poniedziałek, 26 czerwca 2017

Wianki i głupoty

Plotą wianki wokół i głupoty. I my też. Ciągłe nieważności, drobnostki. Głupie ławeczki i skwery, rozmowy o niczym. Lody o dyskusyjnym smaku, ale dobre, bo przecież tak mówią. Jakieś zakupy na szybko - co ja miałam kupić? Słoneczna Warszawa, bo w kalendarzu czerwiec. Słoneczna, ale niebo ciągle w szachownicę. Krople deszczu nie wiadomo skąd. Ważne prace, nieistotne spacery. Czy na pewno? Jasna zieleń pąków, nagła całość liścia.
W co my brniemy?
Mylą mi się ważności.
Mylą mi się dystanse.
Mylą mi się imiona.
Imiona tego, co bliskie z tym, co przecież obce.
Gdzie kończy się obcość a zaczyna bliskość?

Wszystkie nieważności, wszystkie okruchy składają się na wypiek. Całe nasze życie, czasem marna posypka, gdzie trudno znaleźć stały ląd, czasem zakalec, przez który trudno przebrnąć. Czasem puszysty biszkopt, o który odbijamy się z taką lekkością. Zawsze jednak z drobnostek. Nieważnych? Skoro cały wypiek jest ważny, każdy okruch ma takie samo znaczenie. Zakupy bez listy, zgubiony bilet, zapomniany telefon, szybkie niespodziewane spotkanie, zanikanie byłych dusz, zjawienia nowych, bliskość nowych. Zachodzenie starości na nowość i ten bezmiar półkolorów. Półtonów.

Wszystkie plecione głupoty, jak wianki na Wiśle płyną. Płyną i nawet nie wiesz kiedy budują stały ląd. Życie. Wszystko ma sens.
Tylko dlaczego tak trudno w tym wszystkim się odnaleźć?
Nieskończone dzieciństwo, rozpoczęta, nie wiadomo kiedy, dorosłość.
Cztery etapy życia na raz. Nie. Nie ma etapów.
Głęboka tożsamość, ta już odnaleziona i wypracowana w zderzeniu z nowymi, skrajnie innymi.
Nieodkryta.
Wieś w mieście i miasto we wsi.
Muzyka w sercu, odbita od ludzkich skał.
To co wewnątrz rozdarte z tym, co na zewnątrz, ale spójne.
Serce wszystko łączy.
Serce łączy obcości.
Serce łączy czasy.
Serce łączy oboczności.
Serce łączy skrajności.
Serce łączy niewiadome.

Już teraz wiem. Zagubiona, a kochająca - nie jestem zagubiona.


niedziela, 4 czerwca 2017

Nadprzyjmowanie

Tyle skrzynek złego przystosowania. Tyle ton negatywnego nastawienia. Tyle dni i godzin przepełnionych myślą: po co ja tu jestem.
Tyle też optymizmu, tego z góry, prawdziwego. Tego, które nas trzyma.
Tyle wersów poezji, które przeleciały w głowie, zaszkliły oczy i uciekły w zapomnienie.
Były tylko moje.
Tyle dźwięków, które rozumiem tylko ja.
Tyle niezrozumienia przez to, że rozumiem tylko ja.
Tyle wyrzutów, że w tym tak samotnie i tyle piękna, że to tylko dla mnie.
Tyle egoizmu w rozumieniu, przyjmowaniu i tworzeniu, tak nieoczekiwane przyjęcie innych.
Tyle w życiu słów, które układają się idealnie, ale lukę, w którą zapadły, czułam tylko ja.
I cała uciecha z dopasowania tylko dla mnie. Przez to smutna, bo samotna.
Niepodzielona radość płowieje.
Niepodzielona z drugim człowiekiem.
Niepodzielona ulga marnieje.
Niepodzielone spostrzeżenie wygasa.
Niepodzielone doznanie niknie.
Tak bolą te różnice. Tak boli to nadprzyjmowanie.

Bez innych wszystko wzięłoby w łeb. Wszystko, co mam, choć niezrozumiałe dla nich, traci sens bez nich. Tak ten świat dziwnie jest stworzony.

Bo miłość to współżycie dwóch samotności.

Orkiestra nurtu rzecznego

Czas to z jednej strony coś niewidzialnego i nieuchwytnego, coś co mogłoby stanowić definicję abstrakcji i antonim namacalności. To coś, co ...