czwartek, 27 czerwca 2019

Rozkrok na obu niefizycznych nogach

Żyję sobie i żyję. Z tyloma ludźmi już przeżyłam różne sytuacje, burzliwe czy trudne okresy, nudę, niepewność, załamanie, zwykłe dni. Po tym całym czasie odkrywam to, że kocham, ko cham wszystkich tych, którzy chodzą na dwóch nogach. Nie chodzi mi tu o nogi w ujęciu fizycznym.

Osoby, które żyją zupełnie bez piękna, bez muzyki, bez emocji. Ci, którzy nie są w ogóle sentymentalni, nie mają empatii, potrzeb duszy, zachwytów i humorów. Ci, którzy żyją po prostu zadaniami do wykonania, pracą, odpoczynkiem, który pojmują jako reset z alkoholem albo zwykłe niemyślenie. To takie osoby, które, gdy z nimi rozmawiam, manifestują swoją ignorancję prawie jak napis wyświetlony na czole. Szydzą z przeżyć, wierzeń, religii, relacji innych niż te partnerskie. Nie mają wyczucia w niczym i sprawiają, że wszystko we mnie się zamyka. Właśnie na nich.

Artyści, którzy wpadają w niedorzeczności są drugim obozem. Kojarzę kobiety przywiązujące się do miejskich znaków, ukazując rzekomo przez to swoją kobiecość. Mężczyzn, którzy żyją w jakiejś nieprzystającej do realiów rzeczywistości, zachwycający się czymś przez nieadekwatnie długi czas. Niezorganizowanych, nieodpowiedzialnych, narzekających tylko na świat. Wpadających w transy, tworzących performanse z zabijania.  Jeszcze inni uciekający w używki, by tylko poczuć odlot. Niepracujący, często aspołeczni.

Świat jest pełen piękna, okazji do wzruszeń, przyjaźni i miłości, a jednocześnie wpisana jest w niego codzienność. Potrzeby fizjologiczne. Trzeba jeść i na to jedzenie zarobić. W swoich, nawet najrozleglejszych przemyśleniach umieć dojść do konsensusu i uzyskać jakiś wniosek - konkret. Mieć swoje zdanie, wyrobione w praktyce życia.

Każdą z osobowości, którą ciągnie w jedną lub drugą stronę, można podszkolić. Nie można powiedzieć, że jest się zimnym kamieniem, którego nic nie dotyka, wyśmiewając się ze wszystkiego, co wyższe. Jednocześnie nie można być lotną duszą, która stwierdzi, że pociąga ją tylko to, co niematerialne i pozostawiać siebie na pastwę losu, utrzymywanie przez innych.

Te dwie nogi. Właśnie ludzi stojących na nich obu jednocześnie tak bardzo cenię. Ludzi, którzy łączą oba światy. Umieją podjąć męską decyzję, coś zorganizować, zaplanować. Gdy trzeba, wstać wcześnie rano bez marudzenia, choć im się nie chce. Potrafią wziąć za kogoś odpowiedzialność, załatwić, co trzeba. Jednocześnie można z nimi porozmawiać o swoich przeżyciach, wrażeniach estetycznych, o pięknie, rozterkach, relacjach. A oni nie tylko słuchają, ale też mają coś do powiedzenia od siebie. Z autopsji.

Jak bogaci są tacy ludzie i jak bogata jestem ja, że dane było mi ich poznać!
Taki powinien być ojciec i matka dla dziecka.
Tacy powinni być dla siebie małżonkowie.
Takie powinny być dorosłe dzieci dla swoich rodziców.
Przyjaciele dla przyjaciół.

Nudny ten świat bez prawdziwego, wrażliwego człowieczeństwa i skory do upadku bez twardego stąpania po ziemi.
Warto wziąć sprawy w swoje ręce i śmiało przy tym zerkać w niebo. A niekiedy po prostu się zapomnieć. Zupełnie zapomnieć.
Pomyśl, czy nie straciłeś tego, kim jesteś wewnątrz.





