sobota, 30 stycznia 2016

Nie wiesz po co.

Mały różowy płatek kwiatu, który kiedyś włożony był między strony książki, teraz drzemie.
Drzemie w papierze, podczas gdy jego bracia dawno zmieszali się z ziemią.
Płatek zachował kolor, choć nieco przyblakł.
Brzegi mu zbrązowiały. To nieważne.
Żyje samotnie. Żyje samotnie w ciszy, w otchłani samotności, w niezrozumieniu, w tęsknocie.
- Moich braci już nie ma. Żyli krótko, ale intensywnie. W pełnym słońcu, w kroplach rosy, doceniane przez przechodzących ludzi, wabiąc pszczoły, które przylatywały i dotrzymywały im towarzystwa. A ja? Ktoś oderwał mnie od życia, włożył tu i trwam.
Samotność boli.
Jestem nieprzydatny.
Nic nie widzę.
Nie wiem jak wygląda teraz świat.
Zapomniałem o słońcu.
Tęsknię.
Moi bracia żyli w pełni, wywoływali uśmiechy.
Po co tu jestem?
Dlaczego sam?

Mijały lata.
Jakaś drobna dłoń otworzyła książkę. Przez przypadek odnalazła płatek. Ujęła go delikatnie i uniosła. Słońce wchodzące przez okno oblało płatek. Kobieta, która go odnalazła poczuła przeszywające wzruszenie. Dłoń zaczęła drżeć.
Łzy kapały po policzkach.
Kwiat przypomniał jej o miłości.
Przypomniał jej miłość.
Jeden, lekko zaróżowiony płatek czekał w książce kilkadziesiąt lat.
Kilkadziesiąt lat niezrozumiałej samotności.
Kilkadziesiąt lat sztucznie wydłużanego życia.
Kilkadziesiąt lat podtrzymywania.
Na płytkim oddechu.
W ucisku.
Żaden jednak świeży płatek, w powierzchowności swojego życia nie dotknął tak głęboko czyjegoś serca.
Żaden kwiat nie rozbudził tak drogich wspomnień.
Inne cieszyły na moment oko. I umarły.
Ten płatek żył, resztami sił, bo miał zadanie.

Żył resztkami sił.
BO MIAŁ ZADANIE.



sobota, 23 stycznia 2016

To naprawdę dziwne...

To dziwne, tęsknić za sobą z kiedyś.
To dziwne, nie móc doganiać czasu.
To dziwne, że wszystko wokół, choć tak kolorowe, tak prężne, dynamiczne, jednocześnie jest szare.
Jak wiele kolorów plasteliny zmieszanych w jedną szarą bryłę, tak wszystko wokół.
Brakuje łąki, brakuje spacerów. Spacerów nie przez zebry. Bez świateł zielono - czerwonych.
Brakuje gorącego asfaltu wąskich ścieżek przy lekko ochłodzonym powietrzu wieczornym. Po skwarze.
Brakuje wspólnoty. Brakuje horyzontu.
O tak, horyzontu brakuje bardzo.
Brakuje płynności, elastyczności.
Za dużo tu rytmu, biegu, tykania zegarów.
Za dużo anonimowych wymagań.
Robisz coś w celu... nagle: właśnie! w jakim celu?
Zdążyłeś zapomnieć.
Codziennie wieczność pochłaniają rytuały.
Nie te własne, lecz te potrzebne.
Potrzebuje ich świat. Ten już dzisiejszy.
On żywi się naszym czasem.
Dzieci, nie pragnijcie dorosłości! Nie pragnijcie!

To dziwne, kiedy kochasz, a miłość odbija się od tej szarej masy. Odbija się i wraca niepodwojona.
Wraca zmęczona do mnie. Niepomnożona. Jak biblijne talenty w ziemi.

To dziwne, tęsknić za ludźmi z kiedyś.
To dziwne, że wieczór kiedyś był długi.
To dziwne, jeść razem obiad.
To dziwne, rozważać wszystko.
To dziwne, odczuwać i smakować.
Teraz nie ma czasu, teraz wszystko dzieje się za szybko.
Zbyt dużo bodźców, zbyt dużo przeżyć.
Budzą w końcu obojętność.
Nadwyrężają wrażliwość.

Ja chcę do parku. Do mojego parku. Do mojego domu. Patrzeć w wodę. Słuchać piękna. Rozmawiać z pięknymi ludźmi. Słuchać wieczornych ognisk. Obcować z wrażliwością. Bez biletu, bez dowodu tożsamości, bez zaliczania etapów, bez grafiku, bez wyścigu, bez ścisku w brzuchu, bez niezdecydowania.
Bez lęku, bez samotności, bez obcości, bez niewiedzy.

To dziwne, tęsknić za tym, co już nie wróci.
To dziwne być tu i czuć niezrozumienie.
To dziwne, że nigdy nie przestaje się tęsknić.
Nawet tu.





Orkiestra nurtu rzecznego

Czas to z jednej strony coś niewidzialnego i nieuchwytnego, coś co mogłoby stanowić definicję abstrakcji i antonim namacalności. To coś, co ...