wtorek, 31 stycznia 2017

Cisze po burzach

Klatka po klatce, bez przerw, bez oddechu, bez delektowania się. Można tak żyć. Ilu z Was tak żyje...
Ja nie umiem.
Po każdym utworze w albumie powinna być cisza. Uwielbiam tę ciszę. Każda niesamowitość musi wybrzmieć, by jeszcze dosadniej istnieć. By zaakcentować swoje bycie w naszym teraz.
Tętniąca jeszcze pieśń po jej pozornym zakończeniu rzeźbi w czasie, który przyznano jej pośmiertnie.
Kiedyś mówiłam, że sztuka, że muzyka potrzebuje czasu, by zaistnieć. Matrycy, na której może się rozpiąć i ukazać. Potrzebuje czasu, by pokazać swoje góry i doliny. Swoje przystanki i zaskoczenia. By budować napięcie i łagodnie się kończyć. By nagle móc się urwać.
Po każdym utworze powinna być cisza.
Przynajmniej chwila...
Nie rozumiem, gdy kolejny utwór następuje natychmiast po pierwszym.
Muzyka musi wybrzmieć.
W uszach, w umysłach, w mięśniach, w duszy i sercu.
Wszystko w życiu musi się wybrzmieć.
Cisza przed burzą?
Po każdej burzy również istnieją jakieś cisze.
Przynajmniej chwila...
Ile burz w naszym życiu!
Nie może burza przyjść po burzy, bo tęcza nie zdąży się wyświecić.
Bo nie zdążymy odbudować powalonych domów, odrodzić popalonych lasów.
Po wszystkim musi nastąpić cisza.
Przynajmniej chwila...

Cisza po burzy,
Cisza po spotkaniu,
Cisza po zmąceniu myśli,
Cisza po nowości,
Cisza po zwrocie akcji,
Cisza po nawróceniu,
Cisza po osobnej porze dnia,
Cisza po porze roku,
Cisza po urodzeniu dziecka,
Cisza po śmierci,
Cisza po rozmowie,
Cisza po wyznaniu,
Cisza po rozpaczy,
Cisza po człowieku.
Przynajmniej chwila...

A potem? Potem niech brzmi nowe.
Życie składa się z następowania po sobie.
Byle wszystko mogło wybrzmieć.
Bylebym tylko mogła zdążyć to złapać.





***
Ostatnio wieczory są rano, popołudnia przed obiadem, a noc jakoś dziwnie świeci.
Obcy wydają się bliscy, a bliscy są bardziej kochani.
Kiedy kończy się styczeń, nowy rok rozpędza się na dobre.


środa, 18 stycznia 2017

Zimna nauczycielka

Nie lubię zimy. Momentami piękna, nieuchwytnymi momentami zachwycająca, ale w gruncie rzeczy przeszywająca do kości, szara i krnąbrna w swej zawziętości.
Wydaje się, że trwa pół roku.
Kiedy już cię zachwyci, złapie za serce, zaraz uderza lodowatym wiatrem zawiei. Tworzy zaspy nie do przejścia, zawęża horyzont. Wieczory zaciemnia, poranków nie rozjaśnia. Zima stoi nad tobą i mówi ci: trwaj we mnie! Teraz jestem! Jestem inwazyjna! Jestem, bo tak chciał porządek świata!
Stoi nad tobą i mówi: żyj! Tu, we mnie, żyj!

Nie lubię takiej surowości. Na wybranych zdjęciach pięknej, a w rzeczywistości zabójczej.
Surowi nauczyciele jednak, to najlepsi nauczyciele.

Zima uczy czekania na wiosnę. Zima swoim byciem mówi, że wiosna przyjdzie. "Wiosna przyjdzie i tak".
Potrzebne ci takie przemarznięcie. Potrzebne zmrożenia krwi w żyłach. Potrzebne czerwone policzki. Potrzebne czekanie na światło. Potrzebne stanie w wichrze naszpikowanym lodem. Potrzebne.
Zima jako dobra nauczycielka daje wytchnienia - przynosi święta i odpocznienia. Potem znowu ładuje potrzebną dawkę cierpienia. Potrzebnych przeżyć. Żeby wzmocnić, żeby zahartować, żeby uczyć.

Czekam na wiosnę. Naprawdę, czekam na wiosnę. Każdą możliwą wiosnę. Na nowy powiew, na powrót życia. Tego dawnego. Na dawną lekkość oddechu, zwiewność sukienki, wypływający z głębi uśmiech i nowych pięknych ludzi na ulicach.

Wszystkie zimowe tęsknoty, nawet gdy zimę masz w lecie, topnieją z nadejściem wiosny.
Czekam z przemarzniętymi dłońmi. Z przemarzniętą duszą. Z przemarzniętym wszystkim.
Czekam.


środa, 11 stycznia 2017

Z kruchości w kruchość

Każde piękno ma w sobie jakąś kruchość.
Nawet przeobrażone piękno zmienia tylko postać kruchości.
Jak mydlana bańka puszczona na mrozie.
W cieple tendencja do pękania, w mrozie do kruszenia.
Jej ulotność, delikatność.

Muzyka grana na żywo. Moment. To jest ważne.
Spontaniczny. Jedyny, który ma przypisane swoje sekundy w wieczności.
Nigdy wcześniej go nie było. Nie będzie.
Gdy słuchasz, jest tylko dla ciebie. W cholernie egoistyczny sposób słuchasz.
I chłoniesz. To się liczy.
By słuchać. By czerpać z tej chwili.
Nikt inny jej nie zrozumie. Nigdy nie podzielisz się tą chwilą. Nie da się jej opowiedzieć.
Nikt nie pozna ramy, którą stwarzasz sobie w głowie podczas patrzenia na obraz.
Która sama się stwarza. Zaraz pęka, jak bańka mydlana.
Nikt nie usłyszy tego, co miałeś w głowie. Nikt nie poczuje tych dreszczy. Nikt nie zrozumie, bo to co kruche a opisywalne, symuluje kruchość.

Zachwyca i przeraża ta wyjątkowość. Ta indywidualność. W dostrzeganiu, w przeżywaniu, w doznawaniu. W braku doznawania.
Zadziwia i przeraża liczba światów w jednym świecie.


A cnoty? A wartości? Przecież piękne... Czy też kruche?
W całości potężne, mocne, nieumieralne, lecz składające się z ciągu kruchych chwil. Liczy się stabilność połączeń tych kruchości.
Od nas zależy, czy połączymy nasze kruchości w cały piękny, mocny, stabilny łańcuch, czy rozrzucimy je na wietrze i zgubimy kroki.
W zagubieniu nawet piękności tracą błysk.
Czym je łączyć?


 

Orkiestra nurtu rzecznego

Czas to z jednej strony coś niewidzialnego i nieuchwytnego, coś co mogłoby stanowić definicję abstrakcji i antonim namacalności. To coś, co ...