sobota, 19 lutego 2022

Orkiestra nurtu rzecznego

Czas to z jednej strony coś niewidzialnego i nieuchwytnego, coś co mogłoby stanowić definicję abstrakcji i antonim namacalności. To coś, co dotyczy każdego. Coś, co przenika wszystkie nasze sfery. Tylko on daje szansę osiągnięcia stanu nowej perspektywy.Tylko on, gdy upłynie go odpowiednio dużo. (Czy on płynie? Ten "ruch" nazwałabym inaczej. W każdej chwili inaczej). 

Z drugiej strony - co dość brutalne - po odpowiednim czasie jesteśmy w stanie namacalnie poczuć mniejszą tęsknotę za kimś. Możemy też np. uświadomić sobie, że kogoś wcale nie kochaliśmy, chociaż tak nam się wydawało - i odwrotnie - poczuć, że kochaliśmy i kochamy, mimo, że dana osoba odeszła z tego świata wiele lat temu. Czas jest brutalny, bo siedzi na naszym ramieniu i mówi: marność nad marnościami i wszystko marność. 

No właśnie. Czy wszystko marność? Ten rok bez kuferka był mi bardzo potrzebny. Przychodzenie tutaj jest pewnego rodzaju stanem, w którym schodzę z mojego parteru kręcenia codzienności dwa schodki niżej, do piwnicy, w której myśli i stany snują się bezustannie. Robią to niezależnie od tego, czy tam zaglądam, czy udaję, że piwnica nie istnieje. Istnieje.

Mieszkają w niej myśli, które kreuję, bo w świadomości uznaję je za słuszne i roztropne. Są w niej też stany i emocje, których wcale nie chciałabym mieć. Takie, które są niezgodne z moim światopoglądem, wiarą, nadziejami. Od czasu do czasu odnajduję tam postawy, których na parterze nie umiałabym nawet wymyślić. 

Życie się zmienia i upływa ta woda w rzece, o której opowiadali dziadkowie. Staję z patykiem w ręku na jakimś niezarejestrowanym dzikim brzegu i zanurzam jego czubek. Prąd nie ustaje, chociaż maleńka tasiemka, mała stróżka odbija się o drewionko i jakby przystaje na momencik. Zejścia tutaj to takie momenciki. Patrzę na rzekę i zatapiam oczy w jej mantrycznym ciągu. Wpadam w stan niebytu i - paradoksalnie - niemyślenia. Tak, kobiety też potrafią nie myśleć. Sama przyłapuję się na tym, że patrząc na rzekę mam przed oczami wyłącznie wizję rzeki. Przecież ona tak płynie już trochę lat. Znam ją. Zapominam jednak, że składa się na nią coś szczególnego. Kropelki z szyby samochodu, które dopingowałam, by spieszyły się razem w wiatrem. Te, które łączyły się ze sobą w coraz większe krople, by spaść w końcu na uciekający spod kół asfalt. Jest też parę wiader nielegalnie brudnej wody, którą wylewałam odwracając głowę. A rzeka nadal płynie. Dziadkowie mieli rację.

Z nastolatki, nawet nie wiem kiedy, stałam się dorosłą kobietą, która wciąż jak dziecko patrzy na życie wokół i zastanawia się - co to jest i jak się tego używa. Gdy rozpoczynałam tworzenie swoich wpisów 9 lat temu, tutaj, na tym najprostszym z możliwych blogowych miejsc, zupełnie inaczej wyobrażałam sobie drogi, którymi będę szła. Ba! Nie mogę nawet stwierdzić jak i czy sobie je wyobrażałam, ale po ich przejściu twierdzę, że jeśli w ogóle, to na pewno nie tak. 

Ciekawym jest odkrycie braku spójności i sensu w wielu odnogach mojej rzeki. Okazuje się, że nie ogarnę tego systemu swoim umysłem. Nie jest to naczynie połączone, w którym krążą wydarzenia i ludzie. Są przecieki i nieplanowane wstrzyknięcia. Mam wrażenie, że to ciek wodny, który ma nie tylko dopływy zbierające materię z okolicznych krain, ale też odpływy, które wychodzą ode mnie. Być może są potrzebne innym krainom. A może to mnie samej potrzebne jest to, by odpływały bezpowrotnie pewne fronty.

