Północ. Poświata choinek w pięciowiecznym drewnianym kościele. Jeszcze ciemno. Początek pasterki. Każdy śpiący po wigilii. Półmrok sprzyja ziewaniu, pełny brzuch - senności. Każdy jednak cieszy się na swój sposób. Jedni ze spotkań rodzinnych, inni z tego właśnie pełnego brzucha. Część wiernych próbuje jednak, nieudolnie - bo po ludzku, cieszyć się przyjściem Jezusa Chrystusa. Patrzą na drewnianą szopkę, na figurkę małego Jezuska, którą kapłan zdążył przenieść przez całą długość kościoła w świątecznej procesji. Jednym miło na myśl o bajce o Maryjce, Józefku i Jezusku, bo opowieść tę znają od najmłodszych lat. Przypomina im się dzieciństwo. Czekali cały adwent. Codziennie zjadali jedną czekoladkę z adwentowego kalendarza, zbierali obrazki na roratach.
Miło tak wyrwać się z tej codzienności do tych przytulnych wspomnień. Uśmiechnąć się tak pod nosem, czasem pod wąsem, by przypadkiem nikt nie zauważył.
Inni, wszedłszy wcześniej bardziej świadomie w istotę adwentu, próbują powitać Jezusa, który przychodzi też dzisiaj. Przychodzi - cokolwiek to znaczy.
Czczą Go jako Dziecię, czczą Go jako teraz obecnego wśród nas, czekają na powtórne przyjście. Kilkoro z nich może naprawdę chciałoby, by paruzja nastąpiła teraz. Większość o tym nie myśli, a ci, którzy myślą - boją się. Boimy się, bo każdy bałby się złodzieja. Jezus nie będzie dla nas jak złodziej, którego się boimy, tylko wtedy, gdy będziemy Go znać. Nie balibyśmy się, gdybyśmy czekali na Kogoś, kogo znamy, kochamy. Za kim tęsknimy.
Ilu z nas tam tak czekało?
Tak głośno wybrzmiało "Chwała na wysokości Bogu", świątynia rozbłysła światłami, a my nadal w większości uśmiechamy się do drewnianej figurki bobasa. Czekamy trochę na sen, bo dzień przygotowań dał w kość niejednemu. Im żwawiej osoba obok śpiewa kolędy, tym bardziej chce nam się śpiewać. Śpiewamy z uniesieniem. Ciekawe, czy wszyscy mają w intencji uwielbienie Przychodzącego. Ciekawe, ilu z nas ma w sobie krztę autentycznej wdzięczności za to, że kiedyś przyszedł.
Uśmiechamy się do figurki.
Homilia. Ksiądz Proboszcz skończywszy czytanie Ewangelii, staje przed nami. Musi coś powiedzieć. Słowa Ewangelii opowiedziały historię, której mało kto słuchał. Przecież wszyscy to znamy od tylu lat. Trochę śpimy. Nadal uśmiechamy się do figurki. Pięknie, naprawdę pięknie przystrojona w tym roku nasza świątynia. Jest przytulnie i odświętnie. Cóż, ksiądz już mówi. Chcę słuchać. Ciekawi nas, co On może dopowiedzieć do tych wszystkich treści, które otaczają nas w ostatnie dni. Co powie? - że żłóbek, że uniżenie, że cud przyjścia, że początek dzieła zbawienia, że pokora, że Bóg - Człowiek, że odwaga Józefa, że oddanie Maryi, że trudne warunki, że podziw, że dziękczynienie. Wszystko to pewnie powie. Padnie pewnie też jakiś slogan o narodzeniu w naszym życiu, dzisiaj. Pójdziemy potem do domu, bo jutro przecież trzeba siedzieć przy stole pełnym przysmaków i świętować. Świętować rozmowy o polityce, świętować nadmiar jedzenia i czasem fałszywą uprzejmość.
Nie. Ksiądz w tym roku postanowił postawić nas przed życiowymi faktami.
Jakieś przebudzenie.
Nie mówił o historycznym Jezusie. Mówił o Dziecku.
