Prawdziwe życie odbywa się w środku.
Tętni.
Prawdziwe życie, czyli coś, co popycha do przodu, co sprawia, że oddech sam się nabiera. Coś, co układa twoje dłonie w łódeczkę, by mogły nabrać wody. Krystalicznej wody. Coś, co ściska w brzuchu. Coś, co napędza serce. Coś, co nie jest emocją, nie jest odczuciem. To coś więcej.
W tym jestem ja.
A świat?
Ja nie jestem z tego świata.
Ten świat jest tylko drogą i niestety jego wymagania są obfite. Trzeba. Po prostu trzeba. Trzeba wstać, trzeba ogarniać. Trzeba podnieść ciało z łóżka. Myśleć, o tym, o czym się nie chce. Chodzić tam, gdzie nogi nas nie niosą. Nawet się zmuszać.
Prowadzić swoją kukłę.
Dobrze, że jest dusza.
Dobrze, że jest to prawdziwe JA, które jest w kukle, które pochodzi nie z tego świata. Ono właśnie pozwala z uśmiechem brać kukłę na plecy i nieść ją z nadzieją, że ma to sens.
Prawdziwe życie pozwala stawać koło kukły i patrzeć na nią z boku, a nawet w końcu ją pokochać. Przynajmniej rozumieć.
Daje sposobność do dystansu.
Taka jest codzienność.
Ziemska, teraźniejsza codzienność.
Wielkie tłumy niosące swoje zeprzałe nieraz kukły.
MAM JEDNAK NAJWIĘKSZĄ Z MOŻLIWYCH RADOŚCI.
Mam prawdziwe życie, z którego patrzę na swoją kukłę.
Potrafię się z niej śmiać. Potrafię ją ochrzanić.
Potrafię nad nią pracować. Potrafię ją pielęgnować.
Potrafię wzmacniać swoje plecy, by ją na nie zarzucać.
I tak idę i niosę swoją kukłę, ale nie bez sensu, nie na śmierć.
Niosę ją, by kiedyś mogła zlać się w jedno z Prawdziwym Życiem.
Wszystko, co najlepsze, jest w prawdziwym życiu.
A radością nieodpartą jest to, że jeszcze tu, na ziemi (rzadko, ale jednak) spotykam prawdziwe życia ludzi, którzy niosą swoje kukły. Spotykam ich w całej tej masie nieżywych już dusz, których kukły płyną śnięte z nurtem TEGO ŚWIATA.
Jak się cieszę, że takich spotykam.
Nieśmy tak dalej!
Z głową w górze!
Wiele by tu napisać...
Naprawdę.Wiele.
Naprawdę.Wiele.