Widok za oknem autokaru może być spontanicznym, symultanicznie tworzonym teledyskiem do piosenki, której słuchamy lub nucimy w głowie. A życie? Jest teledyskiem do przydługiego utworu muzyki klasycznej z rodzaju, którego nigdy do końca nie czułam i nie rozumiałam. Są tu fragmenty tak nieetycznie nudne, że mam ochotę wyjść na papierosa i je po prostu przeczekać Wrócić potem żując niedbale miętową gumę, która ma udać, że przerwy nie było. Są też momenty wzniosłe, na których apogeum budzi się znudzony członek sekcji rytmicznej, by uderzyć w talerze. Tak to już jest. Rzeka płynie, a utwór komponuje się podczas odgrywania. Wszyscy tu improwizują.

A ja? Chyba będę wracać tu częściej niż raz w roku.




poniedziałek, 15 lutego 2021

Farba w wazonie

    Pamiętam eksperyment, który umieszczony był w encyklopedii dla dzieci, jako propozycja swoich pierwszych badań naukowych. Należało włożyć biały kwiat do wazonu z wodą i nalać do niej odrobinę barwnika, po czym obserwować, czy kolor kwiatu się zmienia.

    Czasem myślę, że zostaliśmy wrzuceni tacy biali do życia w takich, a nie innych czasach, w takim, a nie innym świecie, do którego każdy może wlać wszystko. A my? Nie przed wszystkim możemy się obronić. Nasza łodyga, wraz z tym, co potrzebne nam do życia, pobiera wiele innych specyfików.

    Doświadczenie pokazało, że kwiat zabarwiał się lekko. Każdy obszar w innym stopniu nasycenia. W encyklopedii przykładowym kwiatem była margaretka, którą tworzyło wiele płatków. My mamy ich jeszcze więcej. Najgłębsze, które nawet nie do końca wykluły się z pączka to te, które trudno dojrzeć, a które są najbliżej i najściślej związane z łodygą. Po rozebraniu kwiatu na części pierwsze okazywało się często, że jego najgłębsze partie były najciemniejsze.

    Jesteśmy wrażliwi. Jesteśmy kwiatami, a nie kamieniami. Chcę świata, który jest czysty. Chcę zdrowo pić. Życzę wszystkim czystej wody. Nieskażonej. 

    Największą umiejętnością jest umieć przyjmować i kochać kwiaty, które są poprzebarwiane nie tak, jak byśmy chcieli. Te, które wyglądają inaczej niż ich przedstawiciele w atlasach. Trudno kochać takie i trudno dać się komuś pokochać, gdy jest się takim. Dać się przyjąć.




sobota, 2 stycznia 2021

Ćwiartka wrażliwego stulecia

    Mogłoby się wydawać, że regularność oddechów, które bierzemy bezwiednie, sprawia, że wszystko biegnie według określonego z góry rytmu. Choćby nie wiem co, zegar zawsze tykał i będzie tykał w tym samym tempie. Równo. Owszem, żadne odkrycie. Jednak, spoglądając za siebie, widzę tak różne okresy! Jedne zbite w kulkę, która jest jakaś szara. Podobnie jak kula z wielu kawałów kolorowej plasteliny, która staje się ścieśnioną brunatną masą. Inne czasy odbieram jako wydłużone, ciągnące się, a w tym - jednostajne. Jeszcze inne, jak nieprzewidywalne momenty, które - z jednej strony - trwały dość długo - z drugiej strony - amplituda przeżyć, stanów i wydarzeń była tak duża, że wydają się nie do wpisania w żaden rytmiczny schemat. To jest właśnie to. Subiektywność odbierania czasu. Najciekawsze w tym zjawisku jest to, że każdego człowieka obowiązują przecież te same miesiące, te same minuty. Cóż... 

    Zaczął się nowy rok. Kolejny w życiu. Ktoś tam coś postanawia, bo to modne, ktoś podsumowuje rok. Ktoś inny życzy po raz setny, by nowy rok był lepszy od poprzedniego. W czym lepszy? Nie chcę, żeby był lepszy. Chcę, żebyśmy my byli lepsi. Ja chcę być lepsza, choć wciąż kiepsko mi to wychodzi. 

