" próbujących wywołać wasz uśmiech, a wy? A wy ciągle patrzycie w szare okno...
*** Przeobfity czas w moich odkryciach muzycznych! Specjalnie dla Was same wspaniałości!
Zatrzęsienie blogów. Wokół zatrzęsienie blogów o gotowaniu, podróżach, poglądach politycznych, własnym dniu, proszkach do prania, płynach do płukania, kosiarkach, fotografii, ubraniach,kosmetykach, itd. Wszędzie pełno obrazków, zdjęć, kolorowych banerów, napisów, migających tekstów. Bywają bardzo przydatne, wartościowe, jak również prowadzone z braku laku. W natłoku takich stron chciałabym, by mój blog pozostawał bogaty głównie w tekst i muzykę.
Piękne to uczucie wiedzieć, że mój tekst trafia do Waszych oczu, ale jeszcze piękniejsze, wiedzieć, że trafia on do Waszej pięknej wyobraźni. Do serc. Każdy odbiera inaczej, i to jest piękne. Zachęcam więc do tworzenia obrazów w swojej głowie, bo w ten sposób każdy z Was zostaje dla siebie artystą i ubogaca się.
Tak wiele gotowców odbieramy zewsząd. To nie jest blog gotowców! Zapraszam więc do uruchamiania wyobraźni i czytania wśród muzyki. Taki jest zamysł.
Linki, które podaję prawie zawsze poniżej wpisu czemuś służą. Zazwyczaj zależy mi na tym, by czytelnik odbierał mój tekst w otoczeniu tej właśnie muzyki. Polecam słuchawki. Chciałabym wytworzyć tu klimat. Mamy wiele stron poświęconych suchym faktom na białym tle. Zero emocji, a jeśli takowe się zdarzą, dominuje wśród nich frustracja. Chcę udowodnić, że czasem warto się wyciszyć, wsłuchać, pomyśleć, zmienić.
Czasem zamieszczam tu historyjki, które zawierają ukryty sens. Zachęcam do zastanowienia się. Ku mojemu zaskoczeniu, tematy nie kończą się, nie wyczerpują. Całe szczęście.
Nie jestem człowiekiem, który pasuje do dzisiejszego świata. Niczego nie wykładam na tacy. Mój blog jest częścią mnie, dlatego też staram się, by nie był blogiem-instant. Kochani, we wszystko warto wkładać minimalny choćby trud. Tutaj będzie to uwaga, ale w największej mierze serce...
*** Igor codziennie wieczorem wspinał się w budynku gospodarczym na stare, drewniane schody. Od kiedy pamiętał wchodził na ten sam stopień i rozmyślał. Była to dla niego cicha przystań. Niby przy domu, ale znana tylko jemu. Szczęście, problem, trud, przygoda, choroba, zgiełk, cisza, kłótnia, pocałunek, samotność, impreza, przyjaźń, nauka, wspomnienia. Wszystko to obmyślał na tym stopniu. Nie pamiętał od kiedy zaczął tu przychodzić. Po prostu przychodził. Miejsce, gdzie siadał wytarte było z farby. Miał stamtąd idealny widok na okno, które przedstawiało całą jego okolicę. Gdy pobliskie drzewo wypuściło swoje gałęzie zasłaniając widok, poprosił tatę o wycięcie przeszkody. Tłumaczył ojcu, że owe gałęzie są niebezpieczne dla przechodzących tamtędy ludzi. Nigdy nie zdradzał swojej kryjówki. Powierzchnia schodka była chropowata i nierówna (oprócz miejsca, w którym siadał). Wystające główki gwoździ nie przeszkadzały chłopakowi. Gdy był mały zalepiał je plasteliną. Kiedyś ukradł jej brązowy kawałek z przedszkola, by tylko pasowała do drewna. Obok miejsca gdzie siadał, od lat wystawała gruba drzazga. Igor rozmyślając bawił się nią, patrzył na nią. Po wielu latach istnienia jego bazy nie wyobrażał sobie swojego stopnia bez tego wystającego kawałka drewna.
Skończył dwadzieścia lat. Musiał wyprowadzić się z domu. Z ciężkim sercem poszedł po raz ostatni pożegnać swoje ukochane zacisze. - Nigdy bym nie pomyślał, że tak ciężko rozstać się z jakimś miejscem. Muszę jednak zacząć nowy etap. Muszę... - myślał. Przejechał dłonią bo schodku po raz ostatni badając strukturę drewna, kiedy nagle poczuł, że coś uszkodził. Tak. Wyłamał drzazgę...
