Wyobraźnia to dobra rzecz. Taka fajna sprawa. Nie mów, że jej nie masz, bo czymś tam na pewno się karmisz. To jest właśnie takie pożądane i cudowne, że jakoś da się oderwać od grafiku dnia. To prawda, czasem zbyt dużo sobie wyobrażamy, tak bezwiednie, to dzieje się samo. Ale tak, tak. Fajne to jest. Te wszystkie kolorowe plamy, dziwne kształty, melodyjki, fraszki i dowcipy. Przecież to wszystko nie powstałoby bez wyobraźni. Nowe inicjatywy, spotkania i rozmowy. Wszystko trzeba zwizualizować. To jak tańczyć w najbardziej absurdalny sposób przed lustrem, gdy jest się samemu w windzie. Ha, najciekawiej łapać te absurdalne myśli i próbować je dla hecy urzeczywistniać. A potem tłum mówi: nigdy bym na to nie wpadł! No właśnie, warto być konstruktorem swojej rzeczywistości w głowie. Wszystko w murach domu, jakim jest rozsądek i wartości. Wszystko ma trzymać się na kręgosłupie moralnym.
To jest takie piękne i absorbujące! Nie bać się być sobą, myśleć o rzeczach, które przecież są NIEWAŻNE, NIEISTOTNE, w których nie masz INTERESU, których nie wpiszesz do CV, którymi w sumie się nie pochwalisz, które nie przyniosą pieniędzy. I tak warto czasem pozwolić sobie na zabawę w sobie. Na śmianie się do siebie. Warto w taki sposób poznawać siebie i z czasem się polubić. Bo kto lepiej zrozumie twoje poczucie humoru, jak nie ty sam? Egoistyczne? Nie do końca. Kiedy znasz siebie i wiesz, że potrafisz być spontaniczny, możesz z całą pewnością i energią wnieść siebie do jakiegokolwiek środowiska!
Nie zawsze jednak kończę na wyobrażeniach. Często lubię sprawdzić, jak to jest w rzeczywistości. I działam. Lubię działania, które są skutkiem marzeń, wyobraźni, czy zbyt śmiałych wymysłów. Czasem te zbyt śmiałe w wyobrażeniu kroki przynoszą mi największą autentyczność. I kolejny krok do przodu. A może do góry?
Dzisiejszy wschód słońca jest zaproszeniem do przyszłości. Tak, właśnie. Ten wschód, którego jesteś świadkiem. Niby gdzie jest granica między teraźniejszością a przyszłością? Już teraz zaczyna się przyszłość, a ja jestem tak szczęśliwa, że wchodzę w nią ciągle z pełnym wachlarzem przeżyć. Dużo spraw, o których się myśli i tych, które po prostu są w nas. Czy o nich myślimy, czy nie. Trochę obowiązków, a trochę spontanicznych wyskoków. Jakieś drobnostki, które zajmują nas na chwilę, albo jeszcze mniejsze urywki rzeczywistości, które zwracają naszą uwagę. To wszystko tak dziwnie się przeplata. Wiem, że gdy zmieszam żółty z niebieskim, otrzymam zielony. A na co dzień? Tyle lęku (uświadomionego lub nie) o to, co otrzymam jutro z mieszanki tego wszystkiego, co mnie otacza. Mimo tego, że w tych fuzjach jest tyle trudnych odcieni, i tak z werwą idę dalej. Te doświadczenia, regularne, permanentne oraz te jednorazowe, jak szybki kadr - wszystkie są substratami, których produktem jest życie. Jestem wdzięczna za każdy element, który składa się na mój świat. Wiem, że ten świat jest dobrze zaplanowany i jestem dumna, że mogę w nim żyć. Słyszę często, że nie potrafimy być wdzięczni, że ciągle tylko wymagamy. Naprawdę? Nawet w najboleśniejszych dniach potrafię tak dużo dziękować. To sztuczne? Nie! Ja naprawdę czuję wielką, szczerą, głęboką wdzięczność za wszystko, co mnie spotyka. To dziwne, jakiej mozaiki częścią mogę być. Noc, dzień, święto, praca, obcy, przyjaciele, nieistotni, najważniejsi, zielone, czerwone, stój, idź, czekaj, bierz!, na pewno, zobaczymy..., zobacz, nie słuchaj, teraz, kiedyś, wiem, nie mam pojęcia... Trochę tego, co pochodzi z zewnątrz i trochę tego, co jest we mnie. Tam mój skarb, gdzie serce moje. To prawda. W całym tym natłoku wyostrzam dziś wzrok na wdzięczność. Lubię ją w sobie i chcę pielęgnować. Dzisiaj też wszystkim ją polecam! Czuję się piękną kobietą, gdy potrafię być wdzięczna. O piękno trzeba dbać, by mogło wzrastać. I w to gram!