Mówił, że największe zmiany i dojrzałość w życiu człowieka przychodzą wtedy, gdy pojawia się dziecko.
Jesteśmy gośćmi, odwiedzamy świeżo upieczonych rodziców. Uśmiechamy się do żywej figurki, gratulujemy, nawet szczerze się cieszymy i wychodzimy. Mamy przecież swoje sprawy i swoje życie.
A co wtedy, gdy dziecko jest nasze?
Pierwsze chwile w szpitalu cieszą. Przygotowania napawały optymizmem.
Narodziny kończą się w końcu, a pierwsze dni życia są tylko pierwszymi dniami. Spośród wielu.
Pytał: "czy przyjmujesz Dziecko?".
Z całą jego wagą urodzeniową. Z tym, że będzie potrzebowało twojego CZASU, UWAGI i ODDANIA już do końca twojego życia.
Idziesz do pracy, wiesz, że masz dziecko. Idziesz na uczelnię, wiesz,że masz dziecko. Budzisz się w środku nocy, wiesz, że masz dziecko, a śpiąc nawet, śpisz jakoś mniej głęboko, bo świadomość o twojej odpowiedzialności napawa cię drżeniem.
Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu?
Czy w to Boże Narodzenie przyjmujesz Dziecko?
Krzyczysz: przyjdź Panie Jezu!
Chcesz tego?
Kiedy przyjdzie, będziesz musiał Go wziąć na ręce i iść wszędzie tam, gdzie dotąd chodziłeś.
Do tych samym toksycznych środowisk, do tych samych tłocznych miejsc.
Mała figurka, w którą tak się zapatrzyłam, nie jest żadną figurką.
Jest Dzieckiem, które narodziło się nie bez powodu. Co więcej, jeśli by się nie narodziło, sama bym nie żyła.
Dziecko to waży wiele. Dzisiaj jakoś jeszcze więcej.
Nie widzę już choinek. Nie patrzę już nawet na figurkę.
Czuję, że dzisiaj, tutaj, teraz, przyszłam, by wziąć na ręce Dziecko.
Czystą, szczerą Miłość, która wiele waży, a bez której nie można żyć.
Oplata szyję swoimi Najświętszymi Rączkami, a mi miękną nogi.
Czy ja chcę Je ze sobą zabrać?
Czy umiem odpowiedzieć Mu na Jego miłość?
Czy potrafię tak bardzo się uniżyć, jako On sam dla mnie?
Czy potrafię kochać innych, jak On mnie, chociaż, według mnie, na to nie zasługują, tak jak ja nie zasługuję na Jego kochanie?
Czy potrafię nie wstydzić się Go wśród innych?
Czy potrafię wyrzec się wielu rzeczy, czego wymaga Noworodek?
Czy umiem trwać w adwencie cały rok? Tak właśnie, wziąć na siebie nieprzespane noce, których wymaga roratnie, dopiero co urodzone Dziecko?
Nie wiem.
Naprawdę nie wiem.
Nie wiem, czy chcę mieć Dziecko.
Wiem jednocześnie, że nie wyobrażam sobie bez Niego życia.
Ostatnia już kolęda wybrzmiała w świątyni, a my wychodzimy.
Wychodzimy na zimny, ciemny świat, by po nocy usiąść i świętować.
Dalej tu, na ziemi.
Z ludźmi, którzy - jacy by nie byli - trzymają, bardziej lub mniej świadomie, na rękach Dziecko.
Może chociaż przez chwilę usiądą z Nim przy stole.
Może nie zapomnimy zabrać Go po świętach do domów?
Może nie zapomnimy trenować duszy, umysłu, świadomości i ciała, by go unieść?
By nieść Go, w tak gęstej, topornej atmosferze, która ma na Niego uczulenie?
Obym nie zapomniała.
Obym nigdy nie zapomniała.
piątek, 29 grudnia 2017
piątek, 22 grudnia 2017
"Tak często czuję Twoją siłę..."
Jakież to przejmujące. Być nadal...
W czasie takiego grudnia, tegorocznego, takiego właśnie. Nie ma czasu na sen, nie ma czasu na nic. Jednocześnie - tak wiele czasu na myśli, na tęsknotę.