    Nie muszę niczego postanawiać. Każdy dzień sam weryfikuje przedsięwzięcia. Po prostu obserwuję, sporo doświadczam. Gdy w doniczkach jest sucho, podlewam. Gdy za kimś tęsknię, dzwonię. Gdy przychodzą pomysły, tworzę. Gdy napotykam przeszkody, narzekam, płaczę, buntuję się, irytuję, muszę się wyżalić, a potem idę dalej i staram się je pokonać. Gdy przychodzi wiosna, chodzę i się nią cieszę. Gdy przychodzą sytuacje beznadziejne, jestem w nich całą sobą, tak samo jak w tej wiośnie. Beznadzieja często mnie otacza, przytłacza. I tak też będzie w nowym roku. I co? One - wszystkie beznadziejne momenty - też osadzone są w czasie. Mijają. I co mam postanawiać? Że będę zawsze udawać sztuczną radość? Jestem, czym jestem, w danej chwili. I chwała Bogu, że są wokół mnie inni ludzie. I to tacy ludzie! Ich życia, ich stany, ich okresy tak bardzo poszerzają horyzonty, że nawet w najciemniejszej dolinie mogę raz na jakiś czas zachodzić do jasnych zaułków. I mam nadzieję, że oni do moich też. 

    Kiedy trzeba, podejmuję decyzje. Podjęłam już ich tak wiele. Nadal mało o nich wiem. A najmniej wiem o ich słuszności. Po prostu, pozwalam im być i zlać się z tłem. Kolejne też podejmę i staną się one częścią nowego roku. Dobrego czy złego - po prostu tego. I tak każdy z nas ma inny. Inny rok, inny czas, w tym samym momencie.

    Czy jestem ciekawa? To jedna z moich największych słabości. Ciekawość przyszłości. I tak, czasem lęk, czasem nadzieja. Po prostu ciekawość. Czasem myślę, że ta właśnie ciekawość to jeden z odcieni nadziei. Nawet w czasach, które były jak szara kula plasteliny odkrywałam w jej głębinach jasną cząsteczkę, która trzymała przy życiu. 

    Przejściowość. Dla mnie to od niedawna definicja życia na ziemi. Wszystkie okresy przemijają. Wszystkie. Ekscytacje, załamania, tęsknoty, zawody, oczekiwania, znudzenia, zniechęcenia, motywacje. Nawet jeśli trwają całe ziemskie życie - rozproszą się w nicość. 

   Życzenia. O tak, jeszcze trochę o życzeniach. Jedna z moich ulubionych czynności. Składanie życzeń. Kim jesteście, kiedy twierdzicie, że życzenia to coś wymuszonego, sztucznego i sztywnego? Kim jesteście, jeśli składacie życzenia z przymusu? Kim jesteście, kiedy mówicie nieprawdę patrząc komuś głęboko w oczy? Kim jesteście, przesyłając losowym osobom losowe słowa z gotowych formułek? Słowa mają moc i wierzę, że wypowiedziane głośno z głębi serca, mogą wpłynąć na czyjeś życie. Nie chcesz głosić dobra własnymi ustami? Może nie masz go w sercu? Może wcale nie obchodzą cię inni? A może nigdy nie doświadczyłeś dobrego słowa i czyjejś pozytywnej intencji skierowanej w twoją stronę?

    No właśnie. Życzenia dla każdego są takie: pozwólmy naszemu nowemu rokowi być sobą. Każdy swojemu. A w nim pozwólmy samym sobie po prostu być. Z całą autentycznością. Z prawdziwą nadzieją, z prawdziwym smutkiem, z prawdziwymi wątpliwościami, z prawdziwymi chorobami, z prawdziwymi chęciami, z prawdziwym tworzeniem i kreowaniem, z prawdziwą bezsilnością i prawdziwą sprawczością. Każde kolejne połacie czasu, które ukazują się przed nami, to tylko przestrzeń, w której okazuje się kim jesteśmy. Życzę odkrywania tożsamości, bratania się z nią i rzeźbienia w niej tak, by to ona miała wpływ na czas, a nie czas na nią.

