środa, 28 lutego 2018

Nikło i nie na długo

Czasami tak jest, że maleńki fragment rośliny włożony do kilku kropel wody, wypuszcza korzenie. Wystarczy kilka kropel w starym kieliszeczku na parapecie. Dwa promienie słońca.
Wystarczy tak niewiele. Niewiele, by żyć.
Niektóre z tych ukorzenionych łodyżek, włożone do ziemi - przyjmują się i żyją tam w pełni. Przyjmują się na ziemi. Zapuszczają potężne korzenie, rozwijają łodygę lub pień, a z nich wielkie liście, którymi chłoną promienie. Potem tworzą ogród lub las. Żyjąc wspólnie, chronią się nawzajem.
Ich istnienie bywa długie. Drzewa takie mogą być starsze niż najsędziwsze żółwie.

Nie jestem drzewem.
Nie przyjęłam się w ziemi.
Nie przyjęłam się na ziemi,
Ale żyję.
Sama,
Bo tylko tak potrafię,
W płytkiej wodzie.
Przez chwilę,
Prawie bez korzeni,
W płytkiej wodzie.
I wiem, że te dwa promienie słońca są dla mnie.
Tylko i aż tyle tutaj mam.

Gdy je złapię, zaczekam jeszcze na noc, na najpiękniejsze niebo.
Jedna taka noc mi wystarczy.
Już nie będzie ważne, jak długo wytrzymam.
Ważne, że tam będę. Będę.




piątek, 23 lutego 2018

Fajki pod korpo

Pod każdymi obrotowymi drzwiami. Wyspa lub kilka mniejszych.
Mniejszych rywalizujących.
Dym w pośpiechu przełykany z mrozem.
Wmówione sobie działanie uspokajające.
Rozmowy o wszystkim, czyli niczym z bliskimi - obcymi.
Mroźny dym przyprawiony głosem.

I dryfują te wyspy na szerokich chodnikach pod korpo.
W nadwyżce naciąganych przerw.
I zachłystują się dymem przesuszone biurowe gardła.
A on zagęszcza powietrze w dociśniętych do przepony płucach.

Nad wyspami w dymie zawieszone dedlajny.
Odraczane zaciąganiem.
Wyspy otoczone tłumem istot nieznających przecież życia.
Karty, by wejść, karty, by żyć. Każdy własnym korpohazardem.

Windą na dół, by przycumować.
Choćby raz na jakiś czas.
Przycumować, by zdrowo odpocząć wśród przyjaciół.


A nocą?
Wysypy nadgryzionych petów zbiera tłum nieznający przecież życia.
A w mieszkankach nocny dym i szczękościsk na poduszkach.
Samotny.






sobota, 17 lutego 2018

Samotność Syzyfa

To taki dziwny mechanizm, którego nigdy nie da się złożyć w jedną całość. Kiedy staram się doczepić głowę do pajacyka, odpada ręka. Przyczepiam rękę, odpada noga.
Tak to właśnie wygląda. Tak myślę o swoim życiu.
Wszystko jest ważne. Ci ludzie wokół i tamci też. Za każdym tęsknię, z każdym chcę być.
Studia są ważne i praca. I sen, jedzenie. Dojazdy, zakupy, spotkania i przygotowanie do nich. Dom i drugi dom. Wszystko jest ważne. Jakoś po równo.
Nie umiem tego łączyć. Nigdy nie umiałam.
Nie umiem angażować się częściowo. We wszystko wchodzę zbyt szybko, zbyt mocno, zbyt całościowo. Do każdego przywiązuję się jak dziecko.
Nie, nie nauczę się tego obsługiwać. Nie nauczę się już nigdy.

Przeraża to, jak wiele jest możliwie najbardziej prozaicznych rzeczy, których nie umiem ogarnąć. Nie umiem praktykować.
Czasem chciałabym usiąść i po prostu patrzeć. Niech to wszystko samo się odbywa, bo treść, ostatecznie, nie jest taka zła. Przeciętna, jak każdego grzesznika. Proszę jednak, proszę, niech ktoś inny to łączy. Niech ktoś inny kładzie akcenty.

Pamiętam uczucie z dzieciństwa, które towarzyszyło mi w wielu miejscach i sytuacjach. W nieznanym mieście, w wielkim sklepie. Nie wiem, gdzie jestem i dokąd mam iść, panicznie boję się zostać sama. Nie znam kierunków, a nawet jeśli znam, to nic mi one nie mówią.
Wtedy jeszcze myślałam, że dorośli wiedzą wszystko. Teraz wiem, że nie. Wiem też, że dalej stoję w tym supermarkecie, tyle, że jest on nieskończenie większy, wielobranżowy i całodobowy.

W momentach, kiedy zupełnie nic się nie składa, moje wewnętrzne "ja" staje, rozgląda się i myśli: no tak. Przeczekam. Nie wiem, co się dzieje, nie wiem, co jest dobre, nie wiem, co jest złe, nie wiem, co robić. Nie wiem, kto ma jakie zamiary i do czego zmierza.
I tak naprawdę, zbyt często zdarzają się takie momenty.