Na wzruszenia.
Myślałam, że zbyt łatwo się wzruszam. Myślałam, że to takie głupie, że świat wokół, gdy to widzi, wzrusza ramionami. Gdyby tylko wzruszał... On poparskuje ze śmiechu. Czasem to słyszę.
Jakoś tak wkłuwa się pod przeponę i drażni myśli: przestań, patrz prosto, nie rozglądaj się. Nie wygłupiaj się. To tylko zwykła środa, wyrzuć te emocje. Nie produkuj ich nawet.
Myśl, że nie ma piękna. Bo nie ma. Nie ma wartości. Nie ma Boga. Nie ma prawdziwej przyjaźni. Nie ma sztuki.
Wszystko jest na sprzedaż.
I tak nie kupisz.
Nie stać cię.
Siedź już cicho.
Kiedyś myślałam, że obowiązki są tak ważne. To, by trzymać się grafiku, dostarczyć dokumenty na czas, zdać za wszelką cenę, mieć wszystko na papierze. Nagle okazało się, że wartość bywa tam rzadko. Cenne życie marnują błahostki.
Uczę się. Intensywnie się uczę dostosować szorstkość, chropowatość i kanciastość tygodnia do prawdziwości. Prawdziwości? Tak, bo piękno jest. Jest Bóg, jest przyjaźń, jest sztuka. Ciągle. Nawet nie wiem jak bardzo są.
Nie, nie wzruszam się zbyt łatwo. To rzeczywistość jest tak naszpikowana powodami do wzruszeń. A świat? Niech sobie mówi. Niech krzyczy, żebym przestała.
Ostatnio pewien mądry ksiądz powiedział: "Piękno powoduje zmianę".
PIĘKNO POWODUJE ZMIANĘ!
Zmianę, proces, działanie. Zawsze, to właśnie piękno, będzie przedzierało się spod skorupy wmawiania sobie nieprawdy.
W Warszawie, przy rondzie ONZ, teraz, w grudniu, rośnie kępka zielonej trawy. Przedziera się przez ciasno ułożone płyty chodnikowe. Zieleni może jej pozazdrościć czerwcowy trawnik, a woli przetrwania - mech na mroźnych szczytach gór.
Mam w sobie tę zieleń. Powoli będę ją wskrzeszać.
***
Kolejny miesiąc tychże właśnie wzruszeń za nami. Cudownych wydarzeń, które tak zbliżają dusze.
Miesiące tęsknoty i nieodwracalnych zmian. Miesiące braku i walki z nim. Miesiące kolejnych braków.
Miesiące nowych pokładów doświadczeń, spotkań z nowymi ludźmi. Nikt tak, jak oni, nie świeci w tych ciemnościach.
Dzisiaj koncert ukochanego zespołu, a więc spotkanie z ludźmi, którzy wiedzą, co to znaczy głęboko oddychać. Z ludźmi, którzy ze wzruszenia uczynili swój zawód. Jakie to wspaniałe, że mogę wśród nich być.
Nazwali to dzisiaj dzieleniem swojej teraźniejszości. Sformułowanie, które zwala z nóg. "Dziękujemy, że w świecie instant, dzielicie z nami swoją teraźniejszość"...
Tak dużo chciałoby się napisać. Mamy czas.
Niedługo święta. Znowu. Adwent tak mocno zakorzenił się w świadomości. Moje życie jest przecież takie adwentowe.
Z chaosu tej wypowiedzi wyciągam teraz jedno - warto nie zapierać się siebie samego. Kochać.
W czasie takiego grudnia, tegorocznego, takiego właśnie. Nie ma czasu na sen, nie ma czasu na nic. Jednocześnie - tak wiele czasu na myśli, na tęsknotę.
Na wzruszenia.
Myślałam, że zbyt łatwo się wzruszam. Myślałam, że to takie głupie, że świat wokół, gdy to widzi, wzrusza ramionami. Gdyby tylko wzruszał... On poparskuje ze śmiechu. Czasem to słyszę.
