Jak ona jest wymowna!
Najbardziej uderzająca, głośna i przenikliwa jest cisza w zamyśleniu potarganego życiem człowieka. Cisza we wspominających oczach starca.
Niedawno mówiłam o tym jak słowa są ważne. Jaka wielka w nich spoczywa odpowiedzialność.
Niczym są słowa przy ciszy. NICZYM.
Niezgłębiony jest drugi człowiek. Jest on dla mnie pasją, poezją, nieznanym dotąd kształtem, studnią, w której codziennie się topię. Topię się jednak tak, że nie mam ochoty na przeżycie. Dalsze życie bez niego jest nadaremne. Chcę się topić.
I co z tą ciszą? Potrafi być płynna, łagodna, nieść jakieś rozluźnienie. Wtedy czasem po prostu podtrzymuje egzystencję. Czasem jest chropowata, trudna, zastyga w gardle. Podcina skrzydła lub wyciska łzy.
Wszystko, wszystko zaczyna się od ciszy. Rzeczy małe i wielkie. Prozaiczne i ideowe. Słowo Boga kiełkuje w ciszy, słowo Złego również. Największe zabójstwa w niej były zaplanowane i najbardziej heroiczne wyrzeczenia. I śmierć po życiu oddanym za kogoś. Nawet muzyka ma w ciszy swój początek.
Umysł w ciszy funkcjonuje, miłość w niej wzrasta. Nie potrzeba słów.
Pomysły na przyszłość i wspomnienia przeszłości się w niej mieszają. Wszystko co arcyważne w niej jest. Taka jest płodna.
Boję się jej słuchać.
A gdy zrozumienie, przytaknięcie, zgoda i jasności ugłaszczą już ciszę, wtedy lęk ją zaorze. Jęk ciszy jest dotkliwszy niż ten fizyczny.
Niezrozumienie i niedopasowanie przedziera ją, wpuszcza przesmyki próżni. Wtedy dopiero boli. Transparentna tęsknota idzie z nią ręka w rękę, w miarę równolegle, ciągle.
Jak ryba w wodzie, tak życie w ciszy.
Słowa, czyny i decyzje to tylko jej echa. Jak światło gwiazdy, które dociera do nas po jej śmierci. Ziarno zasiane jest w ciszy.
Tak. Naprawdę boję się jej słuchać. Jej jazgotu.
Ileż chciałoby się tu napisać...
Dziś bez muzyki.