***
Od kilku dni zachwycam się dwoma perełkami wrażliwości i indywidualizmu. Dla ludzi, którzy wiedzą o co chodzi, komentarz jest zbędny:
Była bardzo wrażliwa. Odczuwała wszystko dziesięć razy mocniej niż wszyscy. - Nie lubię mojej wrażliwości. Za dużo widzę. Za dużo czuję. Za dużo myślę. Inni tacy nie są. Na pewno w większości. Wszyscy mają takie grube podeszwy, nie czują nic. A ja całe życie w nibybutach... Jakby boso. Nawet, gdy śpię, gdy zamknę oczy, ciągle zbyt dużo czuję. Życie to stąpanie po kamieniach. Idziemy po gruzie, wciąż do przodu. Bo przecież cofnąć się nie da, a tu tyle do zobaczenia... Nie chciała już być sobą, bo każdy kolec kuł bardziej, każda kropla była bardziej mokra, każda iskra paliła głębiej, wiatr przenikał. Szukała kogoś takiego jak ona. I nic. Byli podobni, ale nie tacy sami. Wszyscy w trepach, nie czuli podłoża. Prosto, szybko, przed siebie, z zamkniętymi oczami. - Czy to dobrze, czy źle? Chciałabym umieć zmienić buty moje duszy.Nie da się. Kto je tak mocno przytwierdził?! One chyba są zrośnięte. Tak. Tak czuję.
Kiedyś usiadła na ławce i patrzyła wgłąb siebie. Na swoje stopy. Były przezroczyste. Jak meduzy. Delikatne i czułe. Gdy ludzie mijali ją bezwiednie, dostrzegła, że ich stopy są puste w środku. Pozostały w nich tylko ostatki komórek nerwowych. Tych duchowych. Jakoś mało. Pusto. Jej stopy wypełniały czujki. Mocno już wyeksploatowane, ale nadal działające. Martwe ustępowały miejsca nowym, jak komórki skóry. Reaktywacja, rotacja. - Po co mi ta rotacja? Może lepiej byłoby, gdyby umarły?! Gdybym nie czuła już nic. Ten świat prosi się o obojętność. Wtedy bym tu pasowała, a teraz? Nie wiem... nic już nie wiem...
Podniosła się delikatnie i ruszyła razem z tłumem. To czas. On płynie. Ciągle. Nie pozwala na takie siedzenie. Ja jednak jeszcze potrafię czasem mu uciec i wejść wgłąb siebie. Zastanowić się. Oni już nie. Płyną z czasem, niejednokrotnie go wyprzedzając. Nie dość, że założyli glany, i trepy to jeszcze włożyli do butów dodatkowe wkładki niwelujące drgania. Oby tylko nic nie czuć! Oczy przed siebie i gruba podeszwa! Gruba podeszwa na stopach ich dusz!
Idąc czuła jak kamienie ranią jej stopy. -To życie, to tylko rzeczywistość. Wszyscy idą tą samą drogą. Dasz radę! - powtarzała sobie.
Nagle tłum przyspieszył. Jak prąd w przewodzie. Szybko, wartko, równo, w tę samą stronę, nie zważając na okoliczności. Każdy pchany nurtem tłoku. Oczy wpatrzone we własne nosy, niewrażliwi na nic. Szli! Ich podeszwy odrywały się od podłoża, jak od odskoczni.
Ona nagle przystanęła. Jej wrażliwa, cienka podeszwa wyczuła wypustki w chodniku. Stała. Podniosła oczy... Przed nią ukazał się widok krwawych trupów w wielkich butach z grubymi podeszwami. Każdy z nich zginął pod kołami pędzącego pociągu. Każdy oprócz niej... Ona miała wrażliwą podeszwę...
Tak ciężko jest się zaklimatyzować... Miasto wydziera jakoś dziwnie każdą wenę. Brak jej. Mimo wszystko, nie niknie ona całkiem, a ja obiecuję: NIE DAM SIĘ!
Przyzwyczajam się do inności. Tu ludzkie twarze są inne. Inne są też ich oczekiwania i przysposobienia. Wiecie, że muzyka brzmi tu inaczej? Jestem inna i inaczej odbieram. Przechodząc proces zmian, zmieniam powoli swój odbiór, mam nadzieję - na jeszcze głębszy.
