Każda warstwa ma uczulenie na warstwę, która się z nią styka.
Każda każe nogom iść w inną stronę, innym krokiem.
Każda złożona z innego ciała, z inną grupą krwi, z innym DNA.
To dziwne, że tak długo już współżyją, że tyle wytrzymały.
To prawda, że to najdłuższa i najtwardsza kość jest dla nich fundamentem, lecz cóż z tego...
Wszystkie części moich ud, oddzielają się od siebie. Nieuchronnie.
Trochę jak wysuszone ciasto francuskie na gałązce.
Między nimi płynie krew, w różnym tempie.
Każda warstwa potrzebuje innego. Może to dlatego wszystko trzyma się jeszcze całości.
Tak zmienne w ciągu dnia ciśnienie, a zmienność dyktowana tęsknotą, niezręcznością tylu sytuacji, lękiem, najprawdziwszą radością, frustracją, ukrytą miłością i każdą inną pożywką, którą permanentnie generuję.
Każda warstwa przez chwile jest odżywiana. Po swojemu.
Każda domaga się innego chodu.
Niektóre chcą tańczyć, pojone krwią zapomnienia, inne, te najbliższe tanecznym, chcą iść prosto, w sposób zrównoważony. Ich paliwem jest krew miarowo pulsująca, bez zbędnych uniesień.
Jedne warstwy mają siłę włóczyć moje nogi do ludzi, którzy są tak trudni, tak wymagający. Inne pchają do ucieczki.
Wykluczają się te warstwy, odpychają jak te same bieguny, a jednocześnie współistnieją.
Takie właśnie sprzeczności mnie trzymają, to na nich idę.
Rozwarstwione mam uda i nie wiem, ile jeszcze wytrzymają.
To jak niezbadany nowotwór, który można donieść do emerytury albo, dowiedziawszy się o nim, zniknąć stąd za trzy tygodnie.
A niżej stopy, które na co dzień muszą stykać się z ziemią. Tak bezpośrednio.
I stykają się, niebezboleśnie.
I idą bez pewności fundamentu. Bez litych ud.
Rozwarstwione mam uda. Każda warstwa z innego kraju, z innej gliny, z innych powodów.
Trudno uwierzyć, że komuś chciało się takie stwarzać.
Tak podatne na rozwarstwienia!
Przerzuty już są.
Rozwarstwia mi się serce, rozwarstwia mózg.
Ile jeszcze krwi, ile spoiwa będzie trzeba, by to wszystko było jednością?
Chociaż... to już dawno nie jest jednością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz