Wcale nie jest tak, że swój świat trzeba dopasować do reszty. Wolę iść w swoim. W obcym czuję dezorientację. Mój też się zmienia, też jest elastyczny. Jakoś tak powoli, w inne strony się wygina, niż chce tego reszta. Tam, gdzie coś napiera, on się nie wgniata. Tam, gdzie nie ma miejsca, on próbuje się wetknąć. Fascynuje się wszystkim, co dziwi, że go fascynuje. Ciągnie go do wszystkich, którzy są z innego materiału. Do innych bajek. Nie poddaje się mojej woli. Ba! Ucieka od jej stałych ram. Od tych łagodnych, ustalonych zasad. Poddaje się porywom, które mnie dziwią.
Mogę sobie planować, mogę szukać rozwagi.
Cóż z tego?
Żyję w nim, bo innego nie mam. W innym nie mam powietrza. Żyję w nim, bo jest mój. Mój, a jednak w pełni nim nie zarządzam.
To dziwne, jakie sytuacje i osobowości do niego dopuszczam. A może dopuszczają się same? Jak bardzo uległa jestem jego przypadłościom i jak bardzo nienaruszalna, gdy trzeba ustąpić.
Głupio mi, gdy robię w nim coś, co nie podlega regułom jego etyczności. Kto wyznaczył te reguły? Chyba przecież ja sama...
Wiele światów się z nim zderza. Piętno zostawiają często te, z którymi nawet nie chciałabym się minąć.
A te, do których mój ciągnie - przelecą jak bańka mydlana obok drugiej.
Jak krople wody w kosmosie.
Trudno żyć w moim świecie, bo ciągle nie wie się, gdzie się jest.
Za dużo w nim życia wewnętrznego, za mało rygoru w tym zewnętrznym.
Nie da się od niego uciec, bo to tak, jakby zmienić imię. To tak, jak wyjście duszy z ciała. Przed śmiercią - niemożliwe.
Wiele tu ukrytych pokoików.
Na co dzień kilka osób wchodzi do salonu.
Jest duży, przestrzenny, jasny, z pogodną atmosferą.
Wchodzą tu ludzie, których kocham, których zapraszam. Tu się nie boją. Niektórzy jakoś mocno chcą i potrafią.
Wiele tu jednak sypialni i innych kątów.
Boję się zaprosić tam tych, których najbardziej bym chciała. Zawsze się będę bała, bo nigdy nie byłam tam z kimś.
Nie ma tam nawet kanarka i rybek. Czasem nie ma nawet anioła stróża.
Kilka krótkich sekund.
Najostrzejszych i najbardziej wyrazistych.
Kilka w całej dobie.
Dzień musi trwać cały dzień czasem Żeby nastąpiły. Nikt o nich nie wie. Tylko ja.
Tylko ja się nią napawam. Esencja dnia. Nie wie się, na co się czeka. Gdy przychodzą, wie się, że przyszły. Jedno spojrzenie. Jeden moment, gdy słońce już zachodzi. Barwa głosu, tego od "dobranoc" w windzie. Nikt nie wie.
Tak rozmiękczają serce. I koją. Bezzwrotność. Bezcenność. Takie są te chwile. Dzień musi trwać czasem cały dzień. Cały dzień, by mogły mignąć przed oczami. Taka jest esencja. Z niej czerpie wszystko dookoła. Taki napar dnia da się wypić.
Ci, którzy są obok, którzy mogą go zamieszać, Czynią dzień znośnym. Roznoszą esencję, rozprzestrzeniają. Bez Was nawet ta najlepsza Nadal leżałaby na dnie. Niezamącona. Niewyczuwalna. I nawet gdy dzień trwałby cały dzień I tyle trwałoby czekanie, Bez Was wszystko nie miałoby sensu. Nie przełknęłabym niczego.