*** Zauważyłam, że im bardziej wdzięczna jestem za cokolwiek, tym piękniejszy staje się dla mnie świat. Im bardziej skupiam się na tym, co doceniać, tym więcej dobra widzę. Perspektywa naprawdę jest ważna, a wrażliwość daje sposobność do dogłębnego obserwowania. Ode mnie zależy, co zaakcentuję.
Konserwator zabytku od czasu do czasu musi poddać go remontowi. Tak naprawdę na co dzień zmienia coś w budowli, za którą jest odpowiedzialny. Dba o czystość elewacji i zleca drobne naprawy. Na co dzień - tak, że budynek może tego nawet nie odczuć. I właśnie, choć czasem poprawki te są całkiem subtelne, utrzymują dobry stan.
Przychodzi jednak też taki czas, kiedy fasadę trzeba opleść rusztowaniem, które przysłania się siatką. Duże zamiany wtedy się szykują. Bolesny to czas dla ścian i wnętrza. Dużo musi zostać skute, często z rozmachem, twardym młotem. Niekiedy też zdarza się, że po pierwszych mocnych uderzeniach trzeba jeszcze drążyć ostrym narzędziem małe otworki. Długo, skrupulatnie, aż dojdzie się do odpowiednich sfer. Wiele wtedy się traci. Oprócz schludnego wyglądu, który to brak kryje się za woalką, czasami jest potrzeba rozwalenia czegoś cennego. Czegoś z wnętrza. Nie raz bywa tak, że trzeba zabrać coś nieodwołalnie. Poświęcić coś najcenniejszego po to, by całość mogła istnieć i funkcjonować, służyć i trwać jako ta właśnie całość. Ta, ale odmieniona. Choć po całej operacji fasada może wydawać się mało zmieniona, dodaje sił fakt, że dokładnie wzmocniono fundament. Konserwator wie, co robi.
Wie, że musi dać kiedyś taki czas, czas ukrycia za woalką.
Ten właśnie czas, czas kucia, wbijania ostrych narzędzi a potem - pielęgnowania, to czas wyłączenia z codziennej funkcjonalności. Przechodnie mijają budynek jak dotąd, bo w ciągu jednego dnia przyzwyczaili się do rusztowań, które bezwiednie omijają. I dobrze. Ten czas jest właśnie dla tego budynku. Teraz jest dla niego. Gdy się skończy, budynek ten ma służyć wszystkim tak, że mało który przechodzeń minie go obojętnie.
Wszystko jest po coś.
I czas wyłączenia, i czas bólu, i czas straty, i czas ukrycia.
Gdybym nie pozwoliła mojemu Bogu na remonty generalne, nic we mnie nie służyłoby innym. Nie służyłoby, bo samo nie byłoby funkcjonalne.
Wszystko ma swój czas, a każda praca przynosi efekty. Ta najżmudniejsza i najtrudniejsza, ta niespodziewana i ta, która powoduje długi, może być tą, której efekty są trwałe.
Warto wierzyć. I kochać warto.
Zawsze, zawsze liczy się tylko miłość.
Ta miłość, którą opisał święty Paweł.
Nic więcej się nie liczy.
Tylko miłość.
Ta, która jest cierpliwa i łaskawa.
Ta, która nigdy nie ustaje.
Choćby najtrudniejsza miłość i ta najbardziej ukryta,
ta nierealna i ta, która wydaje się, że nie może zaistnieć.
Ta, w którą godzi milion cierni i ta, która będzie nigdy niewypowiedziana.
Ta, która zlana jest z cierpieniem.
Ta, która jest dziś. Ta, w której oddaje się siebie.
Każda miłość i tylko miłość się liczy.
Dziękuję dzisiaj za Miłość temu, który Nią jest.
***
Nie emocje. Nie ja. Miłość.
W Miłość wierzę.
***
Nowy rok.
Ile nas czeka minut kochania?
Oby wszystkie.