Czy ludzie wokół mnie udają swoje opanowanie, rozwagę i to, że wiedzą, co robić, czy może naprawdę to potrafią, a ja wciąż się gubię?
Przeraża mnie samotność w tej bańce zagubienia, w której chodzę już tyle lat.
Przeraża mnie to, że wszystko mnie przeraża. To, że są wokół osoby, które bez nawigacji potrafią chodzić i stawiają przy tym pewne kroki.

Być może życie polega na tym, by łapać ciągle wszystkie odpadające kończyny i łączyć je z korpusem, nawet jeśli to syzyfowa praca?
Samotność Syzyfa uderza wyjątkowo.






poniedziałek, 12 lutego 2018

Niewyobrażalny nadmiar porcelany

To niezależne od miejsca, w którym się znajduję. Niezależne od czasu.
Mam 250 cm wzrostu, ważę 300 kg.
Jestem słoniem w składzie porcelany.
Na co dzień.

Boję się oddychać, bo mogę coś zbić.
Mogę coś zrzucić, w coś uderzyć.

Wszystko i wszyscy wokół mnie są porcelanowi, a ja idę i strącam.
Nie wiem, jaką przyjmować postawę, w jaki sposób nabierać powietrza.
Potem - jak je wydychać i w którą stronę.

Nie wiem, jak, i co mówić, bo moje słowa, to też słonie.

Cała porcelanowa rzeczywistość wymaga ode mnie zbyt wielkiego wyczucia, ostrożności, uwagi.
Nie umiem być zgrabna w tym składzie, nie umiem też się nie ruszać.
Chociaż, może powinnam...


Nie żyć, czy zostawiać za sobą ślad potłuczonych fragmentów - fragmentów wszystkiego?


 

niedziela, 4 lutego 2018

Ptasia grawitacja

To tak, jakby powiedzieć ptakom, że nie da się latać, bo na ziemi działa grawitacja.
Ciekawe, czy latałyby, gdyby o tym wiedziały?
Mając te same warunki, czy latałyby ze świadomością grawitacji?
Pewnie nigdy by nie spróbowały.

Czasem lepiej nie wiedzieć.
Tak myślę.
Myślę dziś o tym, że powinnam polubić szmat niewiedzy, z którym muszę dożyć ostatnich dni.
Trzeba polubić swoje ograniczenia, by maniakalnie nie padać na kolana przed bożkami pseudowszechstronności, pseudowszechwiedzy i pseudozrozumienia.

Lubię też czasami zapomnieć o tym, że uczucia nie są budulcem życia. Że nie można stawiać na emocje.
Wiem wiem, że są ulotne, złudne, nierozsądne.
Co z tego, kiedy rodzą się tak mnogo i zrodzone napędzają do życia, pozwalają rano wstać?
Kiedy nie umiem z nich zrezygnować, a choćbym nawet chciała, nie mogę.
Nie jestem w stanie oderwać sobie nogi, wyrwać wątroby czy serca.
Nie umiem zmienić rysów twarzy, kształtu nadgarstków czy własnego wzrostu.

Co mogę zrobić, żeby przestać czuć?
Żeby przestać przywiązywać się do ludzi?
Żeby wreszcie przestać pokładać w nich tyle nadziei i ufności?
Jak to z siebie wyrwać?
Ktoś wytatuował to wszystko na tożsamości i, choć da się pracować nad charakterem, nad pewnymi cechami nie ma co nawet się pochylać.

Nauczyć się z tym żyć?
Jak?

Wszystko jest jednym wielkim paradoksem.
By utrzymać się przy życiu, trzeba wypełniać starannie tak wiele czynności. Tych przyziemnych. Tych fizjologicznych - bo tego wymaga ciało.
Tych intelektualnych - bo coś do tego ciągnie, a poza tym - jak to tak, nie rozwijać się?
Tych materialnych - bo z czegoś trzeba żyć, mieć z czego zapłacić za jedzenie, dom i wodę.

Jednocześnie, wszystko to bez uczuć, bez piękna jest czerstwe. Nudne.
Doprowadzające do obłędu!

Nie wolno budować niczego na emocjach, na uczuciach, bo można szybko spaść na ziemię.
Chociaż...
Ptaki nie wiedzą o grawitacji.


Niby bez celu nie chce się lecieć. Bo jaki jest sens? Sam cel jednak nie wystarczy do latania.
Cóż z tego, że osiągnę go po przebytej drodze, przez którą pełzałam zdzierając skórę do krwi?
Jaka będę, gdy dotrę do celu? Pełna wiatru we włosach, czy pełna błota wylewającego się z ust?
Ptaki, chociaż potrafią chodzić, latają. Latają, chociaż powietrze na pierwszy rzut oka nie nadaje się do podtrzymania całego "ja".

Tak. Nie trzeba wiedzieć wszystkiego. Nie trzeba wszystkiego z siebie wydzierać. Nie trzeba wierzyć w grawitację.




Orkiestra nurtu rzecznego

Czas to z jednej strony coś niewidzialnego i nieuchwytnego, coś co mogłoby stanowić definicję abstrakcji i antonim namacalności. To coś, co ...