sobota, 19 lutego 2022

Orkiestra nurtu rzecznego

Czas to z jednej strony coś niewidzialnego i nieuchwytnego, coś co mogłoby stanowić definicję abstrakcji i antonim namacalności. To coś, co dotyczy każdego. Coś, co przenika wszystkie nasze sfery. Tylko on daje szansę osiągnięcia stanu nowej perspektywy.Tylko on, gdy upłynie go odpowiednio dużo. (Czy on płynie? Ten "ruch" nazwałabym inaczej. W każdej chwili inaczej). 

Z drugiej strony - co dość brutalne - po odpowiednim czasie jesteśmy w stanie namacalnie poczuć mniejszą tęsknotę za kimś. Możemy też np. uświadomić sobie, że kogoś wcale nie kochaliśmy, chociaż tak nam się wydawało - i odwrotnie - poczuć, że kochaliśmy i kochamy, mimo, że dana osoba odeszła z tego świata wiele lat temu. Czas jest brutalny, bo siedzi na naszym ramieniu i mówi: marność nad marnościami i wszystko marność. 

No właśnie. Czy wszystko marność? Ten rok bez kuferka był mi bardzo potrzebny. Przychodzenie tutaj jest pewnego rodzaju stanem, w którym schodzę z mojego parteru kręcenia codzienności dwa schodki niżej, do piwnicy, w której myśli i stany snują się bezustannie. Robią to niezależnie od tego, czy tam zaglądam, czy udaję, że piwnica nie istnieje. Istnieje.

Mieszkają w niej myśli, które kreuję, bo w świadomości uznaję je za słuszne i roztropne. Są w niej też stany i emocje, których wcale nie chciałabym mieć. Takie, które są niezgodne z moim światopoglądem, wiarą, nadziejami. Od czasu do czasu odnajduję tam postawy, których na parterze nie umiałabym nawet wymyślić. 

Życie się zmienia i upływa ta woda w rzece, o której opowiadali dziadkowie. Staję z patykiem w ręku na jakimś niezarejestrowanym dzikim brzegu i zanurzam jego czubek. Prąd nie ustaje, chociaż maleńka tasiemka, mała stróżka odbija się o drewionko i jakby przystaje na momencik. Zejścia tutaj to takie momenciki. Patrzę na rzekę i zatapiam oczy w jej mantrycznym ciągu. Wpadam w stan niebytu i - paradoksalnie - niemyślenia. Tak, kobiety też potrafią nie myśleć. Sama przyłapuję się na tym, że patrząc na rzekę mam przed oczami wyłącznie wizję rzeki. Przecież ona tak płynie już trochę lat. Znam ją. Zapominam jednak, że składa się na nią coś szczególnego. Kropelki z szyby samochodu, które dopingowałam, by spieszyły się razem w wiatrem. Te, które łączyły się ze sobą w coraz większe krople, by spaść w końcu na uciekający spod kół asfalt. Jest też parę wiader nielegalnie brudnej wody, którą wylewałam odwracając głowę. A rzeka nadal płynie. Dziadkowie mieli rację.

Z nastolatki, nawet nie wiem kiedy, stałam się dorosłą kobietą, która wciąż jak dziecko patrzy na życie wokół i zastanawia się - co to jest i jak się tego używa. Gdy rozpoczynałam tworzenie swoich wpisów 9 lat temu, tutaj, na tym najprostszym z możliwych blogowych miejsc, zupełnie inaczej wyobrażałam sobie drogi, którymi będę szła. Ba! Nie mogę nawet stwierdzić jak i czy sobie je wyobrażałam, ale po ich przejściu twierdzę, że jeśli w ogóle, to na pewno nie tak. 

Ciekawym jest odkrycie braku spójności i sensu w wielu odnogach mojej rzeki. Okazuje się, że nie ogarnę tego systemu swoim umysłem. Nie jest to naczynie połączone, w którym krążą wydarzenia i ludzie. Są przecieki i nieplanowane wstrzyknięcia. Mam wrażenie, że to ciek wodny, który ma nie tylko dopływy zbierające materię z okolicznych krain, ale też odpływy, które wychodzą ode mnie. Być może są potrzebne innym krainom. A może to mnie samej potrzebne jest to, by odpływały bezpowrotnie pewne fronty.

Widok za oknem autokaru może być spontanicznym, symultanicznie tworzonym teledyskiem do piosenki, której słuchamy lub nucimy w głowie. A życie? Jest teledyskiem do przydługiego utworu muzyki klasycznej z rodzaju, którego nigdy do końca nie czułam i nie rozumiałam. Są tu fragmenty tak nieetycznie nudne, że mam ochotę wyjść na papierosa i je po prostu przeczekać Wrócić potem żując niedbale miętową gumę, która ma udać, że przerwy nie było. Są też momenty wzniosłe, na których apogeum budzi się znudzony członek sekcji rytmicznej, by uderzyć w talerze. Tak to już jest. Rzeka płynie, a utwór komponuje się podczas odgrywania. Wszyscy tu improwizują.

A ja? Chyba będę wracać tu częściej niż raz w roku.




Orkiestra nurtu rzecznego

Czas to z jednej strony coś niewidzialnego i nieuchwytnego, coś co mogłoby stanowić definicję abstrakcji i antonim namacalności. To coś, co ...