Ja nie umiem.
Po każdym utworze w albumie powinna być cisza. Uwielbiam tę ciszę. Każda niesamowitość musi wybrzmieć, by jeszcze dosadniej istnieć. By zaakcentować swoje bycie w naszym teraz.
Tętniąca jeszcze pieśń po jej pozornym zakończeniu rzeźbi w czasie, który przyznano jej pośmiertnie.
Kiedyś mówiłam, że sztuka, że muzyka potrzebuje czasu, by zaistnieć. Matrycy, na której może się rozpiąć i ukazać. Potrzebuje czasu, by pokazać swoje góry i doliny. Swoje przystanki i zaskoczenia. By budować napięcie i łagodnie się kończyć. By nagle móc się urwać.
Po każdym utworze powinna być cisza.
Przynajmniej chwila...
Nie rozumiem, gdy kolejny utwór następuje natychmiast po pierwszym.
Muzyka musi wybrzmieć.
W uszach, w umysłach, w mięśniach, w duszy i sercu.
Wszystko w życiu musi się wybrzmieć.
Cisza przed burzą?
Po każdej burzy również istnieją jakieś cisze.
Przynajmniej chwila...
Ile burz w naszym życiu!
Nie może burza przyjść po burzy, bo tęcza nie zdąży się wyświecić.
Bo nie zdążymy odbudować powalonych domów, odrodzić popalonych lasów.
Po wszystkim musi nastąpić cisza.
Przynajmniej chwila...
Cisza po burzy,
Cisza po spotkaniu,
Cisza po zmąceniu myśli,
Cisza po nowości,
Cisza po zwrocie akcji,
Cisza po nawróceniu,
Cisza po osobnej porze dnia,
Cisza po porze roku,
Cisza po urodzeniu dziecka,
Cisza po śmierci,
Cisza po rozmowie,
Cisza po wyznaniu,
Cisza po rozpaczy,
Cisza po człowieku.
Przynajmniej chwila...
A potem? Potem niech brzmi nowe.
Życie składa się z następowania po sobie.
Byle wszystko mogło wybrzmieć.
Bylebym tylko mogła zdążyć to złapać.
***
Ostatnio wieczory są rano, popołudnia przed obiadem, a noc jakoś dziwnie świeci.Obcy wydają się bliscy, a bliscy są bardziej kochani.
Kiedy kończy się styczeń, nowy rok rozpędza się na dobre.