    Po dwudziestu pięciu latach życia z horrendalnie wrażliwym wnętrzem stwierdzam, że życie jest trudne i często nie do uniesienia, a jednocześnie intrygująco przejmujące i paradoksalnie cudowne. Zapierające dech w piersiach. A gdy tak czasem zapiera dech, wszystko staje się cudem. Przecież właśnie zaprzeczyliśmy jednostajności czasu. Jednostajności oddechu.




niedziela, 6 grudnia 2020

O czym marzysz?

O czym marzysz?
A w jakiej skali?
W skali świata. W skali woli.
W skali świadomości.
W skali zamyślenia.
W skali całości.

O czym marzysz?
Chodzi o marzenia spełnialne?
O dotąd nienazwane. O realne.
O zakorzenione. O tożsamość.

O czym marzysz?
Ja?
We własnej osobie.

O czym marzysz?
Co to są marzenia?
Szczyt piramidy Maslowa.
Bez niego byłaby szarym PRL-owskim blokiem.

O czym marzysz?
Mnie ma być jeszcze stać na szczyty?
Stań. Podnieś głowę. Zatrzymaj i wyostrz wzrok.

O czym marzysz?
Kiedyś wiedziałem.
Naprawdę wiedziałem.





niedziela, 8 listopada 2020

Wiersz, bo nie umiem szydełkować

Trzymam delikatnie cienką nitkę życia
Za końcówkę
W dwóch palcach ją trzymam
Zwisa gdzieś
Czuję, że jest przez węzełek
Ten na dole
To urodzenie, obciążenie
Początek.

Nawlekam ciągle koraliki
Jak przez sen już

Kiedyś wielkie, wyczuwalne korale
Po jednym dniu
Po kolei

Teraz małe koraliki, szybkie
Tydzień po tygodniu
Chyba po kolei

Wszystkie tak podobne
Za szybko na rozróżnianie barw

Struktura czasem tylko zatrzymuje opuszki
Czasem się wyróżnia

Trochę korale
Trochę różaniec

Trochę ozdoba
Trochę żmudność

Nawlekam, nawlekam
Same wpadają
Ja patrzę w okno

Już się wyłączam.
I czekam.
Na co? Na kogo?

 



poniedziałek, 24 sierpnia 2020

Waga bez opakowania

Dusza gąbka tak pochłania i pochłania

Wagą i objętością przewyższa ciało - swoją klatkę

Gdzie ona się mieści? Taka napęczniała?

Zdarza się, że zbyt ciąży

Nogi klatki nie mogą się podnosić


Jeden powiew, JEDEN

Nadaje jej lekkość


Nieplanowane wejście do świątyni, w której wybrzmiewa właśnie cudowny utwór

Spacer brzegiem Wisły i moment, gdy zabłyśnie odbitym słońcem

Uśmiech osoby, której powiedziałeś, że jest piękna

Smak kawy

Czyjś powrót

Wyczekiwany moment w piosence

Idealny wietrzyk w twarz na pikniku w upalny dzień

Śmiech dziecka, do którego się przytuliłeś

Wspomnienie, które wróciło nagle po dziesięciu latach

Wiatr we włosach

Znajomość miejsca

Dom

Znajomy zarys gór

Świeżość liści

Trafiony dowcip

Tęsknota

Kołyszący rytm

Chór chłopięcy

Szum morza

Zapach skrzypiącego śniegu po pasterce

Zbieżność wydarzeń

Serdeczność sąsiada

 Zmienność pór roku

Nocna jazda

Niebo nocą na wsi

Bieszczady

Modlitwa bez słów

Obecność

Odwzajemnienie

Herbata zaparzona przez przyjaciółkę

Samotny dzień 

Koncert tylko dla ciebie

Wiara, nadzieja i miłość


Wystarczy jeden taki powiew 

I dusza jest lekka, ulotna

Trzeba jej pilnować

Oj, trzeba jej wtedy pilnować

 

Idę tam, gdzie prognozują powiewy

A nie pozwolę duszy na ociężałość

By nie rozerwała ciała

Będę chodzić jak po księżycu

Będę!