Dziś o klimacie. Cudownie jest czuć klimat. Każde miejsce ma inny, cudowny klimat. Człowiek ma duszę, miejsce ma klimat. Często jest tak, że kierujemy nim delikatnie sami, zabierając odpowiednie osoby ze sobą w to miejsce, lub wkładamy do uszu słuchawki z odpowiednią muzyką. Spróbuj jednak bez słuchawek, bez rozmów, bez książek, gazet, polityki, problemów, udać się w piękne miejsce. Chłonąć je. To cudowne! Niesamowicie rzeźbi nasze postrzeganie. Żaden park nie jest taki sam, żaden las nie jest taki sam, żadne osiedle, żaden skwer, żadna alejka.
Jesień w tym roku stanęła w delikatnych czółenkach, zwiewnej spódniczce nad kolano, jasnej, delikatnej koszuli i kolorowej chusteczce na głowie i dygnęła przed nami. Jakoś zgrabniej niż co roku. Może coś zawiniła? Niesamowicie się podlizuje. Pozwoliła liściom tak cudownie zażółcić się, zaczerwienić, zbrązowieć... Dziwnie, gdy realia na parę tygodni stają się bajkowe. Niesamowity ukłon natury.
*** Inka miała zły dzień. No tak, gdy ma się depresję, żaden dzień nie jest dobry... Szła ze spuszczoną głową nie wiedząc, o czym myśleć, byle nie myśleć... Nowe trzewiki, które dostała od cioci błyszczały w słońcu. Ludzie mijali ją patrząc zazdrośnie. Ona tego nie widziała... Użyła butów jako małych pługów do liści pokrywających alejkę parku. Nie było wiatru, niebo pozostawało bezchmurne. Słońce przeciskając się przez resztki liści miało wielką frajdę, bo nie musiało się wysilać aż tak, jak w lecie, by łaskotać nosy i policzki przechodniów swoimi promieniami. Inka czuła te pulsujące napływy ciepła. Ignorowała je. Jakiś chłopak zmęczony po całej nocy pracy w barze przykucnął i wyciągnąwszy skrzypce zaczął grać. Parę osób wrzuciło jakieś monety do futerału. To jego rekompensata za całą noc bez żadnego napiwku. Tak zmęczony, a zarazem pochłonięty muzyką, czuł, że żyje. Inka nie rozumiała tego szczęścia. Co to da? Jaki w tym sens? Ona tylko szuka. Szuka szczęścia. -Ciężko znaleźć szczęście w takim parku... W końcu to depresja... Tak mi się wydaje. Ja przecież nie potrafię się cieszyć. Nikt nigdy nie pokazał mi, jak się cieszyć... Starsza pani przycupnęła na ławce i otworzyła książkę. Książka była tylko pretekstem. Za czasów jej młodości nie można było w południe siedzieć i nic nie robić. Ciągle praca. Teraz była już sama. Bez męża, z dorosłymi dziećmi, mieszkała w pustym domu, nie miała obowiązków. Szła do parku, by zabić czas i obserwować szczęście innych. Nie mogła jednak pozwolić sobie na bezczynne siedzenie. To jej przyzwyczajenie... Rozłożona książka leżała na jej suchych kolanach, a wzrok uciekał ponad tekst spoglądając na spacerujące młode pary. Inka nie potrafiła wyobrazić sobie siebie w takim wieku. -Jak ja wytrzymam na tym złym świecie tyle lat? Zgarniając suche liście z kamiennego murka, usiadła. Usłyszawszy szelest odwróciła się i ujrzała małego chłopca stojącego przed nią. Uśmiechnięty od ucha do ucha, trzymał w rączce kilka czerwonych i żółtych liści. -Plosę, to dla ciebie. Chcę zebyś się uśmiechnęła, bo z taką miną nie pasujes do tego parku. Teraz juz będziemy śmiać się lazem, dobze? Ince łzy napłynęły do oczu. Tym razem były to łzy wzruszenia. Wzięła bukiecik z liści, jak gdyby był to wielki bukiet róż, przytuliła chłopca i rozejrzała się po parku. -Przecież on ma rację... To nie otoczenie ma się dopasować do naszej depresji... To nasza depresja musi przetransponować się w szczęście, by wpasować się w otoczenie.
Naprawdę jesień jest piękna!
Nigdy tego aż tak nie dostrzegałam. Jeśli tylko zaświeci nam słońce, jesień ma w sobie dużo brokatu.
Aż do pierwszych deszczów. One też mają coś w sobie.
Tak mi szkoda, że nie mam chwilowo przy sobie swojego aparatu.
Miasto też jest piękne.