niedziela, 16 czerwca 2019

Jak kwiatki na niebie

Na początku był opis. Długi i skomplikowany. Wiele lat trwało całe to obserwowanie świata, ludzi wokół. Różnych zależności, zjawisk. Rozpoznawanie i zapamiętywanie nazw. Długo trwało, zanim wiele rzeczy dostrzegłam, zrozumiałam - albo i nie - jak w większości przypadków. Tak długo wiele rzeczy banalnych, skrajnie prostych i oczywistych dla innych - nie mogło się we mnie pomieścić. Nadal to, co życiowe, schematyczne, zwykłe, chronologiczne i zwyczajne w życiu, jest dla mnie niepojęte, niewykonalne lub obce. Dlaczego? Nie wiem.
Tyle różnych sfer w jednym człowieku, w grupie, w całym społeczeństwie. W ciągu dnia codziennego i na przestrzeni dłuższych okresów. O, jak wiele razy na to wszystko patrzyłam, tylko dlatego, że MUSIAŁAM się wszystkiemu przyjrzeć. Musiałam, bo przymuszało mnie do tego coś, co we mnie jest. Do dziś nie wiem, co to. Patrzę na, nawet bliskie, osoby i widzę, jak wiele rzeczy przyjmują, ot tak. Chciałabym tak umieć. Przyjąć coś, bo tak. Bo tak jest, tak się robi, taka kolej rzeczy.
Wszystkie, nawet najmniejsze rzeczy, mają czasem znaczenie. Przemawia przeze mnie jakaś głęboka sentymentalność i ciągłe zawieszenia wzroku. Nawet tego wzroku duszy. Wszystko jest pamiętnikiem i wszystko jest wpisem do niego. Wszyscy wokół są tak potrzebni i niepowtarzalni. Tak nieprzezbyci, uparci, zatopieni w swoich światach. A ja patrzę na nich. Są jak przymusowe rozpraszacze, w moim świecie, na którym się skupiam, nad którym muszę tak bardzo się pochylać, żeby go utrzymać w ryzach. Żeby to jakoś szło. A jak już się rozproszę, to wracam potem z trudem do ogarniania. I tak ciągle. I tyle jest chcenia, żeby robić coś dobrze, systematycznie, poświęcić się temu. Ale przecież wokół tyle zamieszania! Tyle zaskakujących rzeczy, dla których potrzeba wieeeele czasu, by je rozkminić.
I tak. Cóż począć z fuzją duszy artystycznej i analitycznej?
A z wiekiem, choć analiz jest wiele, stają się tak rozległe (i to w trzech wymiarach), że aż trudno je zapisać. I im więcej doświadczeć, im więcej suchych obserwacji, czy też emocjonalnych przeżyć, tym częściej wszystkie analizy układają się w coraz to bardziej syntetyczne wiersze.
I są dni, gdy wszystko jest wierszem.
Krótką aprobatą, wykrzyknieniem nieokreślonych emocji, ironiczną przyśpiewką czy najzwyklejszą satyrą. Czasem powierzchownie, dla żartu, bo tego wymaga smutne niekiedy życie. Czasem głęboko, tak, że nawet nie da się tego zinterpretować.

Idę po ziemi w ciężkich butach.
W topornych, ciągnących w dół tak, jak gdyby wypełniał mnie hel, a one były obciążnikami.
Idę tak, że robię to prawie przez całą dobę. Trzymam się kursu i staram się nie wzlatywać.
Lecz cóż....
Dusza i myśli nie mieszczą się w butach.
I uciekają.
Bo jak tu nie uciekać, gdy są kwiatki na niebie.
Kwiatki i statki
I inne przypadki,
W które i tak nikt nie uwierzy.





