niedziela, 30 lipca 2017

Jazgocząca materia

Choćby nie wiem jak ważne rzeczy się działy, mogły zaistnieć, muszą zacząć się w ciszy. Uderza mnie dzisiaj moc ciszy. Wszystkie burze w ludzkich głowach, decyzje - te najważniejsze, najboleśniejsze i najgłębsze przemyślenia, uczucia, myśli, lęki, zmieszanie, najskrytsze tęsknoty, modlitwy, relacje, wszystkie nasze sedna życia - zaczynają się od ciszy.

Jak ona jest wymowna!
Najbardziej uderzająca, głośna i przenikliwa jest cisza w zamyśleniu potarganego życiem człowieka. Cisza we wspominających oczach starca.

Niedawno mówiłam o tym jak słowa są ważne. Jaka wielka w nich spoczywa odpowiedzialność.
Niczym są słowa przy ciszy. NICZYM.

Niezgłębiony jest drugi człowiek. Jest on dla mnie pasją, poezją, nieznanym dotąd kształtem, studnią, w której codziennie się topię. Topię się jednak tak, że nie mam ochoty na przeżycie. Dalsze życie bez niego jest nadaremne. Chcę się topić.

I co z tą ciszą? Potrafi być płynna, łagodna, nieść jakieś rozluźnienie. Wtedy czasem po prostu podtrzymuje egzystencję. Czasem jest chropowata, trudna, zastyga w gardle. Podcina skrzydła lub wyciska łzy.
Wszystko, wszystko zaczyna się od ciszy. Rzeczy małe i wielkie. Prozaiczne i ideowe. Słowo Boga kiełkuje w ciszy, słowo Złego również. Największe zabójstwa w niej były zaplanowane i najbardziej heroiczne wyrzeczenia. I śmierć po życiu oddanym za kogoś. Nawet muzyka ma w ciszy swój początek.
Umysł w ciszy funkcjonuje, miłość w niej wzrasta. Nie potrzeba słów.
Pomysły na przyszłość i wspomnienia przeszłości się w niej mieszają. Wszystko co arcyważne w niej jest. Taka jest płodna.

Boję się jej słuchać.

A gdy zrozumienie, przytaknięcie, zgoda i jasności ugłaszczą już ciszę, wtedy lęk ją zaorze. Jęk ciszy jest dotkliwszy niż ten fizyczny.
Niezrozumienie i niedopasowanie przedziera ją, wpuszcza przesmyki próżni. Wtedy dopiero boli. Transparentna tęsknota idzie z nią ręka w rękę, w miarę równolegle, ciągle.
Jak ryba w wodzie, tak życie w ciszy.

Słowa, czyny i decyzje to tylko jej echa. Jak światło gwiazdy, które dociera do nas po jej śmierci. Ziarno zasiane jest w ciszy.

Tak. Naprawdę boję się jej słuchać. Jej jazgotu.
Ileż chciałoby się tu napisać...


Dziś bez muzyki. 

środa, 12 lipca 2017

Nie unoszą świata. Moje nie.

Jakoś tak mówią, że teraz tak nie powinno być, a potem powinno być inaczej. Mówią, że idealnie byłoby, gdybyś była taka, ale inne źródło podaje, żebyś robił tak. Przecież są wykresy, przecież są dane. Wszystko jest zbadane. Rozwój osobniczy.
Idziesz. Zdobywasz levele.
Chociaż w sumie nie, przecież to nie punkty na osi czasu. Każdy jest inny - mówią. Zwracaj uwagę na widełki. Widełki czasowe, tam powinieneś się wpasowywać.
Chociaż... Może nie?
Może do niczego nie powinno się pasować?

Jakoś moja oś czasu nie jest prosta. Pokręcona w 3D.
Sama nie wiem gdzie jest pion i poziom. Co dopiero widełki? A co dopiero punkty?
Po prostu sobie trwam.
Nie zahaczam o to.

Co o mnie mówiłeś?
Nie zahaczam o to.

Wyzwolenie?
Nie.
Po prostu jestem.

***
Ktoś właśnie do ucha zaśpiewał mi: "zerknij w siebie".
Zerknęłam.
Coś mało twórczości ostatnio. Mało sztuki.
Jakaś ślepa uliczka w moim życiu, ale ja wrócę na moją drogę. Wrócę.

Za dużo tu inspiracji wokół.
Za dużo.


***
"Powieki nie unoszą świata".
Tak jest. Właśnie tak jest.
Cała jestem słaba, a powieki mam najsłabsze.
Na pięć frontów rozrywane.
Kilka tożsamości we mnie, a wszystkie prawdziwe, a wszystkie ciągną w inną stronę.
Wspólny mianownik się ugina. Zatraca.
Jakoś go łapię, z zadyszką.
Nie można iść do punktu A i punktu B jednocześnie, gdy oba te punkty leżą po przeciwnej stronie wszystkiego.
Łatwo mi jest zgubić się w sobie.
Niż w mieście łatwiej.
Czy da się uciec jednocześnie nie odchodząc?
Nikt nie ma pojęcia co dzieje się we mnie.
Nikt nie ma pojęcia co dzieje się w każdym.
"Powieki nie unoszą świata".
Moje bardziej nie unoszą.

piątek, 7 lipca 2017

Potrzeba i odpowiedzialność (nie)wysłowiona

Jak nieproporcjonalna jest liczba słów, określeń, nazw, względem liczby zjawisk, odczuć, przeżyć, rzeczy do nazwania. Od tylu lat uczę się tylu słów. Ciągle łapiąc nowe i dbając o stare, by we mnie nie umarły. I co? To tak, jakby położyć główkę od szpilki przy gwieździe. Jakieś nieskończoności tego co we mnie, tego, co w nas... I jak się mają do tego słowa?
Tak bogaty nasz język, tak piękny, a tak ubogi, tak znikomy. Jak każdy inny ludzki.
A jednak... potrzebuję słów. Już dziś to wiem.
Kocham i doceniam ponad wszystko ciszę i szlachetne milczenie, ale pragnę też słów.
Tych zwykłych, codziennych, o chlebie, zasypianiu i sprzątaniu.
Tych wzniosłych, o przeżywaniu, wzruszeniach i pięknie.
Tych głębszych, o Najwyższym, o celu, o Miłości.
I znowu tych codziennych.
O tym co w tobie, o tym co w nas.
Tych spodziewanych i tych, które zaskakują.

Przeplatane umiejętnie ciszą, słowa są cudem. Darem.
Trzy lata studiowania o komunikacji, o mówieniu, o porozumiewaniu się, a ja wciąż widzę w nich jeszcze więcej.
Potrzebuję muzyki i słów.
Przecież każdy ma potrzeby.
Jak chleba. Jak snu.

A po co poezja? Po co zagmatwanie, gdy prosto i szybko jest przystępniej?
Dlatego, że nie z komunikatów składa się życie człowieka.
Nie tylko z prostych sygnałów.
Nie jestem zwierzęciem.

Słowa są darem.
Każde jednak niesie ze sobą odpowiedzialność. Podejmij się jej.


Orkiestra nurtu rzecznego

Czas to z jednej strony coś niewidzialnego i nieuchwytnego, coś co mogłoby stanowić definicję abstrakcji i antonim namacalności. To coś, co ...