 

 

 




sobota, 1 sierpnia 2020

Północ w zagrodzie

    Jest w nas tyle poziomów, sfer, przestrzeni, że nie sposób codziennie zajrzeć do każdej. Nie sposób regularnie dokarmiać wszystkich zwierząt w każdej z zagród. A właśnie samemu jest się gospodarzem na swojej farmie. Czasem lubię przesiadywać na podwórku od strony drogi i uśmiechać się, pozdrawiać przechodniów. Zdarza się, że się tam zasiedzę, jest mi dobrze, swojsko. Z przechodniami raźniej. Ale nie... nie można tak długo. Kończąc rozmowę z jednym z was, kątem ucha słyszę, jak moje zwierzęta domagają się uwagi, dokarmienia. Muszę wstać, rozprostować zastane kolana, wejść na prywatne podwórko i po kolei wchodzić do każdej z zagród. Boże, dlaczego muszę hodować tyle wyszczekanych psów, których wcale nie potrzebuję? Dlaczego, mimo karmienia, są ciągle wychudzone i domagają się więcej. Mogę siedzieć przed domem, rozmawiać z ludźmi i udawać, że tylne podwórko mnie nie obchodzi, ale ten skowyt tak mocno mnie wzywa. Powala.
    No tak, gospodarstwo składa się z wielu mieszkańców. Nie mam mocy zarządcy. Czasem myślę, że nie mam tu żadnych praw. Jestem, więc muszę oporządzać wszystko. Piękne kwiaty, które wymagają tyle pracy, by zakwitnąć na tydzień w roku (jakże takie tygodnie rozpromieniają duszę!) no i te psy, które nawet nie strzegą dobytku. Są też miejsca, które żyją własnym życiem. Udaję, że ich nie ma,
a one w miarę nie dają o sobie znać. Czasami wypuszczają pojedyncze kłącza poza ogrodzenie. Przycinam je najszybciej jak się da, tak przy okazji i idę dalej. Ha! Można powiedzieć, że jest już kilka miejsc, którym pozwoliłam stworzyć własny mikroklimat.
    Wiecie co? Dziwnie ktoś zaprojektował to podwórze. Nie miałam tu nic do gadania. Nawet nie pamiętam momentu, w którym się wprowadziłam... Dziwnie, bo ta zielona trawka, hamak, huśtawka z poduchami i przestrzeń od drogi, którą tak kocham, jest ciasna, niewielka i tak rzadko mogę do niej wchodzić. Wszystko przez ten nieproporcjonalnie wielki tył, który dla przechodniów jest niedostępny, zarośnięty drzewami i tujami. Oni nawet nie wiedzą, że on istnieje. I że tak krzyczy!
    Co ja mogę zrobić? Szukałam numerów telefonu, dzwoniłam do właścicieli ziemi, do wójta wsi. Ba! Dzwonię często i mówię, mówię, krzyczę, żądam wyjaśnień, a oni, wiem, że słuchają, a mimo to, prawie nigdy nie odpowiadają. Wytężam słuch, daję ciszę, nie odpowiadają. Posunęłam się nawet do zmiany operatora, by zadbać o jakość połączeń. Ciągle zbyt mało reakcji. Czy oni nie rozumieją, że ja jestem taka mała, słaba i, choć staram się zaprawiać do pracy, to ciągle tak mocno uszkadzam ręce i serce.
    Sąsiedzi czasem mówią, że jestem zbyt delikatna, że to nie miejsce dla mnie. Teraz już wiem, że mają rację, ale przecież ja to ja! Nie mogę sobie pozwalać na delikatność. Muszę być silna, samodzielna. Samowystarczalna wręcz, bo ci, którzy chcą pomagać zazwyczaj mają zakaz wstępu. Dochodzą mnie słuchy, że to z woli wójta. Czy dlatego, że mnie nie lubi? Jakiż miałby mieć powód?
A może to dlatego, że chce zbudować moją siłę?
    Mogę powiedzieć śmiało, że, choć mieszkam tu od tylu już lat, ciągle nie poznałam większości zakątków. To wszystko przez te straszne psy! Nie dość, że zajmują tyle czasu i uwagi, to jeszcze napawają mnie paraliżującym lękiem przed poznawaniem głębin tego ogrodu. Chyba boję się, że napotkam kolejne zwierzęta, które będą chciały jeść, a nie można będzie ich nazwać pupilami.
Niektóre zakątki lubię, ale one są malutkie i tak rzadko sobie o nich przypominam...
Dobrze, że jest przód domu. O nim jeszcze nie zdarzyło mi się zapomnieć. Ha, gdyby nie on, już dawno bym się wyprowadziła do nicości.
    Ciekawe jest to, że przechodnie, naturalnie tak zajęci swoimi sprawami, z własnymi podwórkowymi dźwiękami w głowach, nie zdają sobie sprawy z tego, że patrzenie na nich dodaje mi sił. Nie wiedzą, że są moim zapomnieniem. Na odległość, albo bardziej z bliska, przez furtkę. Tylko tak i aż tak. Przecież, gdyby nie przechodzili, nie wiedziałabym, że mieszkam we wsi. Myślałabym, że moja gęsto zarośnięta zagroda, to azyl na pustkowiu. Tylko ja, głodne zwierzęta i parę kwiatów.
Nie umiem wyjść za ogrodzenie, ale gdy tak patrzę na mieszkańców, myślę - lubię tę wieś. Z jej wszelkimi dziwnościami. Mimo wysokich żywopłotów wiem, że dla każdego z nas tak samo zmieniają się pory roku, tak samo pada deszcz i wschodzi słońce. To samo słońce.