Gdyby nie ten bieg i hałas. Jest jednak piękne.
Zwłaszcza te małe uliczki, mniej uczęszczane. Coś pięknego.
***
Po kilku latach przebywania w środowiskach nieprzychylnych sobie, gdzie każdy widział tylko czubek swojego nosa, pojęcie "integracja" było abstrakcją, roiło się od spisków, zazdrości i trucizny, nie umiem odnaleźć się w świecie, gdzie ludzie naprawdę są w porządku.
Jakaż to zmiana rzeczywistości!!!
Wstajesz rano i chce ci się wstać! Choć jest ciężko, choć jest w biegu, choć jest pod górkę, to przynajmniej w dobrej atmosferze. Takiej właśnie atmosfery życzę każdemu!
Chce się żyć!
***
Każdy zna na pewno opowieść o królowej i ziemniakach.
Tak, o królowej
i ziemniakach.
Królowa pewnej krainy postanowiła przebrać się za wieśniaczkę i wędrować w przebraniu wśród swoich poddanych sprawdzając ich hojność i prawdziwe oblicze. Pukała do każdych drzwi, prosiła o odrobinę wody i czegoś do zjedzenia, jako strudzony drogą wędrowiec. Mieszkańcy oczywiście nie poznawali swojej królowej i bez zastanowienia zatrzaskiwali swoje drzwi przed jej nosem. Szła tak biedna królowa cały dzień, a potem kolejny bez odpoczynku. Załamana postawą swoich poddanych, do cna zmęczona i wygłodzona postanowiła zapukać do ostatnich już drzwi najbiedniejszej rodziny.
Zdawała sobie sprawę, że nie ma co liczyć na gościnę, lecz odważyła się wejść w akcie desperacji i błagać wręcz o coś do zjedzenia.
Rodzina przyjęła ją z otwartymi rękoma. Napoili wodą, zapewnili miejsce do snu, lecz niestety jedyną potrawę jaką mogli jej zaoferować były łupiny z ziemniaków.
Królowa bez zastanowienia zaczęła jeść, nie mając pojęcia co ma na talerzu, po czym najedzona z wielką wdzięcznością ułożyła się do snu.
Kolejnego dnia, przed chatką czekała na nią już jej kareta, która miała zabrać ją z powrotem do zamku.
Królowa wróciwszy, kazała swoim kucharzom przygotować tę wspaniałą potrawę, lecz oni nie mogli rozszyfrować, cóż miałoby to być.
Z wyjaśnień królowej nie dało się niczego odczytać.
-To było coś niesamowitego, przepysznego! Ciepłe, delikatne, lekko słodkawe, cudowne! Nigdy nie spotkałam się z takim daniem!
Po długich dniach nieudanych prób odtworzenia cudownej potrawy na królewskim dworze, królowa postanowiła, że nie pozostawi tak tej sprawy. Wysłała posłańca do chatki, by zaprosił całą rodzinę na wielki królewski bal. Jakież było zdziwienie domowników! Mieli jednak za zadanie przynieść ze sobą tę cudowną potrawę, którą ugościli wieśniaczkę.
Zaproszone zostało całe królestwo. Królowa opowiedziała całemu królestwu o swoim teście sprawiając, że wszyscy poddani chcieli zapaść się pod ziemię ze wstydu.
Jedna tylko rodzina zrozumiawszy, że to ona jest tą jedyną, bohaterską rodziną, została poproszona na środek sali.
Zostali nagrodzeni workiem złota, po czym nastąpił najważniejsze wydarzenie.
Królowa dostała na talerzu swoje "ulubione" obierki z ziemniaków.
Spróbowała i aż skrzywiła się w obrzydzeniu.
- Cóż to jest?! Jak możecie podawać takie rzeczy swojej królowej?! Jak możecie urządzać ze mnie kpiny?!
- Wasza wysokość, jest to danie identycznie przyrządzone jak tamto, które wasza wysokość zakosztowała u nas w domu...
***
Głód zmienia smak.
Nasz stan w danym momencie decyduje o odbieraniu świata.
Wybrzydzanie jest dla wzniosłych. Pokorni potrafią z uśmiechem zachwycić się czymś małym, czerpiąc
z tego przyjemność. W efekcie pokorni delektują się życiem tak mocno, że czerpią z niego garściami.
Pyszni, egocentryczni ludzie mając złotą rybkę w garści będą niezadowoleni i smutni.
Warto być pokornym? Warto cieszyć się każdym małym darem?
Pomyślmy.