środa, 11 stycznia 2017

Z kruchości w kruchość

Każde piękno ma w sobie jakąś kruchość.
Nawet przeobrażone piękno zmienia tylko postać kruchości.
Jak mydlana bańka puszczona na mrozie.
W cieple tendencja do pękania, w mrozie do kruszenia.
Jej ulotność, delikatność.

Muzyka grana na żywo. Moment. To jest ważne.
Spontaniczny. Jedyny, który ma przypisane swoje sekundy w wieczności.
Nigdy wcześniej go nie było. Nie będzie.
Gdy słuchasz, jest tylko dla ciebie. W cholernie egoistyczny sposób słuchasz.
I chłoniesz. To się liczy.
By słuchać. By czerpać z tej chwili.
Nikt inny jej nie zrozumie. Nigdy nie podzielisz się tą chwilą. Nie da się jej opowiedzieć.
Nikt nie pozna ramy, którą stwarzasz sobie w głowie podczas patrzenia na obraz.
Która sama się stwarza. Zaraz pęka, jak bańka mydlana.
Nikt nie usłyszy tego, co miałeś w głowie. Nikt nie poczuje tych dreszczy. Nikt nie zrozumie, bo to co kruche a opisywalne, symuluje kruchość.

Zachwyca i przeraża ta wyjątkowość. Ta indywidualność. W dostrzeganiu, w przeżywaniu, w doznawaniu. W braku doznawania.
Zadziwia i przeraża liczba światów w jednym świecie.


A cnoty? A wartości? Przecież piękne... Czy też kruche?
W całości potężne, mocne, nieumieralne, lecz składające się z ciągu kruchych chwil. Liczy się stabilność połączeń tych kruchości.
Od nas zależy, czy połączymy nasze kruchości w cały piękny, mocny, stabilny łańcuch, czy rozrzucimy je na wietrze i zgubimy kroki.
W zagubieniu nawet piękności tracą błysk.
Czym je łączyć?


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Orkiestra nurtu rzecznego

Czas to z jednej strony coś niewidzialnego i nieuchwytnego, coś co mogłoby stanowić definicję abstrakcji i antonim namacalności. To coś, co ...