niedziela, 1 września 2019

Egzamin z kolorowanki

Pamiętam momenty, kiedy siedziałam nad kolorowanką, z pudełkiem starych, nowych, długich, krótkich, zatemperowanych i połamanych kredek różnej maści przy sobie. Przy domowej ławie albo przy plastikowym ogrodowym stole. Zawsze starałam się kolorować najpiękniej, jak potrafię. Przez te starania dociskałam kredkę tak mocno do papieru, że ledwie unikałam podziurawienia kartki. Zazwyczaj wybranym przez siebie kolorem robiłam ciemną obwódkę wokół obszaru, który chciałam pomalować, a wnętrze wypełniałam nieco lżejszym odcieniem. Pamiętam to, że nikt nie oceniał moich prac. Nie wiedziałam, która jest godzina, nie próbowałam dzielić pracy na kilka dni. Gdy już zaczęłam, musiałam skończyć. Gotową pracę obejrzałam i gdy byłam w miarę usatysfakcjonowana, szybko przestawałam patrzeć i zajmowałam się kolejnym zadaniem. Lubiłam to. Poświęcałam temu zajęciu całą swoją uwagę i chęć. Niekiedy kolorowało się w grupie z innymi, czasami samemu w pokoju. Dobre to były chwile. Z wysuniętym z pilności językiem, gdy robiło się to, na co miało się ochotę, nie myśląc o tym, że będzie się ocenianym. Nie było z tego egzaminów, nikt nawet nie musiał wiedzieć, że to robię. Nie było stawki godzinowej, robiłam to za darmo. Boże, jakie wtedy wszystko było proste... Nawet, gdy byłam starsza, dużo bardziej świadoma - potrafiłam równie skutecznie wchodzić w stan pracy nad sprawą, która była wynikiem mojej soczystej, młodej ambicji. Ambicji, która nikomu nie chciała niczego udowadniać. I wiele było takich czynności. Stworzenie kuferka na skarby i zakopanie go w ogródku było jedną z nich. Ot tak, w nieświadomości, że zabawa ta zainspiruje kiedyś do stworzenia bloga. Było też tworzenie swojej małej hodowli kaktusów, samodzielna budowa domku na drzewie, czy szałasu. Całodniowe zbieranie porzeczek w ogrodzie u babci, tworzenie mini-spektakli dla rodziny. Kilkudniowa budowa ogromnego zamku w piaskownicy, z którego było się dumnym tygodniami. Przygotowywanie piosenek na kółko muzyczne, tak zupełnie dla siebie, bo na ocenie w ogóle mi nie zależało. Sprawdzanie swoich możliwości i śpiewanie w ukryciu w taki sposób, którego wstydziłabym się przy ludziach. Rysowanie planów pokoju i domu zgodnie z wytycznymi wyszukanymi w czasopismach architektoniczno-wykończeniowych. Robienie plakatów, które potem nawet nie wisiały na żadnych drzwiach. Zbieranie kwiatków, które miały być rzucane w Boże Ciało pod stopy księdza niosącego Najświętszy Sakrament. Wielka wyprawa po najpiękniejsze kwiaty, które miały być podeptane. Zero zazdrości w czymkolwiek. Raczej podziw dla innych i radość z ich pomysłów. Gry w podchody i długotrwałe wymyślanie swoich zasad. Wycieczki rowerowe wokół wsi, które wydawały się tak długie. To zatracanie się. Organizowanie ogniska w sadzie za domem, które trwało AŻ DO PÓŁNOCY! Próba hodowania biedronek i skwapliwe szukanie informacji, czym się żywią. Jeszcze przed dobą internetu. Nigdy nie zakończone sukcesem, ale wytrwałe próby nauki hamowania na rolkach.  Każdy dzień, który był przygodą. Wielkie wydarzenia, które dorośli określają codziennością. Do dziś są dla mnie wielkie. Całodzienne grabienie skoszonej trawy albo plewienie na grządkach babci. Co do jednej trawki! Co do zasady! Wszystko było ważne, przejmujące, niezwykłe i prawdziwe. Szybkie dojadanie obiadu w zimowe popołudnia, by jak najprędzej móc postawić na stole pudełko ze zmieszaną plasteliną. By móc cały dzień tworzyć z tych śmierdzących szarych kul, które barwiły palce. A kiedy były za twarde, trzeba było położyć na chwilę przy kominku, by je rozmiękczyć. To była sztuka, by zabrać je stamtąd w idealnym momencie. Przy kominku też suszyły się namalowane farbami dzieła i przemoczone buty po zbyt długiej zabawie w śniegu.
Nie. Nie tylko wczesne dzieciństwo takie było. Późniejsze też i jeszcze późniejsze też.
A teraz, pozostało tak niewiele momentów, środowisk i przestrzeni, by móc pochylić się nad czymś dla hecy. Z całą zapalczywością, nie myśląc o czasie.
Spadły na nas tony testów, zegarów, niepogody i porównywania. Zaczęły przygniatać powinności, harmonogramy, obojętność innych.
Nasze drogi coraz bardziej się rozchodzą. Tak, jakby nie pamiętały wspólnych wieczorów przy kolorowankach, które w tamtych momentach były jedynym celem. Jedynym środkiem.
Jak to wskrzesić?
Nie przeszłość. W teraźniejszości taki zapał, swobodę i twórczość. Oddanie. Jak?


Orkiestra nurtu rzecznego

Czas to z jednej strony coś niewidzialnego i nieuchwytnego, coś co mogłoby stanowić definicję abstrakcji i antonim namacalności. To coś, co ...