    Nachodzą mnie czasem dziwne plany. Wezmę hamak i poduchy - myślę - i umoszczę sobie gniazdko z tyłu domu, w jednej z zagródek. Tylną furtką wypuszczę całą zwierzynę. Poczuję samotność i ciszę. Mieszkańców nie będę widywać, a na leżąco skupię swój wzrok na niebie. Wtedy tylko wspólność chmur i słońca nad nami będzie dla mnie spoiwem między mną a innymi duszami.
    Położę się całym swoim ciężarem, rozluźnię każdy mięsień. Postaram się zapomnieć nawet o tych najważniejszych przechodniach. Tych, którzy regularnie podchodzili aż pod samą furtkę i mówili dużo więcej niż przywitanie. Zapomnę o nich. Pozwolę sobie na nagość swojej delikatności, bo przecież tylko tam nikt mnie nie widzi. Będę codziennie leżeć aż do północy jedząc jabłka z tej najstarszej jabłonki, którą już nie trzeba się opiekować, a która i tak, chyba z przyzwyczajenia, wydaje co roku tonę wyśmienitych jabłek. Bardzo wdzięczna z niej lokatorka. A gdy przejdzie już północ, moja jedyna przyjaciółka, którą szczerze kocham i wyczekuję, będę zerkać po raz ostatni na gwiazdy i wracać do domu po sen.
    Takież to właśnie plany się tworzą. Żywię nadzieję, że będzie mi się udawało dotrwać do wszystkich północy i że ta cisza i samotność będą sprzyjać. Że zapomnę twarze furtkowych gości i postury tych
z drogi. Że nie będzie mi brakowało tembru i rytmiczności ich kroków. O zwierzęta się nie martwię. Jestem marną karmicielką. Samodzielnie na pewno nie wrócą, a i znajdą z pewnością lepsze miejsce. Niech im będzie dobrze.

Niech już każdemu będzie dobrze. Byleby tylko nie wyły złe psy.