czwartek, 6 czerwca 2019

Kaktus z życiem

Gdy idziesz, w pocie czoła przez pustynię i mija wiele dni - nagle wszystkie zlewają się w jeden. Towarzyszy ci uczucie zbyt powolnego chodu, jak na wysiłek, który w niego wkładasz. Piach jest bardzo miałki, grząski i - na dodatek - gorący. Idziesz siłując się z podłożem, które spowalnia cię niemiłosiernie. Czasem widzisz jakieś suche krzaczki, dalekie osady. Nie wiesz, czy to fatamorgany, czy prawdziwe zjawiska, które po prostu zawsze są zbyt daleko, by do nich dotrzeć. Idziesz, a wokół zmienia się pogoda i wygląd nieba w czasie każdej doby. Gdy przychodzi noc i robi się tak zimno, skulasz się i przysypujesz piachem. Ostatnio nawet nie pamiętasz dokładnie, kiedy zasypiasz. Wszystko to jeden długi dzień z postojami na drzemki. Czasem drzemiesz idąc, a czasem śpiąc, śnisz tak intensywnie, że mylisz sen z jawą. I szukasz życia. Szukasz tego cholernego życia wokół siebie. Czegoś, co będzie do ciebie bardziej podobne niż piach i wiatr, który go niesie. Raz na kilka miesięcy napotykasz kaktusy, które trzymają pion dzięki resztkom życia. I do tych resztek tulisz się jak szalony! Kolce wbijają się w każdą część twojego ciała. Są tak długie, cienkie i ostre, że mają dostęp niemal do każdej tkanki. Nawet do tych najgłębszych - najistotniejszych dla twojego życia i tych, które się nie regenerują. Boli jak ***, ale tulisz się, bo nie możesz się oderwać. W końcu upływ krwi jest tak intensywny, że odpuszczasz. Odklejasz się od rośliny, jak skóra od rozżarzonej szyby kominka. Wiatr suszy rany, a ty idziesz przez kolejne miesiące z bólem i niewiadomą tęsknotą za kaktusem. Idziesz, grzęźniesz, idziesz, przedzierasz się. Oddychasz przez nos, zaciskając zęby. Zaciskasz je z bólu, a wmawiasz sobie, że chcesz po prostu uniknąć piachu w ustach. Co jest w tym innym życiu, że tak przyciąga. Że tak go potrzebujesz. Czy jesteś wrażliwy, czy masochistyczny? Nie wiesz, ale wiesz, że im dalej idziesz sam, tym bardziej zamazuje się w twej wyobraźni obraz rośliny. Zapominasz, jak to jest mieć życie przy sobie. I znowu coś majaczy w oddali. Może nawet byłaby tam oaza i woda, która może orzeźwić ciało. Omijasz wszystkie oazy, bo przecież pragnienie ciała jest niczym przy pragnieniu duszy. Idziesz, bo w tej monotonii odnajdujesz stabilizację. A może właśnie tak ma być? Może ta droga, ten piach w pod stopami i w zębach, to coś, co ma cię kształtować? Wspomnienie o kaktusie ściska brzuch, ale już tak rzadko, że zaczynasz odzyskiwać spokój. Śmiejesz się z wysuszonych kępek traw i krzaczków, które czasem mijasz. Szydzisz, bo próbują udawać życie, próbują jakoś być. Żałosne to. Są jak ten piach, tylko w innej formie. Idziesz. O zgrozo! Na horyzoncie pojawił się nowy kaktus. Witalny, jak gdyby ogrodnik przylatywał śmigłowcem raz w tygodniu, pokonując tysiące kilometrów, tylko po to, by go podlać. Ma rozmach! Rozsądek każe ci patrzeć w inną stronę. Minąć zieloną kolumnę, jak gdyby była kępą suchej trawy. Za późno. Nawet nie wiesz kiedy całą osobą przylgnąłeś do tego pomnika życia. Uciśnięty w twoich ramionach wypuścił jakieś soki, które są dla ciebie jak ożywczy deszcz. Napój, który dał nadzieję na pełnię. Co ty robisz? Przecież wiesz, jak to się skończy. Dobrze wiesz, do jasnej anielki, jak to się skończy, ale wiem... nie jest to od ciebie zależne. Po prostu twoje serce już bije tylko dla niego. On wbija w nie milion kolców, a ono bije i tak dla niego. Jaki w tym sens? Gdzie jest granica twojej wytrzymałości?
Nie wiem, gdzie zostaniesz. Przy destrukcyjnym drugim życiu, czy przy drodze, która nie ma końca i celu.
Tyle krwi już oddałeś, tyle krwi. A te najgłębsze rany, które bolą permanentnie i najmocniej, zabierają ci chęć życia. Te po pierwszym, drugim i każdym innym życiu.
Może zakop się w piachu na noc, zaśnij, a gdy przyjdzie dzień, nie wychodź. Zakop oczy, uszy, a przede wszystkim, serce. Zakop, bo ono jest zdradzieckie. Bije, byś żył, a prowadzi do tych, co uśmiercają.
Morału nie ma, bo i tak pójdziesz do życia, które przyciągnie cię całego, by twoje wyposażyć w ból. I tak pójdziesz. Tak sobie mówię do siebie...


Orkiestra nurtu rzecznego

Czas to z jednej strony coś niewidzialnego i nieuchwytnego, coś co mogłoby stanowić definicję abstrakcji i antonim namacalności. To coś, co ...