Jakoś tak wkłuwa się pod przeponę i drażni myśli: przestań, patrz prosto, nie rozglądaj się. Nie wygłupiaj się. To tylko zwykła środa, wyrzuć te emocje. Nie produkuj ich nawet.
Myśl, że nie ma piękna. Bo nie ma. Nie ma wartości. Nie ma Boga. Nie ma prawdziwej przyjaźni. Nie ma sztuki.
Wszystko jest na sprzedaż.
I tak nie kupisz.
Nie stać cię.
Siedź już cicho.
Kiedyś myślałam, że obowiązki są tak ważne. To, by trzymać się grafiku, dostarczyć dokumenty na czas, zdać za wszelką cenę, mieć wszystko na papierze. Nagle okazało się, że wartość bywa tam rzadko. Cenne życie marnują błahostki.
Uczę się. Intensywnie się uczę dostosować szorstkość, chropowatość i kanciastość tygodnia do prawdziwości. Prawdziwości? Tak, bo piękno jest. Jest Bóg, jest przyjaźń, jest sztuka. Ciągle. Nawet nie wiem jak bardzo są.
Nie, nie wzruszam się zbyt łatwo. To rzeczywistość jest tak naszpikowana powodami do wzruszeń. A świat? Niech sobie mówi. Niech krzyczy, żebym przestała.
Ostatnio pewien mądry ksiądz powiedział: "Piękno powoduje zmianę".
PIĘKNO POWODUJE ZMIANĘ!
Zmianę, proces, działanie. Zawsze, to właśnie piękno, będzie przedzierało się spod skorupy wmawiania sobie nieprawdy.
W Warszawie, przy rondzie ONZ, teraz, w grudniu, rośnie kępka zielonej trawy. Przedziera się przez ciasno ułożone płyty chodnikowe. Zieleni może jej pozazdrościć czerwcowy trawnik, a woli przetrwania - mech na mroźnych szczytach gór.
Mam w sobie tę zieleń. Powoli będę ją wskrzeszać.
***
Kolejny miesiąc tychże właśnie wzruszeń za nami. Cudownych wydarzeń, które tak zbliżają dusze.
Miesiące tęsknoty i nieodwracalnych zmian. Miesiące braku i walki z nim. Miesiące kolejnych braków.
Miesiące nowych pokładów doświadczeń, spotkań z nowymi ludźmi. Nikt tak, jak oni, nie świeci w tych ciemnościach.
Dzisiaj koncert ukochanego zespołu, a więc spotkanie z ludźmi, którzy wiedzą, co to znaczy głęboko oddychać. Z ludźmi, którzy ze wzruszenia uczynili swój zawód. Jakie to wspaniałe, że mogę wśród nich być.
Nazwali to dzisiaj dzieleniem swojej teraźniejszości. Sformułowanie, które zwala z nóg. "Dziękujemy, że w świecie instant, dzielicie z nami swoją teraźniejszość"...
Tak dużo chciałoby się napisać. Mamy czas.
Niedługo święta. Znowu. Adwent tak mocno zakorzenił się w świadomości. Moje życie jest przecież takie adwentowe.
Z chaosu tej wypowiedzi wyciągam teraz jedno - warto nie zapierać się siebie samego. Kochać.
Nic nie dzieje się przez przypadek.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Orkiestra nurtu rzecznego
Czas to z jednej strony coś niewidzialnego i nieuchwytnego, coś co mogłoby stanowić definicję abstrakcji i antonim namacalności. To coś, co ...
-
Stara cerata w biało-czerwoną kratkę. Pomarszczona na stole, postrzępiona na brzegach. Wycierana przez babcię gąbeczką kilka razy dziennie. ...
-
Najświeższe wspomnienie o dniu Wszystkich Świętych w blasku choinek i ozdób bożonarodzeniowych. Tylko 24 godziny w dobie. Za mało. Tylko m...
-
I choćby nie wiem, co mówili ludzie, choćby nie wiem, co wymyślały najbardziej kolorowe środowiska - nie mogą mężczyźni żyć bez kobiet, a ko...