***
"Jestem zbyt nisko, by spadać."


piątek, 29 maja 2020

Nikt nie wie

     Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. To dziwne, bo codziennie od nowa zapisuje się w głowie czysta kartka, a przecież nigdy niczego nie kasowałam. Gdzie to wszystko przepada? Kto dołącza nowe arkusze? Im dłużej tu żyję, tym bardziej obco się czuję. Im bardziej codzienne wszystko, tym bardziej nadzwyczajne i nieprzystępne. Wszędzie jakieś parametry, wyznaczniki, tory, wektory. A ja? Niewłaściwy rozstaw kół, niepasujący gwint, nierytmiczne sekundy. Tak właśnie jest. A kartka na przekór codziennie od nowa biała. Czasem piszę po niej ja, czasem pisze się samo, gdy odwracam wzrok. Taki hurt prawie przezroczystych kartek ostatnio przyszedł. Jakby wszystko pisało się na papierze śniadaniowym. A stron już tyle, choć nadal szybko mija. Tak cienkie kartki i wszystko lekkie jak Pismo Święte. Nie wiem, czy wolę te czasy, gdy papier jest techniczny i długo muszę naciskać, by osadzić literę. I długo musi się wylewać tusz i dużo go pochłania. Dwa dni wtedy jak książka, którą obciążać można pogięte pocztówki.

     Nie ma obrazków. Sam tekst, który nie wiadomo kiedy się zaczyna, a nie kończy się nigdy. No, może kiedyś się kończy, ale ja tam nie chcę samodzielnie stawiać kropki. To nie moje zadanie. Bywam pilna, choć czasem stawiam na autopilota. Nie znam go dobrze, ale staram się ufać.

     Kiedyś myślałam, że gdy zasypiam, papier zostaje biały, pióro odpoczywa. Może nawet pojawia się miejsce na ilustracje? Sny mogłyby się tam lokować. Ha! Może doceniłby je jakiś abstrakcjonista. No, ale nie. Wszystko pisze się bez przerw. To dziwne, bo tekst układa się w taktach, jak muzyka. Miarowo, bo ktoś kiedyś wymyślił czas. Jeszcze nie zidentyfikowałam tej osoby. Nie wiem, co jej powiem, gdy ją spotkam. Jeszcze się zastanowię...


     Trudno być niedoświadczonym pisarzem. Papier ci leci i leci i leci, jak rozpędzona bieżnia pod nogami. Mam odpocząć? Spadnę i rozbiję się w mak, a biegnącej taśmy już nie dogonię. I co z tego? - powiesz. Otóż, nie umiem. Zbyt szybko się przesuwa, a ja jeszcze muszę skakać przez płotki taktów. Kiedyś może spadnę i opowiem Wam, jak było, jeśli uda się wrócić. Jeśli nie, będę o Was ciepło myśleć.



wtorek, 19 maja 2020

Inna cisza

Są takie cisze, które wcale nie są głuche
Uderzają małą nóżką o szczebelek łóżeczka
Mruczą przed snem

Szumią głośno jesiennym wiatrem
Niekoniecznie jednostajnym

Patrzą na ciebie niepowtarzalnymi oczami
Zza stolika, całkiem naprzeciwko
W zatłoczonym harmiderze baru

Tykają zegarem kościelnym
Obgryzają skórki

Są takie cisze, które ogłuszają
Zdumiewają, zatrzymują, kołyszą

Zewsząd śpiewają ptakami
Których nie widać

Są takie dźwięki, są takie głosy
Które zajmują uszy sobą
I wreszcie pozwalają duszy wejść w prawdziwą ciszę

Takie, które zagłuszają niezdrowe przyspieszenia serca
Wyciszają uwagę na rozmach

Są najgłębsze cisze
W których mieszka pełne ja
Cisze, które głosy ukochanych wzmacniają
Cisze, które muzyka wydobywa
Cisze, które wszyscy znamy.




środa, 6 maja 2020

Na jawie

Głowa jak rozgrzana blacha
Od myśli
Plecy jak zamarznięta ulica
Od zwątpień

Tak wielki zewnętrzny świat
Tak mały, gdy stanie przy wewnętrznym

Tak zmienny zewnętrzny świat
Tak nieprzewidywalny wewnętrzny

Tak kruche skały do budowania
Tak krótki zasięg widoczności

Tak pełen każdy dzień dezorientacji
I przyjemności

Przeciwne bieguny zdołały się przytulić
Wiatr przystanąć
Gotują się dawno zamrożone tematy
Odkopują spróchniałe kości

 I tylko przyroda na przekór

Wreszcie maj.


Orkiestra nurtu rzecznego

Czas to z jednej strony coś niewidzialnego i nieuchwytnego, coś co mogłoby stanowić definicję abstrakcji i antonim namacalności. To coś, co ...